• Opinie
  • 1 września, 2020 16:00

Oświata „w czasach zarazy”

We wrześniu mija sześć miesięcy zmagań zarówno Polski, jak i Litwy z głównym antagonistą dystopijnej powieści, jaką jest rok 2020. Niestety jednak, mimo wielu głosów sądzących inaczej, pandemia koronawirusa okazała się nie być wytworem wybujałej wyobraźni wpływowych polityków, a przyczyną zachorowań 25 milionów ludzi na całym świecie. Śmierć w wyniku zarażenia się tymże wirusem poniosło niemal 850 tysięcy osób. Mowa tutaj oczywiście oficjalnych statystykach zgonów na COVID-19, które w wielu przypadkach (m.in. na Litwie) nie obejmują zgonów wynikających z komplikacji zdrowotnych ani liczby osób, których stan zdrowia w związku z koronawirusem znacznie się pogorszył, nawet jeśli do śmierci nie doprowadził.

Marta Bednarczyk
Oświata „w czasach zarazy”

Fot. Pixabay/Pexels

Pierwszy dzień września jest w tym kontekście dniem kluczowym. Kumulacją podsumowującą dotychczasowe wydarzenia. Pół roku temu wydawało nam się, że do jesieni z wirusem z pewnością się uporamy i doczekamy się pozytywnego zwrotu akcji. Jednak sześć miesięcy minęło w mgnieniu oka. Rządowe regulacje i zalecenia w zakresie ochrony zdrowia zmieniały się kilkakrotnie. Wirus jak był, tak jest, a końca pandemii nie widać. Z taką różnicą, że sezon jesienno-zimowych gryp, przeziębień i innych chorób dopiero przed nami, a i rok szkolny kiedyś zacząć się musi. Na Liwie do szkół wróci łącznie około pół miliona uczniów i pedagogów. W Polsce liczba ta będzie dziesięciokrotnie większa.

Ministerstwa zdrowia w obu państwach robią dobrą minę do złej gry. Zapowiadają powrót do nauczania stacjonarnego, mimo, że gdzieniegdzie wskaźniki zachorowań przewyższają te, których świadkami byliśmy w marcu, gdy szkoły po raz pierwszy zamknięto. Wśród ekspertów ma przeważać opinia, że dalsza izolacja przyniesie więcej strat, niż ryzyko płynące z ponownego otwarcia placówek. To, czego nie wiedzieliśmy wówczas a wiemy teraz to to, że z młodzieżą wirus obchodzi się inaczej. Osoby młode mają o wiele łagodniejsze objawy choroby, a i możliwe powikłania i konsekwencje nie są tak poważne jak w przypadku seniorów. Dlaczego tak jest – nie wiemy, ale jest to jeden z głównych argumentów przemawiających za tym, aby rok szkolny rozpoczął się w sposób tradycyjny.

Wskazówki płynące do nas zza granicy są mniej więcej takie: im mniej uczniów w sali – tym lepiej, być może warto zatem poeksperymentować z systemem zmianowym. W trakcie zajęć zachowywać jak największy dystans, a jeśli da się poprowadzić lekcję na świeżym powietrzu, to też warto spróbować. Sale wietrzyć jak najczęściej lub pozwolić na naukę przy otwartych oknach. Z zajęć pozalekcyjnych najlepiej zrezygnować całkowicie, a jeśli nie ze wszystkich, to przynajmniej z tych, które wymagają bliskiego kontaktu. Często myć ręce, odkażać powierzchnie, zasłaniać usta i nos. W zasadzie nic nowego i szczególnie radykalnego, ale może okazać się, że nie będzie tak łatwo, gdy z powodu zwolnień lekarskich wśród nauczycieli przyjdzie nam uczyć 30-osobową klasę w środku zimy. Dopiero wtedy czeka nas Wielka Improwizacja.

Tak więc szkoły zbroją się po zęby w środki do dezynfekcji. Z sal lekcyjnych znikają przedmioty, których po dotknięciu nie sposób zdezynfekować. Ławki ustawiane są tak, aby był między nimi dystans co najmniej metra. Wynoszone są mapy, plansze naukowe i kwiatki doniczkowe. Model szkieletu czy globus mogą podobno zostać, bo nadają się do umycia. Na korytarzach wyznacza się strefy, którymi mają poruszać się uczniowie w trakcie przerw. Między lekcjami będą musieli zakładać maski, ponieważ nie sposób zagwarantować bezpiecznych odstępów w wąskich przestrzeniach. W każdej szkole środki bezpieczeństwa będą wyglądać nieco inaczej, ponieważ różne są ich możliwości, a i różne są decyzje podejmowane przez poszczególnych dyrektorów.

Mimo to, pytań jest wciąż o wiele więcej niż odpowiedzi. Czego nie wiemy to to, w jaki sposób dzieci i młodzież przenoszą wirusa między sobą, a w jakim stopniu zarażają dorosłych. Co stanie się, jeżeli jeden uczeń zachoruje na COVID-19? Kogo obejmie wówczas kwarantanna – jego kolegów z klasy, rodziców, rodzeństwo? Czy szerzej – kolegów, z którymi rozmawiał na przerwie lub nauczycieli, z którymi miał lekcje? Gdy dziecko przyjdzie do szkoły z temperaturą 38 stopni, nie będzie można go nie wpuścić lub zostawić samemu sobie. Czy będzie musiało czekać na przyjazd rodzica w izolatce? Co z nauczycielem, który będzie mu towarzyszył? Czy będzie miał na sobie kombinezon i maskę, żeby przypadkiem się nie zarazić? A co jeśli i tak do tego dojdzie? Czy będzie miał go kto zastąpić? Co jeżeli zarazi się kilku nauczycieli lub z powodu kaszlu prowizorycznie nie pojawi się w szkole dziesięciu?

Według analiz przeprowadzonych przez Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego ponowne otwarcie placówek oświatowych sprawi, że zachorowań będzie przybywać o kilka tysięcy dziennie. W Izraelu zaledwie po 10 dniach od otwarcia placówek edukacyjnych w dwóch szkołach doszło do wybuch epidemii. W Korei Płd. decyzję o powrocie uczniów do szkół odwlekano przez kilka tygodni, a gdy już je otworzono, z powodu wzrostu zachorowań trzeba je było zamknąć ponownie. Koreański resort zdrowia nakazał naukę zdalną do co najmniej do połowy września. Jak to będzie u nas – jeszcze się okaże, ale zbyt Wielkich Nadziei raczej nie ma co sobie robić.

Ten felieton ukazał się we wtorek (2 września 2020 r.) w audycji polskiej litewskiego radia publicznego LRT Klasika.

PODCASTY I GALERIE