• Opinie
  • 26 kwietnia, 2018 6:03

Kaja Kojder: Szczepienia ‒ demony XXI wieku

Mamy XXI wiek, a nadal wierzymy w demony. Nie zgadzacie się? To posłuchajcie.

Kaja Kojder
Kaja Kojder: Szczepienia ‒ demony XXI wieku

Fot. Jan Demski

Nie ma co ukrywać. Ludzie zawsze się bali, że ich dziecko będzie chore, niepełnosprawne. Że nie będzie takie, jak jego rówieśnicy. Że będzie miało mniejsze lub większe problemy. Zawsze jednak były takie dzieci. Zawsze też ludzie próbowali wyjaśnić, skąd się wzięła niepełnosprawność.
Kiedyś, jak się urodziło dziecko, to się go okropnie pilnowało. Nie spuszczało się go z oka, nie wynosiło na dwór po zmroku. Nie zostawiało samego w chacie. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego. Ano dlatego, że – jak wierzono − mógł je porwać lub podmienić pewien demon, a raczej demonica.

Bywało tak, że kobiecie rodziło się dziecko. Na początku było zdrowe, „normalne”, takie jak wszystkie dzieci. Z czasem jednak zaczynało się dziwnie zachowywać, płakać, wykrzywiać się, nie przewracało się na brzuszek, nie siadało. Rodzice nie wiedzieli, co się wydarzyło. Niektórzy wierzyli, że pewnej nocy do kolebki jeszcze wtedy zdrowego dziecka zakradała się demoniczna istota. Mawiano, że istnieją takie złośliwe istoty nieziemskie, które zabierają matkom dzieci, a podrzucają im swoje własne – brzydkie, wielkogłowe, powykrzywiane. Te kobiece upiory, z włosami długimi, rozpuszczonymi, sięgającymi aż do pięt, miały tak duże piersi, że aż zarzucały je na plecy , stopy miały kurze, zęby jak kły, oczy jak talerze, a zadki jak kopy siana.

Takiego demona nazywano różnie: bohynią, dziwożoną, mamuną, a na Litwie Łaumą. Ludzie wierzyli, że Łauma czasem pomaga kobiecie, opiekując się jej dzieckiem, ale czasem zdarza jej się porwać malucha, by podłożyć swojego, demonicznego potomka.

Nie zawsze można powiedzieć, skąd wzięły się zaburzenia dziecka. Nie każdy rodzaj niepełnosprawności widać od razu po urodzeniu. Ludziom wydawało się więc czasem, że mieli zdrowe dziecko, któremu potem coś się przydarzyło. Wierzyli, że demonica porwała ich zdrowego, rumianego, ślicznego dzidziusia, a w zamian podłożyła swojego. Ten podmieniec, zamieniok, będący – jak wierzono – w rzeczywistości nie naszym bobasem, kochaną perełką, ale małym mamuniątkiem czy bogieniakiem, na początku jeszcze przypominał istotę ludzką, był wręcz łudząco podobny do dziecka, które zastąpił. Z czasem jednak stawał się wrzaskliwy, żarłoczny, złośliwy, miał dużą głowę, wyłupiaste oczy, duży brzuch, krótkie i krzywe rączki i nóżki.

Co jednak rodzice mieli zrobić z tym podrzutkiem? W końcu – jak sądzili − ich zdrowe dziecko gdzieś tam było, gdzieś za nimi tęskniło, gdzieś płakało. A w domu wrzeszczał mały podrzutek. Niby podobny, ale jednak nie ten. Wierzono, że ludzka matka – by odzyskać swoje dziecko – powinna źle traktować tego podrzutka: smagać rózgą, poić wodą ze skorupki jaja. Odmienne dziecko bywało więc „bite i szczypane bez litości”, nie dawano mu jedzenia, wynoszono na śmietnik, aby skłonić mamunę do pojawienia się i odebrania własnego potomka. Wierzono, że można zmusić małego podmieńca do ujawnienia się, czymś go zaskakując: zupą podaną w skorupce jajka lub na przykład potrawą z gotowanego kurczaka z żabą. Na takie podmienione danie dziecko powinno zareagować mówiąc: „kurczaka zjim, a żabkę zostawię jim”.

