
Przyznają to nawet ci, którzy na Kraszewskiego mają alergię. Jak ja na przykład. Nigdy nie mogłem strawić tego nudziarza, zdawałoby się. Z trudem przedzierałem się przez setki stron zapisanych archaicznym językiem. „Stara baśń”? Tego normalny człowiek dzisiaj nie zdzierży. „Hrabina Cosel”? To samo. A jednak jego litewskie powieści historyczne i eposy to trochę inna bajka.
A przecież Wilno nie było Kraszewskiemu bynajmniej bardzo bliskie. Owszem, rodzice wywodzili się z Grodzieńszczyzny. Mieszkał u swojej babki w Romanowie, uczył się w Białej Podlaskiej, Lublinie i Świsłoczy.
Ale do Wilna na stałe przyjechał dopiero na studia (początkowo lekarskie, potem literackie) dopiero w roku 1829. I mieszkał tutaj zaledwie cztery lata. Trzeba jednak podkreślić, że był to dla niego ważny czas. Poznał słynnego Leona Borowskiego pod którego kierunkiem uczył się literatury. Debiutował, poznawał wydawców i krytyków. I chociaż bardzo szybko został aresztowany za udział w Towarzystwie Mnezerów (organizacji o charakterze filomackim) a także za kontakty z „nielegalnym” Lelewelem to w ciągu tego czasu napisał w Wilnie aż siedem utworów powieściowych, parę opowiadań. Do tego należy doliczyć szkice i eseje. Popularność przyszła bardzo szybko. A z zarzutów – jak pisze Małgorzata Stolzman w książce „Nigdy od ciebie miasto…” (Olsztyn, 1987) wybroniła go rodzina. Gubernator młodego pisarza ułaskawił i nie musiał służyć, jak początkowo mu grożono, w pułku korpusu kaukaskiego. Musiał jednak pozostać w Wilnie pod nadzorem specjalnym aż do roku 1833, co tylko mu posłużyło, jak czas pokazał.
Potem z Wilna wyjechał już na dobre ale jego popularność rosła tu z roku na rok. W końcu opublikował wspomnianą „Witoloraudę” i był to strzał w dziesiątkę.
Już kiedy publikował ten epos historyczny we fragmentach, wzbudzał zachwyt i złość. Jak pisze Stolzman rzecz krytykował Aleksander Brueckner wypominając: „Czego tu nie ma! Bóstwa etyczne i bóstwa przyrody, trójca, żywioły dobre i złe, fatum, sąd pośmiertny – barwne mity, wyrobione kulty i hierarchie, bogate świątynie i bożyszcza, wszystko co Indie, Iran, Grecja i Rzym wytworzyły, znaleźć można w całości lub w próbkach w mitologii litewskiej i pruskiej…”
Niemniej jednak ci przychylni Kraszewskiemu akcentowali rzeczy zupełnie inne: „świetnie odmalował ludowe zwyczaje, obrzędy i wierzenia – malownicze stroje, pogrzebowe raudy i weselne śpiewki, egzotycznie brzmiące dla polskiego ucha litewskie wyrazy i nazwy.”
Koniec końców „Witolorauda” ukazała się po raz drugi w roku 1846, już w edycji luksusowej, z drzeworytami Wincentego Smokowskiego. Moniuszko napisał pieśni zainspirowane dziełem Kraszewskiego. Legenda wielkiego dzieła rosnąć. Aż zaczęła powoli wchodzić do literatury litewskiej. Już w 1859 roku Karolina Proniewska, poetka litewsko-polska, ogłosiła jedno z pierwszych tłumaczeń, całość wydał zaś J.A.W. Lietuwis w Poznaniu (1881-1882). W roku 1924 ukazał się zaś jeszcze jeden przekład pióra Faustasa Kirsa. Epos przekładano hurtowo na czeski, niemiecki, francuski i rosyjski. W pismach litewskich ukazywały się fragmenty.
W taki oto sposób Kraszewski stał się w Wilnie i na Litwie gwiazdą pierwszej wielkości. Przede wszystkim dlatego, że potrafił pisać o sprawach codziennych i zwyczajnych. Również dlatego, że zauważył (nieważne czy konfabulował, czy nie) tematy do tej pory tylko z lekka „ruszone” przez innych autorów. Do dzisiaj historycy litewscy przypominają jego dzieła poświęcone Wilnu.
Obok „Witoloraudy”, którą bez problemu można kupić w Polsce (na Litwie przyznam się szczerze, nie widziałem nowych wydań starych przekładów) wypada wymienić jeszcze najbardziej wileńskie jego dzieło czyli „Powieść bez tytułu”. Jak pisała Stolzman Kraszewski, o czym już prawie w ogóle się nie pamięta „odważył się [tam] na nowatorską próbę spojrzenia w żydowskiego getta, świata hermetycznego i żyjącego własnym życiem, choć podlegającego tym samym co społeczeństwo polskie właściwościom.”
A Kraszewskiego wydawał w Wilnie naturalnie Zawadzki. I odnosił niemałe sukcesy. Nakład 500 egzemplarzy, jak na te czasy rekordowy, nie był niczym nadzwyczajnym. Czasami powieść Kraszewskiego ukazywała się w Warszawie, po czym Zawadzki robił szybki dodruk w Wilnie i nigdy nie miał pełnych magazynów.
Powstała swoista moda na czytanie jego powieści. Legenda głosi, że pewien szlachcic chcąc zaimponować swojej narzeczonej kupił u Zawadzkiego „pół tuzina”
książek, jeździł z nimi po jarmarkach i wszystkim się chwalił, że je czytał. Pewna panna z kolei tak zakochała się w autorze „Starej baśni”, że jej narzeczony chcąc odwrócić jej uwagę od mistrza sam zaczął pisać wiersze tak grafomańskie, że stały się one przedmiotem kpin przez wiele lat, w całej okolicy („Idę ja sobie przez pola; patrzę aż oto topola”).
I to wszystko przez Kraszewskiego. Wierzyć się nie chce. Ale wspomniane dzieła polecam, podobnie jak książkę Małgorzaty Stolzman.
Link do strony.