
Nieoficjalny hymn mniejszości polskiej na Litwie to (na melodię disco polo): „My, Polacy z Wileńszczyzny,/ Nas niemało tutaj jest,/ Nie żyjemy na obczyźnie,/ Tu ojczyzna nasza jest!”. Niemało, czyli 200 tys. – 6,6 proc. obywateli niespełna 3-milionowej Litwy. Polacy mieszkają głównie w rejonach wileńskim i solecznickim, w samym Wilnie co piąta osoba jest narodowości polskiej. Większość dzieci chodzi do jednej z 55 polskich lub 28 mieszanych (polsko-rosyjskich, polsko-litewskich lub polsko-rosyjsko-litewskich) szkół. Prawie w każdym kościele na Wileńszczyźnie są msze odprawiane po polsku.
Od odzyskania przez Litwę niepodległości w 1990 r. Polacy zmagają się z czterema głównymi problemami.
Zwrot ziemi. Największe problemy z jej odzyskaniem mają ci, których działki leżą na najbardziej atrakcyjnych terenach. Kiedy w 1997 r. rząd zezwolił na „przenoszenie” prawa do odzyskanej ziemi z jednych miejscowości do drugich (np. hektar lasu w środku kraju można zamienić na hektar nad jeziorem niedaleko stolicy), w Wilnie i na Wileńszczyźnie brak działek dla prawowitych właścicieli, głównie Polaków.
Pisownia nazwisk. W 1998 r. Polak Michal Klečkovski zwrócił się do władz litewskich, by w oficjalnych dokumentach mógł być Michałem Kleczkowskim. Sąd Konstytucyjny orzekł, że imiona i nazwiska obywateli litewskich mają być pisane tylko literami litewskiego alfabetu, a w nim nie ma takich liter jak „ł” czy „w”.
Tabliczki. 11 lat później litewski NSA nakazał zdjęcie tabliczek z polskimi nazwami ulic w rejonach zamieszkanych w większości przez Polaków. Samorządy nie stosują się do tego nakazu, za co zostają ukarane mandatami.
Szkoły. Gorąco robi się na Litwie w 2011 r., kiedy litewski parlament uchwala nowelizację ustawy o oświacie, która m.in. wprowadza dla uczniów szkół polskich i litewskich ujednolicony egzamin z litewskiego. Na nadrobienie dziesięciu lat różnic programowych polscy uczniowie mają dwa lata. Trwają strajki uczniów, rodziców i nauczycieli. Na ulice wychodzą z transparentami: „Zostawcie nasze szkoły w spokoju” i „NIE dla przymusowej asymilacji”.
O respektowanie praw mniejszości polskiej od 1995 r. zabiega Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, której liderem jest dziś Waldemar Tomaszewski. O tym, dlaczego Polacy na Litwie od 25 lat walczą bez powodzenia o to samo, opowiada urodzony w 1975 r. Aleksander Radczenko – prawnik, publicysta, autor bloga „Inna Wileńszczyzna jest możliwa”.
EWA WOŁKANOWSKA-KOŁODZIEJ: Jest pan dyskryminowany?
ALEKSANDER RADCZENKO: Nie jestem. W ogóle nie pasuję do martyrologicznej wizji Polaka na Litwie. Gdy po studiach w 1998 r. poszedłem na rozmowę o pracy do ministerstwa sprawiedliwości, usłyszałem: „Całkiem nieźle, tyle że mówi pan po litewsku z paskudnym polskim akcentem. A jak pan pisze?”. Odpowiedziałem: „Bez akcentu”.
Przyjęli mnie. Byłem wtedy w ministerstwie pierwszym prawnikiem nie-Litwinem. Polacy pracowali tam przy sprzątaniu i ksero. Dziś jest ich tu ok. 10 proc. i wielu zajmuje kierownicze stanowiska. W innych resortach jest podobnie. Polskie dzieciaki są w stanie harować po 12 godzin przez siedem dni w tygodniu, żeby coś udowodnić.
Więc jednak trzeba udowadniać?
