
Rosyjska aneksja Krymu sprawiła, że mieszkańcy półwyspu musieli stawić czoła licznym zmianom. Zmiana czasu na moskiewski, uzyskanie rosyjskiego obywatelstwa, zmiana dokumentów na rosyjskie, zmiana waluty i kłopoty z bankami, brak gotówki w bankomatach, konieczność wymiany kart SIM w telefonach to tylko niektóre z tych zmian. Do tego dochodzi fakt, że większość państw świata nie uznaje rosyjskiej jurysdykcji nad Krymem, co sprawia, że w wielu państwach nie są uznawane jakiekolwiek dokumenty wydawane przez rosyjskie władze na terytorium półwyspu. Wreszcie są też sankcje, które Krymu dotyczą w sposób szczególny.
Ponieważ Krym nie przestaje być gorącym tematem, media – zwłaszcza ukraińskie i rosyjskie – poświęcają dużo uwagi tamtejszej sytuacji. Jednak w większości przypadków każdemu artykułowi przyświeca jasny cel – wykazać, że ta sytuacja jest beznadziejna albo – odwrotnie – że wszystko się zmienia na lepsze (albo będzie się zmieniać, gdyż tak mówi Władimir Putin lub Siergiej Aksionow). Nawet dłuższe opracowania, które już się pojawiły – a zwłaszcza w Rosji można zaobserwować wysyp euforycznych książek o odzyskaniu Krymu i wstawaniu Rosji z kolan – patrzą na wydarzenia z 2014 r. pod kątem geopolityki lub przynajmniej polityki. Brakowało czegoś, co pozwoliłoby poczuć rzeczywistość krymskiego przejścia z Ukrainy do Rosji, a także zrozumieć nastroje mieszkańców.
Oczywiście często jest tak, że niektóre dobre pozycje książkowe dopiero czekają na swoje tłumaczenie i można je czytać tylko w oryginale. Tak jest z książką, którą niniejszym chcę opisać – „Krimeo estas nia: Reveno de la imperio” (Krym nasz – powrót imperium). Ukazała się ona dotychczas tylko w języku szwedzkim, fińskim i esperanto. Ja miałem przyjemność przeczytać ją w esperanckiej wersji.
Autor, Kalle Kniivilä jest szwedzkim dziennikarzem pochodzącym z Finlandii, prowadzi również szwedzkojęzyczny blog o Rosji glasnost.se. Na przełomie lata i jesieni 2014 roku odbył podróż na Krym w ramach stypendium Fundacji Petera Melina. Odwiedzał tam ludzi, których częściowo znał wcześniej (m.in. ze względu na aktywny tam do niedawna ruch esperancki), jednak nie stronił od rozmów z nieznajomymi.
Powiedziałbym, że właśnie rozmowy są osią całej książki – ogromnego reportażu z Krymu i na temat Krymu. Autor uważnie słuchał rozmówców, pozwalał im się rozgadać, a czasami ciągnął za język, by ułowić jak najwięcej informacji i opinii. Rozmówcy różnili się między sobą wiekiem, poziomem wykształcenia, pochodzeniem, wykonywanym zawodem. Różniło ich też oczywiście nastawienie do tego, co się stało w lutym i marcu 2014 r., a także do Ukrainy i Rosji.
Jednocześnie sam autor stara się obserwować rzeczywistość, choć wydaje się, że jest cały czas świadomy, że jednorazowe obserwacje mogą być złudne. Nie robi zatem z nich sensacji, zwykle konfrontuje je ze swoją obszerną dotychczasową wiedzą na temat Krymu. Lepszym źródłem są jednak rozmowy z ludźmi – z nich można się najwięcej dowiedzieć, jak pokazują przytoczone niżej fragmenty:
Jałta:
– (…) Chodzi o to, że nadal żyjemy. Jeśli nie zielone ludziki, to byłaby tu rzeź, powinniście to zrozumieć. Byłoby gorzej niż w Odessie. Wszystko już było zaplanowane i datę już znano, było dwa tysiące terrorystów po stronie Tatarów i mieli nas zaatakować, czy wiedzieliście to? Stali przy budynku parlamentu i przygotowywali się, ostrzyli noże i widły i wszystko, co możliwe.
