
W ostatnim czasie dużą popularnością cieszyły się w polskiej sieci infografiki związane z Wołyniem. Na portalach społecznościowych od specjalistycznego Twittera po masowy Facebook toczyły się natomiast ożywione dyskusje związane z tematyką Rzezi. Gdyby rozpatrywać zatem Wołyń jedynie z perspektywy rodzimego Internetu, trudno byłoby zrozumieć sondaż CBOS, według którego 31% Polaków „nic nie wie na temat wydarzeń z 1943 roku” a 41% zaledwie „coś o tym słyszała”. Osobiście tłumaczę sobie to zjawisko tym, że badanie statystyczne w dużo większym stopniu niż aktywność cyfrowa dotyczą wszystkich grup wiekowych. Tymczasem u młodych ludzi, którzy coraz mocniej kanalizują swoją aktywność w wyrazistych ideologicznie strukturach antysystemowych świadomość historyczna rośnie.
Moja druga obserwacja również dotyczy kwestii społecznych. Debata wołyńska pokazuje, że w naszym kraju będzie coraz ciężej ze społeczną akceptacją Giedroycia i jego doktryny. Stało się to szczególnie widoczne po odrzuceniu przez Sejm słowa „ludobójstwo” w uchwale dotyczącej uczczenia rocznicy Rzezi Wołyńskiej. Wygląda na to, że spora część elektoratu nie ma dziś ochoty brać odpowiedzialności za stan relacji z krajami ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś w koncepcji Paryskiej Kultury). Źródeł takiego stanu rzeczy należy poszukiwać nie tylko w zmianach światopoglądowych zachodzących u młodszego pokolenia, o których wspominałem powyżej, ale także w czynnikach politycznych.
PiS a więc największa partia opozycyjna znajdująca się na fali zwyżkowej i zgodnie z doktryną „nic na prawo od nas” stara się swoimi decyzjami ograniczać postępy rodzącego się Ruchu Narodowego. Po drugie, chcąc odróżniać się od rządzącej Platformy Obywatelskiej przełamuje polityczny konsensus w kwestii spraw ukraińskich, który do tej pory charakteryzował naszą scenę polityczną po 1989 roku. Stosunek do Wołynia to w tym sensie jedynie element szerszej układanki, w skład której wchodzi m.in. bojkot władz Ukrainy przez PiS podczas Euro 2012 (mógł doprowadzić do niebezpiecznej izolacji tego kraju) oraz niechętnego stanowiska tej partii wobec uchwały potępiającej Akcję Wisła (choć całymi fragmentami cytowała ona wspólne oświadczenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezydenta Wiktora Juszczenki).
Powyższe zjawiska mogą w istotny sposób wpłynąć w przyszłości na kurs polskiej polityki zagranicznej. Wygląda na to, że trumna Giedroycia powoli oddaje rząd dusz a następne lata pokażą bardziej drapieżną stronę dotąd bardzo wyrozumiałej w stosunku do ULB Polski (czego świadkami jesteśmy już w pewnym sensie w relacjach polsko- litewskich). Jest to dość zrozumiałe także w kontekście wzrastającego potencjału gospodarczego naszego państwa.
Myślę, że w powyższych wywodach znajduję się także odpowiedź na to czy użycie słowa ludobójstwo w sejmowej uchwale było konieczne. Jesienny szczyt Partnerstwa Wschodniego może być bowiem nie tylko z perspektywy ukraińskiej ostatnim momentem na przyciągnięcie Kijowa do zachodniej wspólnoty politycznej. Później odpowiedniej koniunktury politycznej prawdopodobnie zabraknie także nad Wisłą. Licytacja na pragmatyzm rodzimych sił politycznych może wystawić Ukrainie duży rachunek za rolę adwokata jaką Polska pełniła do tej pory nieodpłatnie.