Z pisownią imion i nazwisk podobnie – wszystko już było. Padły wszystkie argumenty. Było też i święte oburzenie, i posądzanie, i perswazje, i obietnice, i zapewnienia, a nawet próba zdrady, kiedy w przededniu wizyty Lecha Kaczyńskiego Andrius Kubilius próbował przemycić w sejmie projekt ustawy. Nie udało się.
Serial trwa, a rankingi oglądalności nadal są wysokie. I chociaż zmieniają się reżyserzy i niektórzy aktorzy, to nie łudźmy się – zmian w scenariuszu, przynajmniej w najbliższych latach, nie będzie. Nie będzie, bo nie chodzi tu o imiona i nazwiska, tylko o ich właścicieli.
Bo przyznanie im prawa do oryginalnej pisowni imion i nazwisk w dokumentach tożsamości oznaczałoby ostateczne, i w majestacie prawa, uznanie ich odrębności narodowej, językowej, kulturowej i każdej innej. Oznaczałoby wymknięcie się z mętnej kategorii „tutejszych” – synów i córek marnotrawnych, do której, wbrew im samym, zostali zaszufladkowani i utrzymywani przez kolejnych reżyserów.