
Niestety nie jestem tym faktem wcale zaskoczony. Szanse na to, iż na ten koncert przyjdą tłumy były bowiem nieduże. I nie dlatego, że mamy przesyt polskich koncertów na Litwie. Tylko dlatego, że warstwa odbiorców polskiej kultury na Litwie jest niezwykle cienka. Owszem disco polo ma na Litwie trochę większą liczbę fanów niż np. polscy muzycy elektroniczni, ale i tak można mówić zaledwie o 3-4 tysiącach. I notabene cena biletów nie ma dla nich żadnego większego znaczenia – są gotowi zapłacić i 10, i 15, i 20 euro za koncert. Ale zaledwie kilka razy na rok. Ostatnio w to płytkie audytorium uderzyło kilku impresariów naraz. Tylko w ciągu ostatniego roku w Wilnie zagrali Ivan Komarenko, Classic, Imperium, Defis, Long&Junior, Milano, Andre, Boys, Gamma… Miłośnicy „majteczek w kropeczki” nasycili swoje muzyczne podniebienie i zapotrzebowanie na disco polo się skończyło. Poza tym, jak słusznie zauważa organizator koncertu Sławomira w Wilnie Paweł Żemojtin w wywiadzie dla dziennika „Kurier Wileński”: „Nie jest tajemnicą, że wileńska publiczność najchętniej wybiera się na koncerty wykonawców starej generacji. Maryla Rodowicz, Krzysztof Krawczyk czy Ryszard Rynkowski tradycyjnie zbierają pełne sale. (…) Dziś mogę stwierdzić jedynie, że koncerty rosyjskich wykonawców cieszą się większą popularnością wśród naszych Polaków.” Symptomy „choroby” zostały opisane prawidłowo. Paweł Żemojcin zapowiada, że dopiero za kilka lat będzie mógł powiedzieć coś więcej o jej przyczynach, ja zaryzykuję postawić diagnozę już dzisiaj.
Niekwestionowana popularność wśród wileńskiej publiczności Maryli Rodowicz, Ryszarda Rynkowskiego czy Czerwonych Gitar, których koncerty odbywają się, co kilka lat i ciągle gromadzą pełne sale, wskazuje dobitnie, że gusta muzyczne Polaków na Litwie (przynajmniej tych, co na koncerty przychodzą) zostały ukształtowane gdzieś w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Wtedy, gdy Polska była dla nas symbolem lepszego, „zachodniego” świata, gdy słuchaliśmy „Lata z Radiem”, gdy mogliśmy oglądać TVP 1, czytać polskie czasopisma, gdy „Kurier Wileński” miał dziesiątki tysięcy czytelników, a Radio „Znad Wilii” było najpopularniejszą rozgłośnią radiową w Wilnie. Z tych właśnie wszystkich źródeł natychmiast dowiadywaliśmy się o najnowszych polskich przebojach i dzięki temu polska kultura na Litwie była cool.
Jestem starym rockmanem, do dziś mam olbrzymie archiwum czasopism „Tylko Rock” w domu. Ale muszę też ze wstydem przyznać, że i moja wiedza na temat polskiej muzyki rockowej kończy się gdzieś na przełomie XX i XXI wieków, a na współczesnej polskiej muzyce już się nie znam. Więc z chęcią bym poszedł na koncert Kultu czy De Press, ale nazwy Jamal, Coma czy Decapitated nie mówią dla mnie nic. Po części dlatego, że niezbyt interesuję się muzyką współczesną w ogóle, po części dlatego, że nie za bardzo mam skąd czerpać informacje na jej temat. Proszę tylko, na miłość Boską, nie wskazywać odrazu na Internet, bo żeby wbic w google słowo „Jamal”, muszę jednak skądś o istnieniu takiego wykonawcy dowiedzieć. Z telewizji, radia, gazety, od znajomych… Śmiem przypuszczać, że ten sam problem mają i fani disco polo czy muzyki popowej.
Dlatego właśnie Ivan Komarenko i Boys sale w Wilnie jeszcze zbierają – zostali wylansowani w latach świetności polskich mediów na Litwie – a Sławomir nie, bo jest (jakkolwiek to paradoksalnie zabrzmi) artystą na polskiej Wileńszczyźnie w zasadzie nieznanym. Dlatego jedyną szansą na usłyszenie współczesnych polskich wykonawców w Wilnie i pod Wilnem pozostają festiwale i dożynki, dofinansowywane przez rządzone prze AWPL-ZCHR samorządy lub Senat RP. Zresztą nawet na nich przeważają widzowie 50+, a na występach wykonawców z Polski miejsca pod sceną świecą pustkami. Kto wie czy nie jedynym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest patent stosowany przez Soleczniki czy Rudziszki, gdy w ramach tego samego koncertu grają zespoły popsowe z Białorusi i bardziej ambitne z Polski. Ludzie przychodzą w zasadzie na Lalki Corporation, ale przy okazji posłuchają i Maleo Reggae Rockers…
Należy spojrzeć prawdzie w oczy. Aby pójść na koncert wykonawcy – potencjalny słuchacz musi o istnieniu tego wykonawcy wiedzieć. Musi znać jego utwory. Musi zdecydować, czy mu się podobają, czy nie. Wiara w to, że ktoś pójdzie na koncert – nawet bezpłatny – totalnie nieznanego mu wykonawcy, bo zaufa gustom impresaria lub dlatego, że to wykonawca polski, jest marzeniem ściętej głowy. Popularność rosyjskich wykonawców na Litwie nie spadła z nieba, jest bezpośrednią konsekwencją popularności rosyjskojęzycznych mediów: fenomenalnej oglądalności rosyjskojęzycznych telewizji i wysokich nakładów lokalnych rosyjskojęzycznych tygodników. Ba, wczoraj surfując pomiędzy różnymi kanałami telewizji litewskich bez trudu trafiłem wciągu pięciu minut na pięć filmów wyprodukowanych w Rosji. I zaledwie jeden wyprodukowany w Polsce.
Jeśli więc chcemy, żeby koncerty Sławomira nie były w Wilnie odwoływane, mamy zaledwie dwa możliwe rozwiązania. Albo musimy stworzyć atrakcyjne polskie media na Litwie (i nie tylko je stworzyć, ale i sprzedać potencjalnemu odbiorcy, bo czasy gdy „dobry produkt sprzedawał sie sam” już dawno odeszły do lamusa), które popularnością dorównają przynajmniej częściowo lokalnym mediom rosyjskojęzycznym, albo – jakkolwiek to paradoksalnie zabrzmi – zacząć reklamować polskich wykonawców na łamach lokalnych mediów rosyjskojęzycznych. Nie ukrywam, że wariant pierwszy, chociaż droższy podoba mi się bardziej, ale przecież nieprzypadkowo od kilkunastu lat AWPL-ZChR praktycznie nie reklamuje się w lokalnych polskich mediach, a w reklamę w rosyjskojęzycznych pakuje setki tysięcy euro…
Ten komentarz ukazał sie dziś (11 września) na antenie audycji polskiej litewskiego radia publicznego LRT Klasika