
Zabrzmi w stylu „300 Spartańczyków”, aczkolwiek przed jedenastoma laty było ich tysiąc. 830 – pomarańczowych i 170 – różowych. Po niespełna dwóch tygodniach ślad o nich zaginął. Mowa oczywiście o pierwszej próbie publicznej wypożyczalni rowerów w naszym mieście, na którą podobno mecenasi prywatni „rzucili” sumę niebagatelną, około 300 tysięcy litów.
Powodów ku zaginięciu bezśladowym było kilka. Czasami nawet najlepsze zamiary – to jeszcze nie wszystko. W danym wypadku ewidentnie zabrakło przemyślenia organizacyjnego.
Zwrot jednośladu – kwestią sumienia?
Wypożyczyć pospolity wilnianin albo gość stolicy mógł rower, owszem, swobodnie. Aczkolwiek zwrot danego majątku był kwestią sumienia. XXI wiek tylko się rozpoczynał. Teraz już wiemy, że z kwestią sumienia różnie w obecnym wieku bywa. Z tendencją na pogorszenie się.
Gdzie owe 1000 „przodków” zapodziało się, dokładnie nie wie nikt. Wersji kilka: na złom, na części zamienne, przemalowano i sprzedano. Ostatnio na kowieńskim placu ratuszowym widziałem instalację drzewa z metalu z rowerami zamiast liści. Kilka modeli było bardzo podobnych do tych z byłej wypożyczalni.
„Cyclocity Vilnius”. Kolor i treść bez zmian
Minęło 11 lat i od poprzedniego projektu został tylko kolor. Pomarańczowy. Obecny nazwano . Treść główna pozostała bez zmian. Ma to być kolejna próba publicznej wypożyczalni rowerów w naszym mieście.
Po miesiącu od startu nowego projektu 200 błyszczących rowerów w stylu retro cieszy oko przeciętnego wilnianina w centrum miasta. Niejeden już tą usługę wypróbował (według ostatnich danych – średnio 1500 użytkowników dziennie). Nie wstyd i samemu przesiąść się na dwa kółka, a gościom stolicy pokazać. W następnych latach ma być zwiększona ilość rowerów do 350.
Prawie same pozytywne opinie. Wilnian, użytkowników, gości. Zwłaszcza organizatorów wypożyczalni, t.j. władz miasta i spółki, która dane przedsięwzięcie, po wygranym konkursie, prowadzi. Przypomnę, że wstępnie projekt oszacowano na piętnaście lat i 24 miliony litów. Według zapewnienia mera stolicy, nas to nie będzie kosztowało ani centa.
Po co nam i im wypożyczalnia rowerów?
O rebusach finansowych na końcu, tu zaś kilka przemyśleń, po co nam (obywatelom) i im (władzy publicznej) takowa wypożyczalnia rowerów?
Oczywiście – moda. Dwa kółka wróciły do łask użytkowników miejskich. Z różnych powodów. Każdy znajdzie
sobie odpowiedni.
Powody finansowe – paliwo, które staje się coraz droższe i parkingi, które oprócz sporego wydatku mają również naturalne ograniczenie w przestrzeni miasta.
Powody zdrowotne – lepszym od jazdy rowerem dla organizmu jest tylko jogging. W Danii, mecce kultury rowerowej, władze obliczając wydajność projektów infrastruktury rowerowej przeliczają inwestycje na przyszłe korzyści ze zmniejszonej ilości dni chorobowych obywateli. Podobno proporcja wychodzi 1/15. Tzn. każde 15 koron zainwestowanych w autostradę rowerową zaoszczędzi 1 koronę rocznie wydatków zdrowotnych na jednego obywatela. I proszę nie zapominać, że taką autostradę jakościowo zbuduje się raz na dziesięciolecia.
Powody ekologiczne – argument dość sprzeczny. Sprawą oczywistą jest brak CO2 przy jeździe rowerem i im więcej rowerów na ulicach miasta, tym mniej jest samochodów i emisji owej „plagi” dużych miast (hasło „odciążyć miasto od samochodów“).
Rewersem medalu są argumenty typu Pekin. Tam, jak pop hity opiewają, „Nine milion bycicles in Beijing”. Zaś zdjęcia letniego smogu pekińskiego przypominają obrazy z Marsu.
Bardziej egzotycznym faktem jest argument, że, globalnie rzecz ujmując, największym emitentem CO2 są… krowy.
Powody polityczne – według ostatnich trendów, promocja kultury rowerowej w programie wyborczym może znacznie zwiększyć szanse na zwycięstwo w wyborach. Boris Johnson, konserwatywny burmistrz Londynu od 2008 r., jest fanatycznym rowerzystą, dojeżdżającym do pracy właśnie tym środkiem lokomocji. Już po 2 latach sprawowania władzy otworzył on wypożyczalnię z 8000 pojazdów, które przez londyńczyków są nazywane „Boris Bikes”. Plany burmistrz ma prawie kosmiczne, bowiem przyszłe inwestycje infrastruktury rowerowej obliczane są na sumę ponad 900 mln funtów.
Rebusy finansowe wypożyczalni
I na zakończenie – rebusy finansowe „Cyclocity Vilnius”. Ogólny szacunkowy koszt projektu wynosi 24 mln litów. Pozostawiamy część wkładu spółki prywatnej bez dyskusji. Własność prywatną należy przynajmniej szanować. Zaś trzecią część projektu, wydatek wielkości 7 mln litów, dziwnie nazwany władzami miasta – „nie będzie kosztowało ani centa”, jest wkładem samorządu.
Dana suma to rezygnacja samorządu z podatku od reklam spółki – zwycięzcy przetargu w ciągu najbliższych piętnastu lat. Nie dobijając „leżącego“ i nie przypominając o wielkości obecnego zadłużenia Wilna, tylko minimalnie spróbuje ukazać inny model „cyclocity Vilnius”. 350 rowerów na 15 lat, zmieniając je co 5 lat na absolutnie nowe, daje sumę ok. 6500 litów za jeden „rowerosystem”. Niezłe ziarno do przemyślenia. Zwłaszcza, iż obecnie kaucja wynosi 550 litów za rower.
Jeżeli wciąż brakuje fantazji, przypomnę, że przy obecnej cenie srebra (ok. 2000 litów za kilogram) z danego metalu mogliśmy zamówić kierownice do naszych nowych „pomarańczowych”.
Uważam, że rower to wolność. Wolność poruszania się bez rozkładu jazdy, niezależnie od ceny paliwa, pory roku i pogody. Jestem za zwiększeniem zdrowia obywateli, rozbudowując drogi rowerowe w miastach. Jestem za zmniejszeniem emisji CO2 samochodów w mieście, równolegle ze zmniejszeniem ilości projektów, które obywateli miasta „nie będą kosztowały ani centa”. Obecnie to wygląda na dość drogi gadżet turystyczny i próbę „prania zaplamionego munduru“. Średniej jakości munduru, bardzo drogim proszkiem w ekskluzywnej pralni.