Radczenko: Bo nie wypada

Gdy całym światem raz po raz wstrząsają paroksyzmy nienawiści, fale hate’u i ostre konflikty krytyków, Wileńszczyzna jawi się jako oaza niezmąconego spokoju i sielankowej miłości do bliźniego swego. Pomijam, oczywiście, politykę.

Aleksander Radczenko
Radczenko: Bo nie wypada

fot. Joanna Bożerodska

Bo tak już historycznie się złożyło, że batalie polityczne na Wileńszczyźnie od 30 lat są ostre i bezkompromisowe. Jedni kochają Wodza – nieważne czy się nazywa Maciejkianiec, czy Tomaszewski – inni go z takim samym zapałem nienawidzą. Jedni chcą z Litwinami dogadać, inni – samodzielnie ich zwyciężyć. Mamy klarowny polityczny podział w mediach i internetach, w rodzinach i organizacjach.

Gwoli ścisłości – zazwyczaj klarowny, bo czasami ta klarowność podziałów ulega zatarciu na skutek osobistych lub redakcyjnych sympatii i antypatii. I dzięki temu zatarciu media mogą przez dwa czy cztery lata jeździć po jednym działaczu, jak po łysym koniu, a takie same lub podobne przewinienia jakiegoś innego – zbyć ścianą jednomyślnego milczenia. Bo to sympatyczny człowiek i nie wypada.

Jednak nie o polityce chciałbym dziś mówić.

W Polsce jeżeli ktoś interesuje się sztuką współczesną, recenzje, wywiady, eseje, polemiki, pamflety, rankingi na jej temat znajdzie w prasie wszelkich gatunków, periodyzacji i odcieni ideowych. Od prasy codziennej, przez tygodniki i miesięczniki, aż po kwartalniki i roczniki. Od lewa do prawa. Ba, w Polsce krytycy najostrzej krytykują… innych krytyków i spierają się o to, czy krytyka nie przeżywa właśnie kryzysu, czy nie stała się zbyt miękka, usługowa, marginalna i przewidywalna.

U nas krytyki nie ma.

W ogóle.

Gdy przed 20 laty zaczynałem swoją karierę dziennikarską w „Słowie Wileńskim” – jeszcze była. Na pochwałę w tym tygodniku to artysta musiał zasłużyć. Dziś każdy występ, wernisaż czy pokaz polskiego artysty w naszych mediach jest zbywany tym samym przymiotnikiem „rewelacyjny” i niekończącą się galerią zdjęć, żeby w niej każdy widz mógł znaleźć swój face lub przynajmniej czubek głowy. Każda nowa piosenka, przedstawienie, wystawa czy tomik poetycki rodzimego artysty są spotykane na Wileńszczyźnie w ten sam sposób: krewni, znajomi i przyjaciele Autora bija gromkie brawa i zachwycają się jego geniuszem, pozostali – milczą nawet jeśli widzą, że przyroda na rodzimym „geniuszu” w sposób oczywisty odpoczęła. Bo przecież autor się starał, a mamy twórców na Wileńszczyźnie niewielu, więc nie wypada. 

Jeśli poczytamy lokalne polskie media to zauważymy, że nasi poeci i piosenkarze, nasze teatry i kapele, nasze zespoły dziecięce i reprezentacyjne tworzą tylko i wyłącznie arcydzieła. Nie wiedzieć tylko czemu ani Litwa, ani Polska, ani reszta świata nie chcą się do twórczości podwileńskich autorów – pomijając nieliczne chlubne wyjątki – przekonać. Nie wręczają im orderów (pomijam odznaczenia, które co jakiś czas się dostaje za samo bycie Polakiem na Litwie). Nie przyznają im liczących się nagród (pomijam nagrody wręczane „twórcom” przez takich samych „twórców” na imprezach, których jedyną publicznością są jedni i drudzy „twórcy”).

Już 15 lat temu profesor Halina Bursztyńska z Krakowa o naszej wileńskiej poezji zauważyła: „To jest poezja wąskiego toru, głównie o charakterze regionalnym.  Dobrze, że takowa zaistniała,  ale  odnosi  się pewien niedosyt  w  odbiorze  dzieł,  z  uwagi  na słabo  wyartykułowaną  stronę  intelektualnego  wypowiadania  się.  Dla przykładu:w wierszach współczesnych poetów pojawiają  się  motywy  architektury,  zresztą  tematycznie  zawężone  do  „ ogranych” miejscjak:  Ostra  Brama,  kościoły  świętej  Anny, świętych  Piotra  i Pawła.  Czy to  wynik wąskichhoryzontów  intelektualnych  tych poetów,czy  niedobór  warsztatowy,  a  może  należybrać pod uwagę,  że to są ludzie,  którzy żyliw bardzo  trudnych  realiach  ZSRR  i poezja stawała  się  jedynie  ucieczką  od  życia? Wydaje się również,  że  niektóre  teksty poetyckie,  zawierające  tzw.  tematy  egzystencjalne,  rażą  banałem  w próbach  wartościowania  świata”. Możemy wyobrazić taką recenzję w którymkolwiek polskim tytule na Litwie? Oczywiście, że nie. Nie wypada. Ostatnimi publicznie skrytykowanymi poetami z Wileńszczyzny byli prawdopodobnie twórcy „Chaosu” w 2001 roku. A i skrytykowano nas nie tyle za brak talentu poetyckiego, tylko za polityczną niepoprawność.

Od 30 lat żyjemy w niepodległym i demokratycznym kraju, który gwarantuje nam także całkowitą wolność artystyczną. A mam nieodparte wrażenie, że nadal traktujemy nasze środowisko kulturotwórcze jak kilkuletniego dzieciaka. Gdy mój czteroletni bratanek Bruno rymuje „dron” i „dzwon”, ja – podobnie jak reszta rodziny – bije mu brawa. Gdy jednak takie same rymowadła układają „poeci” mający kilkanaście tomików na koncie – nie tylko ja chyba mam wrażenie, że coś jest z tymi, którzy biją im brawa nie tak. Gdyby tylko mi się to wydawało żenującym – nie powstałoby na Facebooku satyryczne Wileńskie Towarzystwo Poetyckie „Nie Wasza Rzecz”, którego amatorscy członkowie taką właśnie twórczość parodiują. Ba, czasami nawet tak umiejętnie, że parodia wydaje się być lepsza od oryginału.

Być może jednak ten fakt, że umiemy przynajmniej z siebie się śmiać, świadczy, że nie wszystko stracone?…

Ten felieton ukazał się we wtorek (14 lipca) w audycji polskiej litewskiego radia publicznego LRT Klasika

PODCASTY I GALERIE