![Polacy na innych listach – kompletne fiasko czy próba generalna? Polacy na innych listach – kompletne fiasko czy próba generalna?](https://zw.lt:8443/resize/1280x/rinkimai-kauno-rajone-5c7ba21782f3a.jpg)
W Wilnie najlepszy wynik wśród kandydatów Polaków osiągnęła Ewelina Dobrowolska, zdobywając 1614 głosów i 20. miejsce na liście Komitetu Remigijusa Šimašiusa „Za Wilno, z którego jesteśmy dumni”. Prawdopodobnie może to zapewnić jej mandat w przyszłości, nawet za rok, jeżeli część wybranych obecnie radnych po wyborach parlamentarnych przejdzie do Sejmu. Obecnie jednak pozostaje poza listą.
Aleksander Radczenko na liście socjaldemokratów zdobył 997 głosów i 6 miejsce rankingowe. Socjaldemokraci – co stało się zaskoczeniem dla nich samych – nie przekroczyli jednak progu wyborczego. Komitet „Niedźwiedź Wilnian” (Vilniečių Lokys) otrzymał 951 głosów i 0,44 punktu procentowego, zaś kandydat tego komitetu na mera Rajmund Klonowski zgromadził 880 głosów.
Zbigniew Samko, również startujący z listy Šimašiusa, otrzymał 288 głosów, spadając z miejsca 58. na 62. Paweł Żemojcin, który poszedł do wyborów z ekipą Artūrasa Zuokasa, zdobył 190 głosów i spadł z miejsca 31. na 57.
Przykładem sukcesu konsekwentnej pracy na rzecz zdobywania zaufania wyborców jest Robert Duchniewicz, kandytat na mera rejonu wileńskiego z Partii Socjaldemokratycznej. W poprzedniej kadencji był jedynym radnym z ramienia swojej partii, w obecnych wyborach partia zdobyła trzy kolejne mandaty i prawdopodobnie utworzy frakcję w radzie. Sam Duchniewicz w wyborach mera uplasował się na trzecim miejscu, ocenia jednak, że poparcie ze strony polskich wyborców w porównaniu z poprzednimi wyborami znacznie wzrosło.
„Widać, że ludzie chcą zmian, mówią o nich w dyskusjach, polemikach, są jednak dość opieszali. Zresztą, trzeba przyznać, że wybory samorządowe nie cieszą się dużą popularnością – przecież frekwencja nie sięgnęła nawet 50 procent, także w samym Wilnie. Z jednej strony dla części osób oferta AWPL-ZChR jest nieatrakcyjna, z drugiej strony ludzie nie chcą zrobić jakiegoś kroku, by rozwinąć alternatywną ofertę” – mówi Andrzej Pukszto, politolog z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie.
„Wyborca z Wilnie, w przeciwieństwie do rejonu, jest bardziej zróżnicowany, ale też bardziej wymagający.
Partia Pracy zabrała tym razem część wyborców rosyjskojęzycznych, natomiast Polacy po części prawdopodobnie nie znaleźli dla siebie opcji politycznej. To znak, że partie będą musiały bardziej się postarać, żeby zawalczyć o takiego wyborcę” – dodaje politolog.
„Wydaje się, że była to dopiero pierwsza taka kampania od lat, w której „pełną parą” uczestniczyli Polacy na innych listach niż AWPL-ZChR. Trudno więc było oczekiwać zasadniczego przełomu, jak to się mówi: „pierwsze koty za płoty”” – ocenia redaktor „Przeglądu Bałtyckiego” Tomasz Otocki.
„Nie dziwi mnie słaby wynik „Lokys” – bez struktur, bez pieniędzy, bez rozpoznawalnych twarzy, z tajemniczą nazwą ciężko się przebić, choć pomysł by ciekawy, a wykonanie budziło sympatię – sam obserwowałem z pasją tego niedźwiedzia. Bardziej zaskoczony jestem złym rezultatem socjaldemokratów, partia Paluckasa będzie miała teraz sporo do przemyślenia. Początkowo obstawiałem, że największe szanse dostać się do rady Wilna mają Ewelina Dobrowolska i Aleksander Radczenko. Ten ostatni dostał co pawda dobry wynik personalny, ale postawił nie na właściwego konia. Przykład Eweliny pokazuje, że lepiej trzymać z większym ugrupowaniem, nawet będąc na dalszej pozycji, bo później łatwiej o sukces, niż nawet mając dobre miejsce na liście partii niszowej. Oczywiście pod warunkiem, że „dalsze miejsce” to 15 albo 18, a nie 70 czy 80” – rozważa Otocki.
Podobnie ocenia sytuację Witold Janczys, redaktor portalu „InBaltic”, dziennikarz „Deutsche Welle”, który mówi, że Polacy, którzy decydują się na udział w wyborach z list partii politycznych na ogólnokrajowym poziomie zazwyczaj świadomie czy nieświadomie muszą się podjąć kilku wyzwań.
„Przede wszystkim są umieszczani daleko poza pierwszą dziesiątką kandydatów, a to już zmniejsza ich szanse na sukces.
