• Opinie
  • 22 listopada, 2013 6:02

Klub przegranych rewolucjonistów

Niedzielne zaprzysiężenie nowego prezydenta w Gruzji, definitywnie przypieczętowało koniec Micheila Saakaszwiliego, ostatniego z przywódców kolorowych rewolucji na obszarze postradzieckim. Jeszcze kilka lat temu bijący rankingi popularności liderzy przemian demokratycznych w swoich krajach, teraz walczą przede wszystkim o swoją wolność.

eastbook.eu
Klub przegranych rewolucjonistów

Fot. BFL/Karolis Kavolėlis

Micheil Saakaszwili, Wiktor Juszczenko, Julia Tymoszenko, Kurmanbek Bakijew. W latach 2003-2005 byli na ustach wszystkich. Zwiastowali nadzieję na demokratyzację Gruzji, Ukrainy i Kirgistanu. Na fali społecznych protestów przejmowali władzę od znienawidzonych przez swoich rodaków polityków.

Dziesięć lat później z popularności niedawnych trybunów ludu nic nie pozostało, a klęska Saakaszwiliego w Gruzji definitywnie zakończyła epokę rządów liderów kolorowych rewolucji w obszarze postradzieckim. Łatwo przy tym popaść w defetystyczne nastroje, ale nie można przekreślić dorobku zmian do których się przyczynili. Choć sami politycy nie wykorzystali w pełni kapitału, który otrzymali, pewne istotne zmiany zaszły – gruzińskie wybory przebiegły w sposób demokratyczny, a proeuropejski kurs rozwoju kraju stał się podstawowym elementem polityki zagranicznej. Ukraińskie społeczeństwo obudzone w 2004 roku z letargu, systematycznie buduje swój potencjał, a Ukraińcy zgodnie mówią, że bez pomarańczowej rewolucji byliby w zupełnie innym miejscu. Ostatnie wydarzenia należy więc traktować jak koniec jednej epoki, ale ta która nastaje wcale nie musi oznaczać regresu. Pewne rzeczy zostały bowiem zasiane – ludzie są świadomi jakiego kierunku zmian oczekują od państwa i z całą mocą chcę to od władz egzekwować. Pozostaje jednak pytanie – dlaczego niedawni bożyszcze tłumów utracili swoją popularność? Co sprawiło, że z symboli rewolucji demokratycznych stali się wielkimi przegranymi?

GRUZJA – WIOSKA POTIOMKINOWSKA

Jednym z podstawowych błędów, któremu uległa cała czwórka był nadmierny populizm i pycha. Przywódcy wyniesieni do władzy przez lud stali się zakładnikami swojego wysokiego poparcia. Nie trudno wyobrazić sobie skalę trudności przejścia z roli “męża opatrznościowego” narodu do zwykłego przywódcy, rozliczanego za swoje decyzje. Tymczasem nikt z niedawnych liderów rewolucji nie chciał zrezygnować ze swojego statusu. Tym samym gdy opadł pył przemian nastał czas walki o wysokie poparcie.

Ustępujący prezydent Gruzji – przez swoich rodaków po dziś dzień zwany zdrobniale “Miszą” – stał się ekspertem od zaskakujących posunięć mających zwiastować nowe czasy w Gruzji. Na maszt wciągnięte zostały flagi Unii Europejskiej, a kraj jak długi i szeroki zamienił się w wielki plac budowy nowej Gruzji. Saakaszwili szczególnie upodobał sobie futurystyczne projekty komisariatów policji, które powstawały w kompletnym oderwaniu od otaczającej ich zabudowy.