– Polak musi więcej pracować, bo Litwa to kraj szwagrów. My jesteśmy inteligencją w pierwszym, może drugim pokoleniu. Polacy tak naprawdę poszli na studia dopiero w latach 90. Ale nawet wtedy wielu moich kolegów zrezygnowało, bo np. rodzice powiedzieli: „Ktoś musi te świnie karmić, a ty bawisz się w studia prawnicze”. Musimy harować, bo możemy liczyć tylko na siebie, nie mamy szwagrów. Mamy za to wiele sukcesów, których nie umiemy sprzedać.
To niech się pan pochwali.
– Proszę bardzo: Antoni Mikulski – szef wileńskiej policji kryminalnej, co roku zgarnia nagrody za rozbijanie grup przestępczych. Andrzej Maciejewski – sędzia sądu najwyższego. Dr Bogusław Grużewski – jeden z najbardziej wziętych litewskich socjologów, dyrektor Instytutu Pracy i Badań Socjalnych. Polskie media o tym nie piszą, bo to nie pasuje do obrazka udręczonego Polaka na dawnych Kresach.
Ci ludzie nie utożsamiają się z Waldemarem Tomaszewskim, liderem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Odnieśli sukces nie dzięki niemu, ale niejako wbrew niemu. Nie oszukujmy się, tak naprawdę działalność Tomaszewskiego na Litwie bardziej przeszkadza w karierze, niż pomaga. Każda rozmowa z Litwinami na tematy polskie zawsze kończy się tak samo: „Ty jesteś super, ale ten wasz Tomaszewski…”.
Zaraz, zaraz. Dlaczego więc głosuje na niego coraz więcej osób?
– Polacy na Litwie głosują albo „na swoich”, albo „na złość Litwinom”. W wyborach samorządowych AWPL zawsze zdobywała grubo ponad 50 proc. głosów w rejonach wileńskim i solecznickim, jednak w parlamentarnych nie miała szans, bo o polskie głosy aktywnie zabiegały partie ogólnokrajowe. W pewnym momencie jednak litewskie partie stwierdziły, że te 20-30 tys. dodatkowych głosów nie robi im różnicy, a realizacja pakietu postulatów tego małego elektoratu może odstraszyć bardziej narodoworadykalnych wyborców litewskich. I przestały o polskie głosy zabiegać.
Co było wtedy w tym pakiecie?
– Od 25 lat jest w nim to samo. Nasze cztery problemy dotyczą zwrotu ziemi na Wileńszczyźnie, oryginalnej pisowni nazwisk miejscowych Polaków, możliwości powieszenia tabliczek z polskimi napisami oraz zachowania i rozwoju polskiego szkolnictwa. Kiedy litewskie partie machnęły ręką na Polaków, została im jedynie AWPL. Ale to partia, której polityka jest oparta na nieufności i na opozycji swój – obcy. Wyborcy zawsze można powiedzieć: „Jeśli do władzy dojdą obcy, będzie jeszcze gorzej. My może nie robimy nic, ale jesteśmy swoi”.
AWPL rośnie w siłę. Jej działacze dostali się do koalicji rządowej raz, drugi. Mieli ministra, kilku wiceministrów. I…
– …i nic nie zrobili.
Może jest ich za mało?
– Nie oszukujmy się, polska partia nigdy nie będzie miała 71 posłów, czyli większości. Jeśli zdobędzie większe poparcie wyborców Rosjan, będzie to najwyżej dziesięć miejsc.
Problemem AWPL jest to, że nie umie prowadzić zakulisowych rozmów. W litewskim parlamencie non stop są formowane egzotyczne koalicje. Kiedy trzeba odrzucić jakiś polski projekt, konserwatyści dogadują się sprawnie np. z socjaldemokratami i go blokują. Dlaczego AWPL nie umie postępować tak samo, by przepchnąć choćby jeden projekt ważny dla mniejszości polskiej? Wynika to chyba z braku eksperckiego zaplecza kadrowego, które by lobbowało w tych politycznych kulisach. Bo mam nadzieję, że nie z braku chęci.
Przyznajmy szczerze: te polskie żądania nie są wygórowane. Jak to możliwe, że od 1990 r. nie udało się nic zrobić w tej sprawie?
– Największą porażką jest to, że myśmy te postulaty upolitycznili. Wszystkie partie litewskie uważają teraz, że jeśli je zrealizują, to nic z tego nie będą miały, a AWPL odtrąbi to jako swój sukces. Dlaczego Litwini mają pomagać AWPL zdobywać głosy? Należy dążyć do tego, żeby o te sprawy zabiegali nie politycy z AWPL, tylko oddolny, apolityczny ruch łączący Polaków i Litwinów. Coś na kształt ruchu przeciwko segregacji rasowej w USA w latach 60. zeszłego wieku.
