„Ogromny zgrzyt między merem a społecznością polską”
„Jestem zdania, że nie należało robić konferencji, show medialnego z okazji tych 100 dni. To nie jest okres, po którym można robić podsumowania. Dopiero w pewnej perspektywie da się ocenić osiągnięcia lub wpadki” – mówi Andrzej Pukszto, kierownik katedry politologii na Uniwersytecie Witolda Wielkiego w Kownie.
„Nie jestem skory do wyciągania wniosków, aczkolwiek pewne kroki rodzą pytania, czy mer jest na właściwej drodze” – dodaje politolog.
„Reorganizacja szkół w Wilnie – tu niestety jest ogromny zgrzyt i całkowity brak dialogu między merem i społecznością polską. Z jednej strony mer wskazuje, że cały problem szkół polskich jest sztucznie rozdmuchany przez jedną partię – Akcję Wyborczą Polaków na Litwie, ale z drugiej strony nikt nie broni merowi ten monopol AWPL rozbić, znaleźć płaszczyzny dialogu z polską mniejszością. Wydaje się, że Šimašiusowi absolutnie się nie udaje znaleźć minimalny punkt styczności i nie zapowiada się żaden dialog” – uważa Pukszto.
Jak mówi, wiele niejasności pozostaje także wokół kwestii rekompensaty w wysokości 100 euro dla rodzin, które wysyłają swoje dzieci do prywatnych przedszkoli. Zdaniem politologa skuteczność zaproponowanego rozwiązania tej ważnej dla wielu wilnian sprawy da się ocenić dopiero po dłuższym czasie.
„To go odmieniło”
Publicysta Tadeusz Andrzejewski, radny rejonu wileńskiego, nazywa Šimašiusa zakładnikiem rządzącej większości.
„Wcześniej zapamiętałem go jako człowieka, który bronił oryginalnej pisowni nazwisk, ścierał się jako minister sprawiedliwości z posłem Songailą i nazwał go wręcz słomianym patriotą. Dzisiaj jest zakładnikiem tej większości, którą mamy w Wilnie, i to całkowicie go odmieniło. Przykre, ale polityka Šimašiusa względem mniejszości, która miała być taka twórcza i otwarta, dzisiaj oznacza to, co widzimy. Polskie szkoły znalazły się pod pręgierzem, a mer tę politykę wspiera – chcąc, czy nie chcąc, z dobrej woli czy z przymusu. Na razie nic nie widzę w tym dobrego. Trudno oczekiwać, że coś się zmieni w tej materii” – prognozuje Andrzejewski.
Jego zdaniem najbardziej oburzające dla polskiej społeczności decyzje dotyczą Szkoły Średniej im. J. Lelewela – szkoła otrzyma szansę na akredytację, ale niejako „w zamian” będzie musiała opuścić budynek przy ulicy Antokolskiej.
„To są działania na granicy prawa, przypominające mafijne posunięcia. To ordynarny szantaż i mobbing przełożonych względem podwładnych – absolutnie nie do przyjęcia” – kategorycznie ocenia Andrzejewski.
„Obiecanki-cacanki”
Radna frakcji AWPL w wileńskim samorządzie Edita Tamošiūnatė również zarzuca merowi przede wszystkim pochopne działania w kwestiach oświatowych.
„Wszystkie decyzje które zostały przyjęte przez koalicję rządzącą w sprawach oświaty, oceniam bardzo źle. Na ostatnim posiedzeniu rady zostało zdegradowanych 9 szkół, wiąże się z tym wiele naruszeń aktów prawnych. Podczas posiedzenia przemawiali maturzyści, rodzice, nauczyciele – nikt tego nie słucha. Koalicja zadecydowała pochopnie o losie młodych wilnian, którzy niebawem wkroczą w dorosłe życie. 369 maturzystów musi dzisiaj w pośpiechu albo szukać innych szkół, albo nauczyciele będą zmuszeni zatrudnić się w jednym lub drugim gimnazjum” – mówi Edita Tamošiūnaitė (zgodnie z zapowiedziami uczniowie klas 11-12 zdegradowanych szkół prawdopodobnie będą mogli kontynuować naukę w tych samych budynkach szkolnych, podpiszą jednak umowę z jednym z gimnazjów polskich w Wilnie. Możliwe, że aby dalej uczyć swoich uczniów – którzy formalnie będą już uczniami gimnazjum – nauczyciele szkół podstawowych będą musieli oficjalnie zatrudnić się na kilka godzin także w gimnazjum – przyp. red.).
Radna AWPL podkreśliła, że rodzice szkoły Lelewela, która do 1 września 2016 roku ma opuścić zajmowany obecnie budynek, zaskarżyli uchwałę rady w sądzie. Zdaniem Edity Tamošiūnaitė podobnie mogą postąpić rodzice ze szkół, które zostały przekształcone w podstawowe podczas ostatniego posiedzenia, a nawet maturzyści, którzy są już pełnoletni.
„Mer deklarował, że będzie troszczył się o wielokulturowość tego miasta, że żadna decyzja nie będzie przyjęta bez narady ze wspólnotą szkoły. To były obiecanki-cacanki. Gdy w środę na posiedzenie rady przyszli przedstawiciele wspólnot szkolnych i chcieli wypowiedzieć się z trybuny, początkowo rada głosowała, aby nie pozwolić wypowiedzieć się przedstawicielom szkół. Czy to jest demokratyczne zarządzanie? Czy mer słyszy, co do niego mówią wspólnoty szkolne. O losie młodych ludzi politycy zadecydowali jednym pochopnym przyciśnięciem przycisku, głosując za niezgodną z prawem uchwałą” – podsumowuje Tamošiūnaitė.
„Jeden z postulatów, które spełnił”
Politolog Artur Zapolski nie jest w swojej ocenie tak kategoryczny.
„Początek kadencji mera Šimašiusa można różnie ocenić. Pewnie i jego zwolennicy, i przeciwnicy znajdą powody, by wesprzeć swoją narrację. Osobiście mam niejednoznaczne wrażenie. Z jednej strony widoczne są pewne postępy, zwłaszcza to, że od środy w samorządzie informacje będą udzielane również po polsku. Był to jeden z przedwyborczych postulatów Šimašiusa, który spełnił. Do kulminacji zmierza też cała ta historia z Air Lituanica, co uważam za pozytywne posunięcie” – mówi Zapolski.
„Obawiam się jednak, że decyzje samorządu odnośnie do kwestii polskiej oświaty nie przyczynią się do rozwiązania zaistniałych problemów. Tu właśnie, moim zdaniem, pośpieszne działania Šimašiusa budzą największe wątpliwości i wydają się niekonstruktywne. Nieelegancka wydała mi się też debata dotycząca zdjęcia rzeźb na Zielonym moście, którą zainicjował mer Šimašius. Nie jest to problem znaczący, mimo to świadczy o skłonności do populizmu” – podkreśla politolog.