Rumunia oczywiście, według tej projekcji, tylko czyha na dogodny moment, by dokonać upragnionej aneksji. Nie tylko czyha, ale też pierze mózgi naiwnej części ludności Mołdawii. Oto w pierwszej połowie sierpnia w rumuńskimZiarul de Iași uwagę przykuwał nagłówek „Traian Băsescu: Mówię obywatelom Mołdawii: jeśli chcecie zjednoczenia, to będziecie je mieli, ale pokażcie, że chcecie! Czy Rumunia chce zjednoczenia z Mołdawią? Tak, ale Mołdawia nie chce”. Słowa te Prezydent Rumunii wypowiedział podczas obozu letniego w Izvorul Mureșului. Brzmi groźnie?
Teraz przyznam się, że dopuściłem się manipulacji w tłumaczeniu tej wypowiedzi. Otóż rumuński prezydent nie użył słowa „reunirea” (zjednoczenie), lecz „unirea” – co może oznaczać nie tyle zjednoczenie, co po prostu jedność, integrację. Integrację, którą można rozumieć niekoniecznie jako aneksję terytorialną, lecz np. jako współistnienie w jednym obozie, jakim jest Unia Europejska. Tak wynikałoby zresztą z dalszych wypowiedzi Prezydenta, w których jest mowa o perspektywie europejskiej.
Relacje mołdawsko-rumuńskie są specyficzne. Nie tylko dlatego, że chodzi o relacje kraju unijnego z sąsiadującym państwem WNP. Nie tylko dlatego, że w obu krajach mówi się tym samym językiem. Nie tylko ze względu na historię – choćby tę, że większość terytorium Mołdawii należała do 1940 r. do Rumunii. Nawet nie dlatego, że setki tysięcy osób posiadają już jednocześnie obywatelstwo obu tych państw. Tym, co wyodrębnia relacje mołdawsko-rumuńskie, jest raczej ich specyficzna medializacja: od samego początku istnienia państwa mołdawskiego w obecnej formie, a nawet nieco wcześniej, nieustannie straszy się światową opinię publiczną perspektywą zjednoczenia obu państw, albo ściślej mówiąc: aneksji Mołdawii przez Rumunię. Czytając niektóre źródła rosyjskojęzyczne (w tym naddniestrzańskie) można odnieść wrażenie, że zbliżenie mołdawsko-rumuńskie zaszło tak niebezpiecznie daleko, że do samego zjednoczenia pozostaje już tylko jeden mały krok. Wypowiedź, który przytoczyłem powyżej, w interpretacji rosyjskiej już brzmi groźniej: używane jest słowo „присоединение” (włączenie).
Jednak trzeźwo patrząc, podobny bieg wydarzeń wydaje się równie fantastyczny jak wchłonięcie Watykanu przez Włochy, to jednak relacje Mołdawii i Rumunii często się postrzega przez pryzmat takiej ewentualności. Dlatego zanim przejdę do omówienia obecnych relacji rumuńsko-mołdawskich, bardziej tych na poziomie zwykłego obywatela niż władz, czuję się zmuszony do rozpoczęcia artykułu wyjaśnieniem, dlaczego ten scenariusz zjednoczenia / aneksji można postrzegać jedynie w kategoriach fikcji politycznej.
Prolog: dlaczego nie dojdzie do wchłonięcia Mołdawii przez Rumunię?
Zacznijmy od tego, że w Europie mamy wiele przypadków koegzystencji dwóch państw o tym samym języku i (w większości) wspólnej historii, zaś niezwykle rzadko dochodziło do zjednoczeń. W trakcie ostatnich dziesięcioleci doszło do zjednoczenia dwóch państw niemieckich: RFN i NRD. Był to jednak zupełnie inny przypadek: RFN nigdy do końca nie uznawała podmiotowości NRD (tj. nie uznawała jej obywatelstwa, odrębności terytorialnej ani stolicy w Berlinie Wschodnim), zaś pamięć o wspólnym państwie była jeszcze świeża, szczególnie w rodzinach, które boleśnie podzielił mur berliński. Inaczej jest w przypadku Rumunii i Mołdawii: mamy do czynienia z dwoma państwami o równym statusie, uznanymi międzynarodowo i uznającymi siebie nawzajem, a zamiast dramatu rozdzielonych rodzin mamy dwa społeczeństwa, które nauczyły się żyć osobno i słabo się znają. Sama idea zjednoczenia ma nikłe poparcie społeczne, zwłaszcza w Rumunii, gdzie mało kogo poza zwolennikami marginalnej partii România Mare zdają się interesować kwestie odzyskania „dawnych kresów” (tych „łez na licu Europy”, jak pisze się w gazecie tej partii). No i kolejny ważny argument: Niemcy do dziś ponoszą gospodarcze koszty zjednoczenia, zaś trudno spodziewać się, by Bukareszt był chętny wziąć na siebie utrzymanie jeszcze mniej zasobnej Mołdawii. Sama Mołdawia również dużo by straciła na owym czysto hipotetycznym zjednoczeniu – stałaby się zapewne jedną z najbardziej zacofanych peryferii Rumunii, a Kiszyniów utraciłby swój stołeczny status.
Zatem nie istnieje „niebezpieczeństwo” (jak to niektórzy pojmują) zjednoczenia obu krajów, a zbliżenie polityczne i społeczne Mołdawii z Rumunią wcale nie musi do tego zjednoczenia prowadzić. Docelowo mogłoby chodzić o współistnienie z otwartą granicą – taką, jak granica polsko-czeska. Taki wariant nie jest zjednoczeniem, jednak również pociąga za sobą wszystkie możliwe korzyści, jakie z takiego zjednoczenia mogłyby ewentualnie płynąć, bez konieczności ponoszenia jego kosztów.
Po tym wstępie możemy przejść do właściwego tematu: relacji mołdawsko-rumuńskich, rozumianych nie tylko jako relacje międzypaństwowe, lecz relacje między obywatelami. Relacje te są głębokie i wielotorowe, dlatego też będziemy je rozpatrywać pod kątem różnych kryteriów. O tym w następnych częściach.
Krzysztof Kolanowski jest dyrektorem Centrum Informacyjnego dla Władz Lokalnych w Mołdawii, które dostarcza wszelkich potrzebnych informacji (know-how) władzom lokalnym, które mają pomysł na wdrożenie projektu, ale wciąż szukają zagranicznych partnerów i możliwości finansowania. Centrum jest projektem Fundacji Solidarności Międzynarodowej.
Następny tekst w następnym tygodniu.
Link do strony.