
Niewątpliwie reorganizacja szkół polskich — szczególnie w Wilnie — to nic przyjemnego. I moim zdaniem — o czym niejednokrotnie pisałem i mówiłem (w tym merowi Remigijusowi Šimašiusowi) — obecne działania władz miejskich są zbyt pośpieszne i źle przygotowane. Decyzje musiały być podjęte, skoro z ich podjęciem zwlekały poprzednie władze, ale można było je lepiej przygotować i lepiej przedyskutować, a nie podejmować na 1,5 miesiąca przed początkiem nowego roku szkolnego. Nie zmienia to faktu, że tak długo jak szkoła polska nie stanie się prestiżową i atrakcyjną, tak długo jak do polskich szkół w Wilnie będzie uczęszczało mniej niż połowa dzieci z polskich rodzin — obecnej sieci szkół nie zachowany. Niezależnie od tego kto będzie rządził miastem czy też jak liczne będą protesty i strajki. Niewątpliwie szkoła powinna być jak najbliższej ucznia i jego miejsca zamieszkania. Bardzo wielu rodziców decyduje się na oddanie swoich pociech do szkoły litewskiej, gdyż mieści się ona obok domu, za drogą, tymczasem do polskiej trzeba zasuwać przez cale miasto. Jednak oznaczałoby to radykalną rekonstrukcję obecnej sieci szkolnej i tworzenie w każdej dzielnicy Wilna szkółek na 50-100 uczniów. Jakie były nakłady finansowe takiej decyzji (które musiałoby ponieść miasto-bankrut), a poza tym czy taka szkółka byłaby w stanie zapewnić odpowiedni poziom nauczania? Zresztą jak słusznie zauważył podczas dyskusji politolog Mariusz Antonowicz: „Do Liceum Wileńskiego, Gimnazjum Jezuitów i gimnazjum żydowskiego dzieci dojeżdżają z całego miasta, a nawet z rejonów. Jeśli polska szkoła osiągnie podobny poziom — nie będzie miała problemu z uczniami i pomieszczeniami”. Właśnie o tym braku atrakcyjności i polskiej szkoły i w ogóle polskości (a bez atrakcyjności polskości nie ma co liczyc na atrakcyjność polskiej szkoły) na Litwie rozmawialiśmy w Pawłowie ze Zbigniewem Rokitą.
Nie tylko zresztą o tym. Rozmawialiśmy — w przerwach na papierosa i deszcz — o sytuacji politycznej w Polsce i na Litwie, o tym czy są szanse na rozwiązanie jakichkolwiek polskich postulatów, o rusyfikacji i wpływach rosyjskiej propagandy, o zmianach, którą mogą zajść w AWPL i o zmianach, które mogą zajść w Polsce, jeśli także jesienne wybory parlamentarne wygra Prawo i Sprawiedliwość. Akurat zdaniem Zbigniewa Rokity w stosunkach polsko-litewskich zmieni się niewiele. PiS jako partia dużo bardziej nacjonalistyczna niewątpliwe będzie twardo mówila o prawach Polaków na Litwie, ale jednocześnie próbowała budować kolejne Międzymorze przeciwko Rosji, którego tak naprawdę prawie nikt z sąsiedzi Polski nie chce. Więc skłócona z Moskwą Litwa jest naturalnym sojusznikiem. Litwa jednak generalnie odgrywa w świadomości polskich elit znaczenie incydentalne i jest calkowicie prawie nieobecna w polskiej opinii publicznej. Trzymilionowe województwo gdzieś na końcu świata. Nawet Mołdawia w obecnej sytuacji geopolitycznej cieszy sie wiekszym zainteresowaniem i badania. Tak na dobrą sprawą Litwą się w Polsce zajmuje zaledwie kilka osób, brakuje fachowych analiz i opracowań na jej temat. Pomijając jakieś radykalne grupy, które chcą ze względu na sytuację Polaków na Litwie ogłosić Litwie wojnę, bądź w imię współpracy z Litwą przeciwko Rosji tych litewskich Polaków „zaorać”, tak w zasadzie kwestia litewskich Polaków jest w ogóle w polskiej narracji politycznej nieobecna. W odróżnieniu od Litwy, gdzie — nie zważając na postulowane od lat skandynawskie „dymensje” — wszystko i w polityce zagranicznej, i w polityce wewnętrznej dalej się kręci wokół stosunku do dwóch największych sąsiadów: Polski i Rosji. A przede wszystkim wokół kompleksów wobec Polski i Rosji.