A co w takim razie ma zrobić Polska? Czekała 25 lat – nie doczekała się. Cisnęła – też zero efektów.
– Polska powinna zapomnieć.
Żartuje pan?
– Tylko częściowo. Oczywiście Polska powinna mieć te kwestie na uwadze, ale to Polacy na Litwie sami muszą porozumieć się z rządem litewskim. Innego wyjścia już nie ma. AWPL po czterech latach rządów Sikorskiego w polskim MSZ zrozumiała, że Warszawa nie może Litwy do niczego zmusić. Teraz wierzy, że Bruksela to zrobi. Ale nie zrobi, bo nawet nie ma takich narzędzi nacisku.
Sikorski niepotrzebnie się uniósł, mówiąc kilka lat temu, że „jego noga nie postanie na ziemi litewskiej, dopóki problemy mniejszości polskiej nie zostaną rozwiązane”. Mogę go zrozumieć, w końcu Litwa nie spełniła danych obietnic, ale od dyplomaty oczekuję czegoś więcej. Takie słowa stawiają litewskich polityków, nawet tych propolsko nastawionych, pod ścianą. Jeśli spełnią postulaty polskie dlatego, że Wielki Brat w Warszawie tupnął nogą, będzie to dla nich oznaczało śmierć polityczną. Bo naród litewski kształtował się w opozycji do polskości.
Czyli Polska, która co roku daje 17 mln zł na Polaków na Litwie, ma siedzieć cicho i się nie wtrącać?
– Musi przypominać o problemach, ale przede wszystkim demonstrować przyjaźń wobec Litwy i inwestować w zmianę wizerunku litewskiego Polaka w mediach litewskich. Dla większości Litwinów jest to obraz nielojalnego, a co najmniej podejrzanego obywatela. Pamiętajmy, że 11 marca 1990 r., podczas głosowania w sprawie niepodległości Litwy, sześciu z dziewięciu polskich posłów – jako jedyni – wstrzymało się od głosu. Polacy chcieli też stworzyć polską autonomię: jedni w obrębie Litwy niepodległej, inni – w ZSRR. Litwini przyjęli to jednoznacznie: jako próbę działania na szkodę niepodległości.
To było ćwierć wieku temu.
– Wizerunek nielojalnego Polaka skutecznie podtrzymuje dziś Tomaszewski. Weźmy pierwszą lepszą jego wypowiedź: „Nie musimy się z nikim integrować, bo żyjemy tu od zawsze, to nasza ziemia. To wy [Litwini] tu przyjechaliście, więc to wy musicie się integrować z nami. Wystarczy pójść na stary cmentarz i zobaczyć, że są tam wyłącznie polskie nazwiska”.
W konflikcie ukraińskim wszystkie litewskie partie, nawet te oskarżane tradycyjnie o prorosyjskość, opowiedziały się wyraźnie po stronie Ukrainy i przeciw Rosji. A Tomaszewski potępił Majdan, mówiąc, że władzy nie można zmieniać drogą rewolucji, tylko przy urnach. Można się z tym zgodzić, tyle że AWPL nie zastanawia się nad legalnymi metodami, gdy walczy o swoje postulaty. Np. nie płaciła kar i nie zdejmowała dwujęzycznych tabliczek na domach, choć zgodnie z prawem i wyrokami sądu musiała. To było traktowane jako obywatelskie nieposłuszeństwo. Tyle że Majdan też jest tego wyrazem.
Przypięcie pomarańczowo-czarnej wstążki nazywanej „stonką ziemniaczaną” też pewnie zrobiło swoje.
– 9 maja zeszłego roku na imprezie zorganizowanej przez ambasadę Rosji Tomaszewski pokazał się z dwoma symbolami w klapie marynarki: biało-czerwoną flagą i wstążką gieorgijewską [wstążka przy Orderze św. Jerzego ustanowionym przez carycę Katarzynę]. Owszem, można doszukiwać się rycerskich tradycji w tym znaku, ale dziś to symbol separatystów z Donbasu. Bliski współpracownik Tomaszewskiego poseł Zbigniew Jedziński wystąpił z propozycją zbombardowania Kijowa! Dziwi się pani, że wielu Litwinów nienawidzi Polaków? Ale to wszystko zależy i od działań liderów litewskich Polaków, i od stanu stosunków między Polską a Litwą. W okresie strategicznego partnerstwa polsko-litewskiego 53 proc. Litwinów uważało Polskę za kraj przyjazny, dziś ok. 20 proc.
