Duchniewicz: „Nieznajomość” języka litewskiego przyrównano do ludobójstwa

Po czym poznać, że wybory się zbliżają? Nadgorliwi językoznawcy zaczynają polowanie na czarownice… przepraszam… na tych, co „nie znają” języka litewskiego. Tym razem padło na wileńskich bibliotekarzy.

Duchniewicz: „Nieznajomość” języka litewskiego przyrównano do ludobójstwa

Fot. Roman Niedźwiecki

Robert Duchniewicz

Przed kilkoma tygodniami Inspekcja Języka Państwowego (nie mylić z Państwową Komisją Języka Litewskiego; Komisja ustala zasady używania języka litewskiego, między innymi takie, co to nie zezwalają na oryginalny zapis polskich imion i nazwisk, a Inspekcja karze za ich nie przestrzeganie) przeprowadziła kontrolę w Wileńskiej Centralnej Bibliotece Publicznej, znalazła wśród jej pracowników 8 bibliotekarek, które przed 1991 rokiem ukończyły polskie i rosyjskie szkoły, i kazała im w ciągu kilku miesięcy zdać egzamin ze znajomości języka państwowego. Rima Gražienė, dyrektorka biblioteki, którą trudno – z tego co mi wiadomo – podejrzewać o jakiekolwiek sympatie do Polaków czy Rosjan, twierdzi, że nie wyśle swoich pracowników na ten egzamin: „Dlaczego pizzę mogą roznosić i taksówkami kierować obcokrajowcy i nikt się ich nie czepia? Państwo jest pełne absurdu. Nie zdecyduję się na wysłanie moich koleżanek na ten egzamin. Po co im ten stres i poniżenie.” Audrius Valotka, niedawno mianowany i przez to pełen „entuzjazmu” do walki o litewskość kierownik Inspekcji Języka państwowego, odpowiada, że w takim razie ukaże i ją grzywną.

30 kwietnia 1992 roku litewski Rząd zatwierdził kategorie kwalifikacyjne znajomości języka litewskiego oraz postanowił, że nie będą one obowiązywały te osoby, który ukończyły szkoły litewskojęzyczne lub szkoły nielitewskojęzyczne po 1991 roku. Pozostali musieli zdać egzamin ze znajomości języka litewskiego. W 2003 roku ta uchwała rządowa została zastąpiona nową, ale jej podstawowe założenia pozostały takie same. I obecnie na ich podstawie, po ponad 28 latach (sic!), Inspekcja Języka Państwowego zabrała się za karanie wileńskich bibliotekarzy. 

Wileński bibliotekarz – i Polak, i Litwin (a propos Litwinów również czasami wypadałoby ze znajomości języka litewskiego odpytać, bo częstokroć znają go gorzej niż absolwenci polskich i rosyjskich szkół) — oczywiście powinien znać język litewski. Nie ma co do tego żadnej dyskusji. Ale przyjrzyjmy się faktom: minęło 28 lat, tych osiem bibliotekarek przez wszystkie te lata pracowało, obsługiwało czytelników w języku litewskim, nie było żadnych skarg na ich pracę lub znajomość języka litewskiego. I oto nieoczekiwanie językoznawcy o nich sobie przypomnieli. I sześćdziesięcioletnie czy też siedemdziesięcioletnie kobiety muszą iść na egzamin, bo inaczej stracą jedyne źródło swojego i swoich rodzin utrzymania! Jeśli to nie jest absurdalne – to nie wiem, co do kategorii „absurdu” w naszym kraju się jeszcze kwalifikuje!

Nawet w prawie karnym istnieje pojęcie „przedawnienia”. Upływ pewnych ustanowionych w Kodeksie Karnym terminów powoduje ustanie karalności czynu, co oznacza, że po tej dacie nie można wszcząć postępowania karnego o dane przestępstwo, zaś postępowanie już prowadzone należy umorzyć. Mówiąc prościej: jeśli w ciągu określonego terminu policja i prokuratura nie znaleźli przestępcy i nie doprowadzili do jego osądzenia – może on już nie obawiać się więzienia. Te terminy – to od 3 do 25 lat, a w przypadku – zabójstwa umyślnego – 30 lat. Jedynie przestępstwa wojenne oraz przeciwko ludzkości nie podlegają przedawnieniu.

Oczywiście przytoczona przeze mnie analogia z prawem karnym jest naciągana – bibliotekarze przecież żadnego przestępstwa nie popełnili, z powodu braku u nich jakiegoś świstka papieru nikt nie ucierpiał. Jednak ta analogia naprasza się sama przez się, gdy przyglądam się regulacjom prawnym z zakresu języka litewskiego i ich egzekwowaniu przez Inspekcję Języka państwowego. Wygląda bowiem na to, że brak zaświadczenia o znajomości języka państwowego nasze władze przyrównały do… ludobójstwa! Bo Inspekcję Języka Państwowego żadne terminy nie obowiązują. Może ukarać człowieka i po roku, i po 30 latach.

Raz jeszcze się powtórzę: osoby, które na Litwie obsługują klientów (bibliotekarze, lekarze, nauczyciele) – język litewski powinny znać. Coraz więcej jest w naszym kraju emigrantów zarobkowych z Białorusi, Ukrainy, Pakistanu, Indii. Jest dla mnie kwestią oczywistą, że powinni oni egzamin ze znajomości języka państwowego zdawać. Jednak powinien być też i jakiś logiczny termin po którym osoba niemająca potwierdzenia zdania takiego egzaminu, nie byłaby karana za brak „papierka”. Jeśli ktoś przez 10, 15 czy 20 lat pracuje, obsługuje klientów, nie ma na jego litewski narzekań, a Inspekcja Języka Państwowego w tym czasie nie wyłapała, że mu brakuje dyplomu – władza powinna uznać, że ta osoba zna język litewski nie jako z założenia i się od niego odczepić. A Rząd powinien jak najszybciej zmienić swoje uchwały właśnie w tym kierunku.

PODCASTY I GALERIE