Zbigniew Rokita żartobliwie nazwał ten wypad z PKD do Rudomina, Turgiel, Pawłowa, Kamionki wyjazdem „na południowo-wschodnie stepy „Cienia Słońca” (jest autorem recenzji na mój „Cień Słońca”, która ukazała się przed tygodniem na lamach portalu internetowego EastWest). Dla mnie jednak każdy wypad na ruiny Rzeczypospolitej Pawłowskiej ma wymiar symboliczny. Bo przywołuje natychmiast analogie z historią i stanem obecnym polskości na Wileńszczyźnie. Inicjatywa księdza Pawła Ksawerego Brzostowskiego utworzenia we swoich włościach samorządnej republiki chłopskiej dotychczas budzi dyskusje, kontrowersje i emocje. Czym była? Urzeczywistnioną utopią z „Miasta Słońca” Campanelli, w której chłopi pańszczyźniani otrzymali ziemię w wieczyste użytkowanie, wolność osobistą i oczynszowanie zamiast pańszczyzny, konstytucje oraz samorząd, opiekę lekarską oraz szkoły? A być może jednak typową antyutopią — wymyśloną przez oświeconego magnata, żeby uszczęśliwić lud, a w rzeczywistości będącą typowym totalizmem, w którym chłopi pod strachem kary żyli według ustalonego przez Kościół porządku, nosili ujednolicone czapki, zabronione zostały okazalsze wesela, chrzciny i pogrzeby, ziarno należało dawać do przemiału tylko w młynie Brzostowskiego i nabywać wódkę tylko w jego szynkach, zaś w samym Pawłowie zabroniono mieszkać Żydom?
Prawda jest chyba jak zawsze gdzieś po środku, gdyż jak dowodzą nasze lokalne polskie media te same wydarzenia można traktować częstokroć na dwa wykluczające się sposoby — np. najnowsze decyzje rady miejskiej w sprawie szkół polskich i rosyjskich można uznać i za porażkę AWPL, i za niezwykły jej sukces. Wszystko zależy od punktu siedzenia piszącego.
W Pawłowie stał niegdyś okazały pałac autorstwa włoskiego architekta Carlo Spampani. Podczas postania kościuszkowskiego, w którym wzięła udział milicja Rzeczpospolitej Pawłowskiej, pałac został ostrzelany przez carską artylerię i spłonął. W następnych latach został odbudowany, kilkakrotnie przebudowywany, zmieniał właścicieli, aż dostał się podczas okupacji sowieckiej w łapy miejscowego kołchozu, który budynki zdewastował ostatecznie. Przez wiele lat ich ruiny straszyły rzadkich podróżnych jadących szutrówką z Turgiel do Jaszun, porastały chwastami i się rozsypywały. Przed kilkoma laty staraniami lokalnych władz i za pieniądze unijne udało się zakonserwować te resztki, które po pałacu zostały, uporządkować teren, umieścić tablice informacyjne po polsku i litewsku. To nadal ruiny, ale jakieś takie milsze, swojskie, przyjemniejsze dla oka.
Los Pawłowa jest dla mnie swego rodzaju metaforą losu polskości na Litwie. Niszczona przez kolejnych zaborców i reformatorów, ale też przez apatię lokalnej ludności, przetrwała do dnia dzisiejszego nie zważając na powstania, wojny, rewolucje i kołchozy w postaci dumnej, pięknej, ale też zrujnowanej. Po odzyskaniu niepodległości została w tej postaci zakonserwowana. I już nigdy się nie odrodzi w dawnej postaci, jak nie da się odbudować pałacu w Pawłowie. Zbyt wysokie by było koszty takiego przedsięwzięcia, które poza garstką zapaleńców nikogo nie interesuje. Jednak być może obok tych ruin można by było stworzyć coś co wypełniłoby je życiem?…