Pytam się, skąd Jefim bierze te teorie spiskowe, lecz trudno go powstrzymać:
– Tak było napisane w prasie, autor był dobrze poinformowany. I widziałem bazy terrorystów na zachodniej Ukrainie, pokazywali to w telewizji. Miano tu przywieźć broń i zacząć zabijać Słowian, aby sprowokować Flotę Czarnomorską. Wtedy byłaby wielka rzeź i żadnego referendum. I wiadomo było, kiedy to się miało zacząć, ale zielone ludziki przyszły wcześniej, dwa dni wcześniej. (…)
Sewastopol:
– Wtedy (po manifestacji w Sewastopolu i obaleniu ukraińskiego mera oraz wyborze tzw. „mera ludowego”, Aleksieja Czałyja – KK) wszyscy zrozumieli, że wydarzenia już wyszły poza ramy prawa i że ukraińskie siły porządkowe mogą kiedyś próbować przywrócić porządek i powołać nowego burmistrza z Kijowa. Dlatego wielu zaczęło się organizować w grupy samoobrony. W Sewastopolu było wielu wojskowych i byłych wojskowych, którzy wiedzieli dokładnie, jak to robić. Organizowali się w grupy i zaczęli tworzyć posterunki kontrolne na drogach, aby nikt z zewnątrz nie mógł wjechać do Sewastopola. To też nie było zupełnie legalne, ale po prostu nie było innego wyjścia, w końcu w Kijowie też ignorowali prawo według swego uznania.
Czernomorskoje:
(W miejscowym muzeum) jest również sala poświęcona Tatarom krymskim, lecz przewodnik był tu dość oszczędny w słowach.
Po zakończeniu zwiedzania dyrektor muzeum, Zinaida, zaprasza mnie na herbatę i ciastka. W końcu nie codziennie trafiają tu dziennikarze z zagranicy. W ogóle w ostatnim czasie nie ma tu zbyt wielu gości.
– Ale widzi pan, że jest tu spokojnie. Rozpuszcza się dziwne plotki o pustych półkach sklepowych, żołnierzach na ulicy.. Ale to nieprawda!
Później popołudniu spotykam Adile, krymskotatarską nauczycielkę historii. Nie jest wcale zaskoczona, gdy opowiadam, że w muzeum nie dowiedziałem się nic o deportacji Tatarów.
– Może to być nietypowe dla cudzoziemca. Dla nas, którzy tutaj mieszkamy, jest to coś zupełnie zwykłego i zrozumiałego.
Mówi, że łatwiej jest przemilczać nieprzyjemne rzeczy – wówczas się o nich nie myśli. Jednak nie zawsze można wytrzymać – właśnie coś takiego miało miejsce w Kijowie ostatniej zimy.
Symferopol, redakcja telewizji ATR:
– Niezależnie od tego, czy tego chcemy, czy nie, musimy teraz funkcjonować w ramach prawa rosyjskiego. Oznacza to, że musimy występować o nowe koncesje i zezwolenia (…).
Șevket Memetov starannie dobiera słowa, gdy się pytam, czy aneksja rosyjska ograniczyła możliwości pracy programu.
– Nie można mówić, by były to zakazy. Jednak musimy dostosować się do panujących okoliczności, musimy – jak mówiłem – otrzymać rosyjską koncesję. A w tym celu musimy odpowiednio dostosować nasze programy. Zmniejszyliśmy zakres programów o Ukrainie lub w języku ukraińskim. (…) Nie mogę powiedzieć, że już znaleźliśmy drogę. Nadal szukamy. Szukamy kompromisów do przyjęcia, strategii, która umożliwi nam dalszą egzystencję, aby naród krymskotatarski również w przyszłości słyszał nasz głos. (…) Ale niektórych rzeczy nie możemy wypowiadać w pełni. Ale wierzę, że nasi widzowie nas rozumieją, że rozumieją, że musimy tak postępować. A my robimy wszystko, by ludzie zrozumieli, że nie wszystko możemy mówić.
