Radczenko: Keep calm and wash your hands

Maseczki ochronne zniknęły z litewskich aptek wcześniej niż wysechł atrament na oświadczeniu tychże aptek, iż maseczek nie powinno zabraknąć. Teraz znikają mąka i makaron. Panika spowodowana koronawirusem zatacza coraz szersze koło. Czy słusznie?

Aleksander Radczenko
Radczenko: Keep calm and wash your hands

Fot. Joanna Bożerodska

Na pewno nie. Koronawirus – to nie dżuma, nie cholera i nawet nie odra. Jednak trudno to wytłumaczyć mieszkańcom Litwy, którzy widzą jak nie radzą sobie z nim Chiny, Korea Południowa i Włochy, którzy pamiętają czasy powojennego głodu, sowieckich i postsowieckich reform pieniądza, w ramach których oszczędności całego życia znikały w ciągu jednej nocy. Ba, doskonale pamiętają sytuację sprzed kilku miesięcy, gdy wybuchł pożar w fabryce recyklingu opon w Olicie. W kilka tygodni po tym, jak na Litwie odbyły się ćwiczenia na wypadek awarii w elektrowni atomowej w Ostrowcu. Po ich zakończeniu służby i minister spraw wewnętrznych Rita Tamašunienė poinformowały, że jesteśmy przygotowani na każdy, nawet najbardziej pesymistyczny scenariusz. I okazało się, że były to zapewnienia — mówiąc delikatnie — nie do końca prawdziwe. Nie ma więc co się dziwić, że w przypadku koronawirusa Litwini są podejrzliwi, sceptyczni i chętniej dają posłuch teoriom spiskowym niż oficjalnym komunikatom.

Bo też tym razem wróg jest o wiele bardziej podstępny i globalny. Nawet informacje pochodzące od naukowców są nawzajem sprzeczne. Im więcej czytamy o koronawirusie, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że w zasadzie nic o nim nie wiemy. Zaleca się nie dotykać rękoma twarzy, tylko jak to zalecenie wcielić w życie, skoro – jak podliczyli naukowcy z Nowej Południowej Walii – człowiek dotyka twarzy około 23 razy na godzinę i czyni to zazwyczaj bezwiednie, na poziomie refleksu? Natomiast zalecenie o tym, żeby trzymać się od innych osób w odległości co najmniej metra, a od osób kichających — w trzech metrach, prawdopodobnie napisał jakiś zawodowy polityk, który wileńską komunikację publiczną widział tylko przez okno swojego gabinetu. Oficjalne dane podają, że śmiertelność spowodowana koronawirusem nie przekracza 2 proc. Można więc żartować. Dopóki nie trafisz w te 2 proc. Albo dopóki twoi rodzice lub dziadkowie nie trafią w 14 proc., które są danymi na temat śmiertelności w grupie osób starszych.

Nie dziwię się, że przy okazji koronawirusa opozycja próbuje wbić szpile rządzącym, dziwie się, że rządzący okazali się tak w tej sytuacji bezradni. Bezradni komunikacyjnie. We wrześniu ubiegłego roku Donald Trump odwołał arcyważna wizytę w Polsce, gdy się dowiedział o zbliżającym się do wybrzeży USA huraganie. Trumpa można nie lubić, ale w public relations nie ma mu równych. Gdy w czasie ferii zimowych wirus dotarł do Północnych Włoch i bezpośrednio zagroził Litwie, bo Północne Włochy to ulubiony zimowy kurort litewskiej klasy średniej szpanującej jazdą na nartach — okazało się, ze na Litwie nie ma ani premiera, ani ministra zdrowia. Nie mam wątpliwości, że urlop premierowi, który pokonał właśnie raka, się należał. I Aurelijus Veryga w USA przebywał nie dla przyjemności. Jednak ich absencja na pewno nie przyczyniła się do zwalczania paniki. Szczególnie, że pozostawieni przez Skvernelisa i Verygę w kraju zastępcy nie byli w stanie w żaden sensowny sposób wytłumaczyć, jaki jest rządowy plan na wypadek epidemii. Przez pewien czas w ogóle wyglądało, że cały rządowy plan sprowadza się do „Keep calm and wash your hands”. Zachowuj spokój i myj ręce.

Trochę szkoda, że z tego okna możliwości nie skorzystała np. Rita Tamašunienė, żeby stać się twarzą litewskiej walki z epidemią i w ten sposób naprawić straty wizerunkowe spowodowane wspomnianym już przeze mnie pożarem w Olicie. Wszak w innych krajach europejskich to właśnie ministrowie spraw wewnętrznych stają dziś najczęściej na czele sztabów antykryzysowych. Nie twierdzę, że minister Tamašunienė miała się dać zamknąć razem z zakażonymi koronawirusem, jak minister zdrowia Ukrainy Zoriana Skałecka, ale jej spokój i urok mogły uspokoić wzbierającą falę paniki.

Dopiero powrót Sauliusa Skvernelisa i Aurelijusa Verygi pozwolił na usprawnienie komunikacji ze społeczeństwem. Możemy ich lubić lub nie, ale nareszcie na ekranach telewizorów i stronach gazet zobaczyliśmy kogoś, kto ma jakiś plan. I tuż po ich powrocie na Litwę pierwszy wykryty na Litwie przypadek zachorowania na koronawirusa udało się opanować niemal wzorcowo. Mam nadzieję, że to nie było złudzenie czy trick PRowy.

W koronawirusie jak w lustrze zobaczyliśmy problemy z którymi od lat boryka się państwo litewskie. I jednym z najważniejszych i największych jest niewątpliwie komunikacja ze społeczeństwem. Niestety w litewskiej polityce i litewskich instytucjach państwowych brakuje ludzi, którzy chcą i umieją mówić ze społeczeństwem. Umieją wytłumaczyć prostymi słowami skomplikowane zagadnienia. Być może więc najwyższy czas zacząć szkolić naszych polityków i urzędników z zarządzania kryzysowego i public relations? Nie licząc na to, że ślepy los i selekcja wyborcza dadzą nam idealnych liderów. Kryzysów jeszcze wiele przed nami. Albo nauczymy się je opanowywać, albo zostanie nam tylko… umyć ręce.

Ten komentarz ukazał się we wtorek (3 marca) w audycji polskiej litewskiego publicznego radia LRT Klasika

PODCASTY I GALERIE