Te podmienione dzieci najczęściej wyglądały i zachowywały się zupełnie inaczej, niż powinny. Były kalekie, miały zdeformowane ciało: dużą lub małą głowę, wyłupiaste oczy, duży brzuch, cienkie ręce i nogi, duże, odstające uszy, bywały silnie owłosione (również na twarzy). Były też bardzo krzykliwe, piskliwie płakały, z ust ciekła im ślina. Jeśli się dobrze zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że te niby podmienione dzieci mogły być po prostu dziećmi z niepełnosprawnościami: z wodogłowiem, krzywicą, mikrocefalią, ze spastycznością, z mózgowym porażeniem dziecięcym, z zespołem Downa, chorobą Heinego-Mediny, z autyzmem. Wiara w podmieniające dzieci demony pozwalała ludziom tłumaczyć sobie i reszcie świata, dlaczego ich dziecko jest inne, odmienne, postrzegane jako dziwaczne i dlaczego właśnie ich to spotkało.

W podmienianie dzieci i mamuny czy też Łaumę nie wierzy już prawie nikt. Ale ludzie mają nowe demony, nieco inne, ale dalej oparte na fałszywej wiedzy i próbie zrozumienia przyczyny czegoś, co nie zawsze jest wytłumaczalne. Dzisiaj tym demonem stały się szczepionki, które obwinia się o wywoływanie poważnych problemów, na przykład autyzmu. Historia wygląda niemal identycznie, jak w przypadku podmieniania dzieci przez demony – nasze zdrowe, sprawne, mądre dziecko zaczyna się zachowywać inaczej, dziwnie. Rodzice szukają jakiegoś wydarzenia, które towarzyszyło tej zmianie. W mamuny już nie wierzą, znajdują więc coś bliższego, współczesnego. I bach! Przypominają sobie, że wszystko zaczęło się od szczepienia. Skąd w ogóle pomysł łączenia problemów dziecka ze szczepionką? Już mówię. 20 lat temu w poważnym czasopiśmie naukowym pojawił się artykuł grupy naukowców z Andrew Wakefieldem na czele, sugerujący związek między szczepieniem na odrę, świnkę i różyczkę a autyzmem. Artykuł niczego nie tłumaczył, a późniejsze badania dowiodły, że związku nie ma. Ale ziarno niepokoju zostało zasiane. Od jakiegoś czasu w Polsce działa stowarzyszenie, które niby zajmuje się propagowaniem wiedzy o niepożądanych odczynach poszczepiennych, czyli tzw. NOPach, a w rzeczywistości promuje nieszczepienie dzieci, odwlekanie szczepionek na święty nigdy. To trend niesłychanie niebezpieczny, ponieważ skuteczność szczepień bazuje przede wszystkim na poziomie wyszczepienia społeczeństwa – żeby choroby praktycznie nie było, zaszczepiona musi być większość osób. Tylko to daje niemalże pewność, że nie zachorujemy. Ale jeśli sąsiadka, kuzyn i kolega z pracy nie szczepią swoich dzieci, nasze, nawet szczepione, bezpieczne nie będzie. A szczepionki to jedna z największych zdobyczy medycyny, ratująca życie milionom ludzi, eliminująca choroby. Zapytajcie starsze osoby, ile znanych im dzieci zmarło na odrę. W mojej rodzinie zmarła półtoraroczna dziewczynka. Był rok 1940, wojna. Szczepionki nie było, lekarz nie dojechał… Przez kilkadziesiąt ostatnich lat odry praktycznie nie było. A teraz wraca. Dlaczego? Ano właśnie dlatego, że ludzie uznali, że przestaną szczepić swoje dzieci. Dotyczy to także wielu innych chorób. Są miejsca na świecie, gdzie nieszczepionych dzieci nie przyjmuje się do państwowych przedszkoli i szkół. I słusznie, jakoś trzeba walczyć z tym szaleństwem.

Mamy XXI wiek, wiek badań naukowych, medycyny opartej na faktach, a nadal wierzymy w demony…

 

Felieton ukazał się na falach LRT Klasika we wtorek 24 kwietnia 2018

PODCASTY I GALERIE