Swoista manifestacja siły nowej władzy dała Gruzji posterunki ze szkła i stali, w kształcie piramid, kwadratów, prostokątów. Tbilisi zyskało nowy most pieszy, który przypomina podłużną muszlę, gmach rządowy jak statek kosmiczny i nowy pałac prezydencki. Górska mieścina Mestia, licząca ok. 3500 mieszkańców i położona na wysokości 1500 m. n. p. m. w jednej z dolin Wielkiego Kaukazu – futurystyczny terminal lotniska, na którym samoloty lądują raz na tydzień, bądź w ogóle. Batumi – uniwerstet w wieżowcu z małym diabelskim młynem na szczycie. Kutaisi – nowy parlament, gdyż w Tbilisi atmosfera stawała się zbyt gorąca dla ugrupowania Saakaszwiliego. Telavi – odrestaurowaną starówkę, gdzie nikt już nie mieszka, bo ceny poszybowały do góry oraz park nad jeziorem, gdzie co prawda jest lądowisko dla helikopterów, ale do najbliższych zabudowań ludzkich są całe kilometry. Wszystko wygląda pięknie na zdjęciach, niestety, zostało wybudowane pod fotograficzny kadr – wystarczy stanąć metr obok i zobaczymy domy, które ostatni remont pamiętają za czasów późnego Stalina. Nie przeszkadzało to jednak Ministerstwu Kultury i Ochrony Pomników wydać chwilę przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi album ze zdjęciami nowej Gruzji, który dostała większość wyborców. Piękna pamiątka ufundowana za pieniądze podatników, teraz wręczana turystom jako prezent przez dorabiających wynajmem pokoi w swoich mieszkaniach Gruzinów.

Tymczasem Gruzję trawiły i trawią głębokie problemy społeczne. To, co rzucało się w oczy w zeszłym roku, chwilę przed wyborami, to wszechobecna apatia społeczna. Rozentuzjazmowane w kwestiach politycznych społeczeństwo trawił bowiem wirus bezrobocia – ulice gruzińskich miast były usiane rzadko uczęszczanymi sklepami w których były te same towary i te same znużone twarze. Drastyczne reformy forsowane przez ugrupowanie prezydenta odczuło na swojej skórze – według oficjalnych danych, nieoficjalnie mówi się o znacznie większej liczbie – 15 proc. społeczeństwa, które pozostało bez pracy. Po drastycznej reformie podatkowej szara strefa gwałtownie wzrosła i w 2010 roku według Banku Światowego nieopodatkowane dochody stanowiły już 72 proc. PKB Gruzji. Nie pomógł nawet obowiązek posiadania kas fiskalnych, choć czasem paragon można dostać w Tbilisi nawet kupując pestki dyni na ulicy. Na ulicach miast postawiono maszyny w których można opłacić wszystkie świadczenia komunalne, a nawet kupić bilet na pociąg. Oficjalnie ukrócono korupcję, ale de facto większość zysków płynęła do ludzi powiązanych z Zjednoczonym Ruchem Narodowym, czyli rządzacym ugrupowaniem. Wielkie słowa o nowej Gruzji i kolejne hucznie otwierane budynki policji przestały być magnesem przyciągającym tłumy do postaci Saakaszwiliego. Nikt nie odmawiał mu wielkich zasług, ale też nikt już nie wierzył, że niedawny lider rewolucji róż ma do zaoferowania Gruzji coś więcej, niż wioskę potiomkinowską. Poziom życia w Gruzji utrzymuje się na zatrważająco niskim poziomie – średnia zapłata wynosi ok. 500-600 lari, czyli…. 900-1000 zł przy cenach wyższych, niż w Polsce. Nie powinno więc dziwić, że kolejne totemy nowoczesności i krągłe słowa prezydenta przestały działać na społeczeństwo. Ludzie potrzebowali chleba, a Saakaszwili ofiarował im igrzyska.

PIERWSZY GRZECH GŁÓWNY

Gwoździem do trumny Saakszwiliego okazała się jednak – podobnie jak w wypadku innych przywódców kolorowych rewolucji na obszarze postradzieckim – nadmierna pycha. Pierwszy grzech główny pchnął gruzińskiego prezydenta do przeforsowania w parlamencie siłami swojej partii zmian w konstytucji. Posunięcie było o tyle sprytne, co – jak się później okazało – mocno ryzykowne. Saakaszwili planował pozostać u steru władzy w białych rękawiczkach. Zamiast zmienić konstytucję na modłę azerbejdżańską, czyli zlikwidować limit dwóch kadencji prezydenta (Ilham Alijew niedawno został wybrany przywódcą Azerbejdżanu po raz trzeci), gruziński polityk zdecydował się na scedowanie prerogatyw i kompetencji na funkcję premiera. Wszystkie sondaże wskazywały bowiem, że Zjednoczony Ruch Narodowy wygra z dużą przewagą wybory parlamentarne w roku 2011, a tym samym Saakaszwili po opuszczeniu fotelu prezydenta, mógłby zostać szefem rządu i pozostać u steru władzy. Cały plan legł w gruzach w ciągu kilkunastu dni.