Lecz jakie instrukcje telewizja otrzymuje od nowych władz? Șevket Memetov odpowiada po namyśle:
– Może mówi się nam, by konkretnej rzeczy nie pokazywać lub by tłumaczyć ją w pewien konkretny sposób. Na przykład ostatnie przeszukania w mieszkaniach – nie mówimy, że są to przeszukania, lecz kontrole. Coś takiego. A jeśli mówimy o przeszukaniach, wówczas użyjemy słowa „kontrola” przynajmniej raz, by móc wykazać, że użyliśmy tego słowa. (tłum. własne)
Choć można mieć wrażenie, że autor opisuje swą podróż – przez Symferopol, Jałtę, Sewastopol, Eupatorię i parę innych miejsc. A jednak im dalej brniemy, tym dobór rozmówców wydaje się bardziej staranny – mamy dziennikarzy, działaczy społecznych, nauczycieli i tych, którzy chyba najbardziej odczuwają różne ograniczenia. Dwa końcowe rozdziały dopełniają niejako brakujące puzzle do: nie można bowiem uzyskać pełni obrazu współczesnego Krymu bez wiedzy o tych, którzy po jego aneksji musieli opuścić półwysep i przenieść się na kontynentalną Ukrainę. W ostatnim rozdziale natomiast towarzyszymy autorowi w Moskwie, gdyż – jak on pisze – właśnie tu zapewne znajduje się klucz do zrozumienia tego, co się stało. W Moskwie spotyka się Iriną Prochorową, która jako jeden z nielicznych polityków otwarcie wyraża sprzeciw wobec rosyjskiej aneksji Krymu.
Ona wypowiedziała m.in. następujące myśli:
– Dla mnie jest to osobista tragedia, gdyż w trakcie ostatnich dwudziestu lat ja i moi koledzy próbowaliśmy nawiązywać funkcjonalne kontakty kulturowe z otaczającym nas światem. Próbowaliśmy przekonywać, że żyjemy już w innej epoce, że Rosja już nie chce używać siły i przymusu przeciwko innym krajom. Zapoczątkowaliśmy dobrą wymianę, nawet z Polską, gdzie poziom nieufności w latach dziewięćdziesiątych był znaczny. I bardzo smutne jest to, że wszystko to się zawala. Nawet wtedy, gdy politycy później znajdą rozwiązanie, znów zasialiśmy nieufność, która na długo pozostanie. (tłum. własne)
Książka Kalle Kniivilä jest zatem nie tylko ciekawym reportażem ze współczesnego Krymu, lecz także w pewnym sensie podium dla Krymian, przynajmniej tych, których na swej drodze spotkał autor. Sam uzyskałem dzięki niej dość pełny obraz tego, jak tam żyją ludzie, jakie są ich troski, nadzieje i obawy. Może trudno jest tu wysnuć jakiekolwiek wnioski o społeczeństwie krymskim jako takim, ale uzyskujemy pewną sumę indywidualnych losów, z których każdy bardzo się zmienił po faktycznej zmianie przynależności państwowej półwyspu.
Dodam, że na pewno warto było przypomnieć sobie esperanto, by mógł przeczytać tę książkę. Nie wiadomo na razie, czy ma się ona ukazać w innych językach. Ale przynajmniej dzięki temu mamy dowód, że esperanto jest żywym językiem, skoro publikuje się w nim dzieła warte przeczytania, niedostępne dla tych, którzy go nie znają.
Krzysztof Kolanowski jest „językolubem”, zna siedem języków, m.in. litewski i rumuński, obecnie uczy się czeskiego i serbskiego. Jest ekspertem Programu Współpracy INTERREG Polska – Saksonia, wcześniej pracował w Mołdawii i na Litwie.
Kalle Kniivilä, „Krimeo estas nia: Reveno de la imperio”, Mondial, New York 2015.