Tomaszewski to nie 200 tys. Polaków na Wileńszczyźnie.
– Dla większości Litwinów – tak. Jarosław Niewierowicz, były już minister energetyki, miał szansę na zmianę tego wizerunku. Był postrzegany jako tzw. dobry Polak. Pasował obu stronom. Nikt nie wątpił w jego patriotyzm – przyczynił się do budowy terminalu LNG, ostro i skutecznie negocjował z Gazpromem. Ale też nikt nie wątpi w jego polskość. Stał się jednym z najpopularniejszych litewskich polityków, ale w sierpniu zeszłego roku został odwołany i AWPL wycofała się z koalicji rządowej. Polaków znowu reprezentuje sam Tomaszewski.
Moja znajoma z Kowna zabrała niedawno litewskie dzieci na wycieczkę do Wilna. Po powrocie uczniowie mieli napisać, co najbardziej ich zaskoczyło. I wie pani, co te dzieci odpowiedziały? „Usłyszeliśmy język polski i rosyjski na ulicach. Wcześniej wiedzieliśmy, że na Litwie żyją Rosjanie i Polacy, ale żadnego na żywo nie widzieliśmy. To było fascynujące przeżycie!”.
Naszym największym problemem jest to, że mimo iż mieszkamy obok siebie, się nie znamy. Polacy z Jaszun czy Solecznik czytają w polskich gazetach, że Litwini to nacjonaliści, którzy wytępili nas na Laudzie [tereny na północ od Kowna], a teraz chcą wytępić na Wileńszczyźnie. A Litwini w Kłajpedzie o Polakach wiedzą tyle, że polonizowali Litwinów w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a potem zabrali im ukochane Wilno.
Źle to wygląda.
– Trzeba pracować z Litwinami. Równocześnie z poparciem społecznym spada zainteresowanie polityków rozwiązaniem polskich problemów. Oni wszystko kalkulują na głosy. Tacy litewscy historycy i publicyści jak Rimvydas Valatka, Alfredas Bumblauskas, Alvydas Nikžentaitis czy Virginijus Savukynas są bardzo przychylni Polakom, ale co robi AWPL, by ich wesprzeć? Nic. Gdy Forum Dialogu i Współpracy im. Jerzego Giedroycia zorganizowało w Solecznikach spotkanie dziennikarzy polskich i litewskich z lokalnymi działaczami, niemal nikt z AWPL nie chciał się z nimi spotkać.
Nie zwalajmy wszystkiego na Polaków. Kiedy oglądam litewski program rozrywkowy, gdzie po raz kolejny wąsaty „Polak” śpiewa idiotyczną piosenkę: „Wilno nasze – taka sprawa./ Cieszą się Wilno, Soleczniki i Warszawa!”, to też przechodzi mi chęć na jakikolwiek dialog.
– Fakt, kiedyś w popularnym kabarecie Dviračiošou Polak był przedstawiany jako sympatyczny chłopek-roztropek, ale ostatnio przeobraził się w mało śmiesznego debila. Trzeba rozmawiać z telewizją, przekonywać, że to szkodzi społeczeństwu. A jak się nie da przekonać – to kupić czas antenowy i zrobić program alternatywny.
Za czyje pieniądze?
– A chociażby polskie. W pomoc Polakom na Litwie co roku są pakowane grube miliony, ale mam wrażenie, że Polska sama nie wie, co chce osiągnąć poprzez to finansowanie. Od redaktorów mediów polskich wiem, że dostają jasny przekaz: „Priorytetem jest jedność. Nie krytykujcie AWPL i Tomaszewskiego, a będziecie mieć stabilność finansową”. Najlżejsza krytyka jest odbierana jako wojna polsko-polska.