W telewizji kontrolowanej przez Bidzinę Iwaniszwiliego wyemitowano kilkunastominutowe nagranie z tortur w gruzińskim więzieniu. Kraj zawrzał, ludzie wylegli na ulice, a niezdecydowani – którzy wówczas stanowili nawet do 43 proc. uprawnionych do głosowania – uznali, że miarka się przebrała. Środowisko Saakszwiliego zareagowało za późno – dymisje ministrów i zapowiedzi kontroli nie mogły już powstrzymać biegu zdarzeń. Wybory wygrała Koalicja “Gruzińskie Marzenie”, premierem został Bidzina Iwaniszwili. Ostatnia elekcja prezydencka i zwycięstwo z prawie 70 proc. poparciem kandydata desygnowanego przez premiera-miliardera, definitywnie zakończyło rządy lidera rewolucji róż.

CECHY WSPÓLNE

Przyglądając się karierze Micheila Saakaszwiliego nie sposób nie zauważyć, że wszyscy przywódcy kolorowych rewolucji lat 2003-2005 przeszli podobną ścieżkę i popełnili podobne błędy. Stając się zakładnikami swojej początkowej pozycji i popularności starali się wkupić w łaski wyborców populistycznymi poczynianami. W wypadku Ukrainy specjalistką od tego typu zagrywek stała się Julia Tymoszenko. Z oplatającym jej głowę grubym warkoczem pozowała na “Matkę Ukrainkę”, i ostatnią obrończynię ludu. Jej wystąpienia pełne były emocji, gry aktorskiej i wyuczonego PR-u. Apogeum zostało osiągnięte podczas epidemii świńskiej grypy w roku 2009 – choroba, która spowodowała śmierć kilkudziesięciu osób stała się okazją do gigantycznej kampanii PR-owej, gdzie Julia Tymoszenko w masce ochronnej odwiedzała szpitale, hojnie rozdawała pieniądze na szczepionki, karała malwersantów i kreśląc apokaliptyczną wizję wprowadziła kilkutygodniową kwarantannę zamykając szkoły i urzędy. Dla większości Ukraińców pani premier przekroczyła wówczas definitywnie cienką czerwoną linię między zaangażowaniem polityka a jego śmiesznością. Świńska grypa istniała bowiem głównie medialnie, hiperaktywność Tymoszenko jawiła się jak ostatni zryw przed wyborami w roku 2010 i próba ponownego podbicia serc elektoratu.

Tymczasem społeczeństwa, które wyszły na ulice i wygrały, wymagają znacznie więcej od swoich przywódców, niż kiedyś. Chciały odczuć realną zmianę w poziomie życia i zobaczyć wyższe standardy władzy oraz klasy politycznej. Tymczasem zaoferowano im futurystyczną architekturę i informatyzację państwa (Gruzja) czy medialne show oraz błyskawiczne podwyżki emerytur i pensji budżetówki przed wyborami (Ukraina). Standardy pozostały jednak takie same.

