Przed paroma tygodniami z dużą pompą, z udziałem ministra komunikacji Jarosława Narkiewicza i innych notabli dokonano uroczystego otwarcia zrekonstruowanego odcinka trasy Wilno-Malaty. Następnie okazało się, że kierowcy i tak dalej mogą korzystać tylko z jednego pasma drogi, gdyż uroczyście zakończona rekonstrukcja… trwa. I korki trwają. To tylko jeden przykład błędnego myślenia litewskich władz – nieważne, państwowych czy samorządowych – o problemach transportowych. Rekonstrukcje nadają się bowiem do przecinania wstęg, ale problemu korków rozwiązać nie są w stanie.
Lepsze drogi = większe korki
„Kamščiai užkniso juodai“ – pamiętacie pod takim hasłem na wybory do rady miejskiej Wilna szedł w 2007 roku nowopowstały Ruch Liberałów. Od tamtego czasu minęło blisko 13 lat, liberałowie rządzili miastem niejednokrotnie i de facto rządzą nawet dziś, a korki stały się jeszcze dłuższe. Paradoks? Tak, ale wbrew pozorom wcale z liberalizmem niezwiązany.
Każde kolejne władze próbowały rozwiązać problem korków w ten sam sposób: wdrażając rozwiązania, które pomogłyby kierowcom aut osobowych jechać szybciej. A więc poszerzały drogi instalując dodatkowe pasy dla samochodów, budowały obwodnice, parkingi nadziemne i podziemne w centrum miasta, instalowały inteligentne systemy sygnalizacji świetlnej. Tylko że efekt tych wszystkich działań był zupełnie odwrotny od zamierzonego: rozładowywał korki na krótko, a następnie one wracały z podwójnym natężeniem. Dlaczego? Paradoks Downsa-Thompsona się kłania.
Jeszcze w 1992 roku Anthony Downs wyjaśnił trudności w usunięciu z autostrad korków związanych z godzinami szczytu. Otóż zwiększenie przepustowości drogi powoduje wystąpienie trzech efektów paradoksalnie obniżających ogólny dobrobyt. Po pierwsze, kierowcy używający dotychczas dróg alternatywnych zaczynają korzystać z rozbudowanej. Po drugie, kierowcy do tej pory jeżdżący poza godzinami szczytu zaczynają jeździć w godzinach szczytu. No i at last but not at least użytkownicy transportu publicznego rezygnują z niego na rzecz własnego samochodu. W wyniku takiej potrójnej konwergencji rozbudowana droga bardzo szybko się ponownie zakorkowuje.
Wysoka liczba aut w Wilnie – to dowód naszego cywilizacyjnego zacofania
Naukowcy twierdzą, że maksymalna liczba aut, jaką miasto jest w stanie strawić bez znacznego uszczerbku dla w miarę normalnego i zdrowego życia zamieszkującej je społeczności, to od 200 do 300 na tysiąc mieszkańców. Liczba aut osobowych zarejestrowanych na 1000 mieszkańców w Amsterdamie czy Kopenhadze nie sięga 230. Tymczasem jak podaje litewski Departament Statystyki w Wilnie na jednego mieszkańca litewskiej stolicy w wieku 18-60 lat przypada 0,87 samochodu, za dwa lata będzie przypadał już cały samochód. W 2021 roku ogółem samochodów osobowych w mieście będzie ponad 290 tysięcy, chociaż już teraz w Wilnie na tysiąc mieszkańców przypada dwa razy więcej samochodów niż w Londynie. Tak wysoka liczba aut w Wilnie – to jaskrawa oznaka i zwyrodnienia naszego modelu transportu miejskiego, i dowód naszego cywilizacyjnego… zacofania. Wystarczy wyjść na ulicę, aby zrozumieć, jak dużym problemem jest liczba aut osobowych posiadanych przez wilnian. Ulice zastawione przez setki pojazdów, parkowanie w poprzek chodnika, parkowanie aż do samych przejść dla pieszych od strony najazdu aut, parkowanie na trawnikach – to wileński standard.
Wilnianie wciąż narzekają na marną jakość infrastruktury. Sęk w tym, że w obecnym modelu transportu ona nie może być lepsza. Naukowcy wyliczyli, że auto osobowe zużywa nawierzchnię drogową 10 razy mocniej niż autobus. Skoro zatem liczba przejazdów autami osobowymi dokonywana codziennie w naszym mieście jest wielokrotnie większa od liczby przejazdów mających miejsce w mieście duńskim czy holenderskim, to infrastruktura – zwłaszcza nawierzchnia – jest u nas niszczona kilkakrotnie szybciej niż tam, a ponieważ jeszcze i jesteśmy od Duńczyków i Holendrów biedniejsi – nie stać nas i na jej odpowiedni remont.
Transport publiczny zamiast aut osobowych
Niestety samochód dla nas nadal nie jest środkiem transportu, jest namacalnym symbolem wyższego statusu społecznego. Średnio statystyczny Litwin nawet na pobliską stację paliwową za papierosami pojedzie samochodem, na użytkowników zaś transportu publicznego spogląda w dokładnie taki sam sposób jak na nielegalnych uchodźców, gejów, Romów i Żydów. Nawet jeśli w rzeczywistości trzydziestoletni złom za tysiąc euro, którym jeździ, mówi, a nawet krzyczy, że mu się w życiu nie udało. I tak długo jak to nasze „amerykańskie” nastawienie do samochodu i transportu publicznego się nie zmieni – sytuacja z korkami i w Wilnie, i na pobliskich autostradach będzie się tylko pogarszała. Jedyną szansą na rozwiązanie tego problemu jest podjęcie realnych działań zmierzających do zastąpienia auta osobowego jako głównego środku przewozów – transportem publicznym. Tylko ilu ministrów, wiceministrów, merów, radnych, wicemerów, wicedyrektorów do pracy jeździ transportem publicznym, żeby taki pomysł przelobować? Szczególnie że ten pomysł wymaga dużo pracy, czasu i pieniędzy oraz nie daje nadziei na szybkie uroczyste przecięcie wstęgi…
Ten komentarz ukazał się we wtorek (19 listopada) w audycji polskiej litewskiego radia publicznego LRT Klasika