W ostatnich latach dokonano ważnych zmian w finansowaniu Polaków na Litwie. Bardzo dobrze, że są już publicznie dostępne dane z polskiego MSZ, kto i ile pieniędzy dostał. Ale powinna być również dostępna informacja, kto na co dostał, jak to rozliczył i dlaczego ten czy inny wniosek był lepiej oceniony niż inny. Poza tym Polska daje pieniądze na istnienie, a nie na rozwój społeczności polskiej na Litwie.
Ma pan pomysł, jak to zmienić?
– Moim zdaniem strategią Polski powinno być stworzenie takiej wspólnoty polskiej na Litwie, która stałaby się samowystarczalna. Może nie potrzebujemy aż tylu tablic multimedialnych, po których niektórzy nauczyciele i tak piszą kredą? Warto za to się zastanowić nad stworzeniem elitarnego gimnazjum polskiego, które mogłoby konkurować z elitarnymi szkołami litewskimi i kształcić nową polską elitę.
Musimy mieć niezależne media. AWPL nie ma konkurencji z przyczyn obiektywnych – bezsensem byłoby tworzenie kolejnej polskiej partii, bo ani AWPL, ani to nowe ugrupowanie nie przekroczyłyby progu wyborczego. Polityków jednak ktoś musi kontrolować. Jeśli nie może tego sprawić konkurencja wyborcza, muszą to załatwić media.
Pamiętajmy, że z każdym spisem powszechnym jest nas na Litwie o 30 tys. mniej. Jeśli polskość nie stanie się atrakcyjna, problem tej mniejszości na Litwie rozwiąże się sam. Za 50 lat po prostu nie będzie tu już Polaków. Albo będzie tak mało, że dla Litwinów powieszenie polskich tablic w kilku wsiach nie będzie już stanowiło problemu.
Ale znacznie wcześniej staną przed Litwą inne problemy. Społeczeństwo się starzeje, więc pojawią się imigranci, którzy będą pracowali na tę armię emerytów. Jeśli dziś Litwa nie jest w stanie znaleźć wspólnego języka z Polakami, którzy są zakorzenieni na Litwie, są lojalnymi obywatelami i mają podobną jak Litwini mentalność, to w jaki sposób zamierza integrować te mniejszości, które kiedyś do nas napłyną? Jeśli znajdziemy dzisiaj model współpracy z Polakami, w przyszłości znajdziemy i z imigrantami.
W zeszłym roku chyba w końcu coś ruszyło.
– O tyle o ile. Sąd Konstytucyjny zmienił swą doktrynę i pozwolił na podstawie wniosku językoznawców na oryginalny zapis nazwiska małżonkom obcokrajowców i ich dzieciom. Teraz trzeba przekonać językoznawców, by rozszerzyli to pozwolenie o nazwiska Polaków mieszkających na Litwie. O krok do przodu jesteśmy też w sprawie tabliczek. Anulowano mandaty za polskie tabliczki na domach i oficjalne nazwy ulic przeniesiono na słupki. Nazwy są na nich po litewsku, ale przynajmniej nikt już nie karze za te znajdujące się na budynkach. Skoro nie możemy tych problemów rozwiązać raz na zawsze jedną ustawą, to zostaje nam takie żółwie dreptanie.
Prowadzi pan blog polityczny. Henryk Pieszko, doradca mera samorządu Wilna, zarzucił panu, że rozbija pan jedność Polaków, krytykując AWPL.
– To jest częsty zarzut. Ludzie mówią: „To prawda, że polska partia jest do d… Kradną, zatrudniają krewnych, ale jeśli zaczniemy o tym pisać, to Litwini wykorzystają to przeciwko nam. Krytyka polsko-polska nas osłabi”. A ja wtedy odpowiadam, że siły nie można budować na kłamstwie. Systemy oparte na przemilczaniu faktów i afer zawsze runą. Litwini nie potrzebują dowodów na to, że AWPL jest zła, bo dla nich to aksjomat.
Poza tym w społeczności polskiej zaczyna się coś dziać. Powstał klub dyskusyjny, wyszła płyta z alternatywną muzyką zespołów śpiewających po polsku. Bardzo podoba mi się też akcja blogera Tomasza Samsela, który radzi do naszych problemów-symboli podejść z przymrużeniem oka i nosić np. koszulki ze słowem składającym się z niedozwolonych na Litwie liter. Tym słowem jest „żółw”.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej„.