Przywódcy kolorowych rewolucji wdali się w bieżącą politykę w stylu, który niczym nie odróżniał ich od obalonych polityków. Ukraińska pomarańczowa opozycja skonfliktowała się błyskawicznie, a rozpoczęta wojna na górze pomiędzy Wiktorem Juszczenko – który prócz polityki historycznej zajmował się głównie walką ze swoją niedawną sojuszniczką – i Julią Tymoszenko rządziła się zasadą “wszystkie chwyty dozwolone”. Wchodzono w sojusze z niedawnymi przeciwnikami (Partią Regionów i Wiktorem Janukowyczem, Władimirem Putinem) byleby tylko pozostać samemu na opozycyjnym tronie. Niedawne ukraińskie powstanie narodowe w odczuciu społeczeństwa okazało się tym samym jedynie elementem walki milionerów z miliarderami, słabszych polityków z mocniejszymi. Łatwość z jaką przychodziły pomarańczowym rozmowy z liderami Partii Regionów dobitnie bowiem pokazały, że coś, co dla ludzi było zrywem, dla ich politycznych przywódców okazało się jedynie konfliktem w rodzinie.

W wypadku Gruzji i Kirgistanu zarówno Saakaszwili, jak i Bakijew pozwolili z kolei działać w sposób bezwględny swojemu aparatowi bezpieczeństwa państwa, podczas gdy bezpieczeństwo i przejrzystość władz miały być podstawą zmian w kraju. Tymczasem służby bezpieczeństwa polowały na działaczy opozycji i jak długo mogły, utrudniały im życie. W Gruzji skończyło się przegranymi wyborami Saakaszwiliego, w znacznie bardziej bezwlędnym i okrutnym Kirgistanie rządzonym przez Bakijewa – kolejną rewolucją z ofiarami śmiertelnymi i ucieczką prezydenta na Białoruś.

KLUB PRZEGRANYCH

Los czterech liderów kolorowych rewolucji to przede wszystkim historia o tym, jak szybko – poprzez swoje błędy i nadmierną pewność siebie – można spaść ze szczytu. To opowieść o ludzkich ambicjach i słabościach za które niedawnym przywódcom często przyszło zapłacić wysoką cenę.
Kurmanbek Bakijew, który szybko stał się w swoim kraju klasycznym kacykiem, został skazany zaocznie na 24 lata więzienia za przestępstwa popełnione w czasie sprawowania urzędu. Obecnie żyje na Białorusi, a Mińsk konsekwentnie odmawia kirgiskim władzom jego ekstradycji. W Kirgistanie systematycznie dokonywane są aresztowania przedstawicieli poprzednich władz (m.in. syna Bakijewa).

Julia Tymoszenko odsiaduje wyrok za działanie na szkodę skarbu państwa (podpisanie niekorzystnego kontraktu gazowego z Rosją, który był potrzebny Tymoszenko w bieżącej politycznej rozgrywce) w kolonii karnej w Charkowie. Jej stan zdrowia systematycznie się pogarsza, a ukraińska prokuratura prowadzi również śledztwo w wyniku którego byłej premier mogą zostać postawione zarzuty zlecenia morderstwa.

Wiktor Juszczenko widząc zapewne, czym grozi pójście na konfronatycyjny kurs z obecnymi władzami postanowił iść z nimi pod rękę. Były prezydent, który zanotował rekordowy spadek poparcia w ciągu jednej kadencji (z 51,99 proc. w roku 2005 do 5,45 proc. w 2010 roku) wciąż żyje w luksusowej willi prezydenckiej, którą życzliwie użyczają mu obecnie rządzący. W zamian ograniczył do minimum swoją aktywność publiczną, pojawiając się głównie, kiedy trzeba złożyć zeznania obciążające Tymoszenko czy przy okazji meczów piłkarskiej reprezentacji Ukrainy i uroczystości państwowych, gdzie pojawia się przy boku Wiktora Janukowycza.

Micheil Saakaszwili ze swoją partią przegrał wybory parlamentarne i prezydenckie, a działaczom związanym ze Zjednoczonym Ruchem Narodowym stawiane są kolejne zarzuty, często skutkujące aresztowaniami i wyrokami. W areszcie przebywa m.in. były premier Gruzji, Iwane Merabiszwili. Sam Saakaszwili chwilę po ostatnich wyborach zapowiedział, że zostanie w kraju również po odejściu ze stanowiska prezydenta. Na zaprzysiężenie swojego następcy nie przyszedł.

Link do artykułu.

PODCASTY I GALERIE