Kolejnym problemem jest to, że kandydaci – Polacy, którzy biorą udział w wyborach z ramienia innych partii, są zazwyczaj znani tylko na lokalnym poziomie. Co oznacza, że podczas głosowania może zabraknąć i zazwyczaj braknie głosów niezbędnych do zwycięstwa. Ważne również pamiętać, że w zasadzie mogą liczyć na głosy wyborców, którzy ich znają lub należą do mniejszości narodowych. Tę pulę głosów jeszcze bardziej uszczupla to, że Polacy czy Rosjanie, którzy głosują na partie o zasięgu ogólnokrajowym, prawdopodobnie często głosują na innych polityków, bardziej im znanych niż Polacy, na listach tej czy innej partii” – uważa Witold Janczys.
„Polacy, którzy decydują się na uczestnictwo w wyborach z list partii politycznych o zasięgu ogólnokrajowym, mogliby zdobyć wyborców za pośrednictwem reklamy w sieciach społecznościowych i mediach, ale do tego są potrzebne potężne wydatki pieniężne, czyli coś, czego społecznicy czy lokalni przedsiębiorcy po prostu nie posiadają, bądź nie chcą ryzykować nie będąc pewnymi wyniku – czyli zwycięstwa” – ocenia Janczys.
„Po prostu to jest robota na lata, a nie na jedne wybory. Dotychczas było tak, że startowali jacyś Polacy, np. Renata Underis czy Julia Mackiewicz, ale natychmiast się wycofywali, gdy nie odnieśli sukcesu. Tak się nie da robić polityki. Musisz przeżyć jedną porażkę, potem drugą, trzecią, czwartą i jesteś radnym dopiero za piątym razem. Mam wrażenie, że konkurenci AWPL są po prostu za mało cierpliwi, „betonu Akcji” nie da się skruszyć w ciągu jednego roku” – podkreśla z kolei Tomasz Otocki z „Przeglądu Bałtyckiego”.
„Te wybory są dopiero tego początkiem, o czym świadczy bardzo słaby wynik Edyty Tamošiūnaitė i Akcji w Wilnie oraz relatywnie kiepski wynik Marii Rekść w rejonie wileńskim. Złe rezultaty AWPL otwierają pole do dyskusji, co dalej z polską społecznością na Litwie. Oczywiście jest jasne, że takiej dyskusji nie będzie inicjować AWPL, bo nie jest to w jej interesie. Nie jest w interesie jej, a może nawet bardziej jej kierownictwa, bo z perspektywy samej partii (i dołów) „burza mózgów” po wyborach i „narady kryzysowe” byłyby wskazane. Ale to nie nastąpi, bo nie chce tego Waldemar Tomaszewski” – ocenia Otocki.
Czy polskim wyborcom w ogóle potrzebna jest alternatywa polityczna, a może próby proponowania innych opcji niż działająca od kilku dekad AWPL rzeczywiście są „rozbijactwem” polskiego kapitału politycznego?
„Partie mniejszości narodowych to zjawisko polityczne typowe dla Europy Środkowo-Wschodniej. Nie znajdziemy takich partii we Francji czy Wielkiej Brytanii, ale już w Bułgarii, Rumunii, Czechach działają i mają rację bytu. Podobnie na Litwie, AWPL-ZCHR ma już swoje miejsce na litewskiej scenie politycznej. Gdyby Akcja była otwarta na ludzi różnych poglądów, patrzących na sprawy polskie z różnych perspektyw, to oczywiście mogłaby być tym parasolem. Ale skoro kandydaci są tam dobierani bardzo rygorystycznie, jest to partia wodzowska, w tym kontekście, mimo swoich deklaracji, nie może zjednoczyć wszystkich Polaków. Zresztą, wyniki już wcześniej pokazywały, że tylko część Polaków głosuje na AWPL. Oczywiste jest zatem, że Polacy starają się odnaleźć również w innych miejscach i tworzą albo alternatywne listy, albo startują z list ogólnokrajowych partii litewskich” – tłumaczy Andrzej Pukszto.
A może, jak uważają niektórzy obserwatorzy życia publicznego, dobrym rozwiązaniem dla Polaków byłoby utworzenie alternatywnej dla AWPL-ZChR wspólnej listy, zamiast startowanie w pojedynkę z list partii litewskich?
„Zależy to też od polityki partii ogólnolitewskich. Jeżeli sprawy mniejszości narodowych znajdują się w takim ugrupowaniu wśrod priorytetowych i kandydaci Polacy są uplasowani wysoko na listach, jeżeli ich głos jest słyszalny, jeżeli partia ma przedstawicieli w Sejmie, to czemu nie. Oczywiście, że osobna lista ma ten przywilej, że może się skupić na tych specyficznych sprawach. W takim wypadku jest to jednak kwestia dużej kampanii wyborczej, pracy z mediami, dodatkowych środków. Potrzebni są ludzie, środki, pomysły. To jest bardzo trudna droga” – podkreśla Pukszto.
„Istnienie konkurencyjnych środowisk dla AWPL nie utrudnia rozwiązania polskich postulatów, może je tylko ułatwić – w sensie popularyzacji tych idei. Warunkiem jest jednak otwarte wyrażanie swoich postulatów przez polskich kandydatów i znajdowanie sobie środowisk przyjaznych mniejszościom, tak więc partie typu konserwatyści, Partia Pracy czy Porządek i Sprawiedliwość odpadają” – podsumowuje Tomasz Otocki.