PAP: Kiedy władze PRL zdały sobie sprawę, jak ważnym narzędziem propagandowym może być piłka nożna?
Dr Grzegorz Majchrzak: To trudne pytanie. Wydaje się, że sport zawsze był narzędziem propagandowym. Nie jest to „wynalazek” krajów komunistycznych. Sport wykorzystywano w takich celach już dużo wcześniej. Władze PRL doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Organizacja sportu w Polsce Ludowej była również powieleniem wzorów sowieckich. Na szczeblach kierowniczych w związkach sportowych i klubach funkcjonowali oficerowie, którzy byli rodowitymi Rosjanami. Przykładem może być gen. Stanisław Popławski w Legii.
Przy tej okazji warto również wspomnieć, że skrót „CWKS”, którego wciąż używają kibice Legii, ma sowiecki rodowód. „C”, czyli „Centralny”, to przeszczepienie wzorców z ZSRS. Przed wojną używano skrótu WKS, czyli Wojskowy Klub Sportowy. Podobnie było z innymi klubami sportowymi. Wisła Kraków przed wojną nie była klubem „gwardyjskim”, czyli milicyjno-ubeckim, takim stała się dopiero po wojnie. Doskonałym narzędziem wykorzystywania piłki nożnej jako narzędzia propagandowego jest okres milenium chrztu Polski w 1966 r. Aby konkurować z obchodami kościelnymi, władze w tym samym czasie organizowały atrakcyjne mecze.
PAP: Czy władze odnotowywały jakiekolwiek próby sprzeciwu piłkarzy wobec wykorzystywania ich jako elementów propagandy? Czy raczej byli zadowoleni z korzyści, jakie mogą odnieść w wyniku zainteresowania władz?
Dr Grzegorz Majchrzak: Trudno mówić o próbach oporu. Jedynym piłkarzem, którego można kojarzyć z opozycją, był Stanisław Terlecki. Znany jest również przypadek młodego piłkarza Krystiana Koźmińskiego, który przebywając w latach siedemdziesiątych w sanatorium i słysząc przemówienie Edwarda Gierka, stwierdził: „Co ten ch… znów p…”. Ten komentarz skończył się dla niego początkowo dożywotnią dyskwalifikacją, skróconą później do pięciu lat.
Pojawia się pytanie, na ile piłkarze mieli świadomość, że są wykorzystywani propagandowo. Byli beneficjentami i ofiarami systemu. Włodzimierz Lubański wspomina, że w sklepach byli traktowani jak pierwsi sekretarze PZPR. Dzięki wyjazdom zagranicznym mogli nabywać produkty niedostępne w kraju.
Z drugiej strony napotykali na tzw. szklany sufit. Robert Gadocha, Włodzimierz Lubański i Kazimierz Deyna nie mieli szansy wyjazdu do klubów zachodnich w wieku, który byłby dla nich najkorzystniejszy. Trzeba więc pamiętać o obu aspektach ich biografii. Władza lubiła się ogrzać w cieple ich sukcesów. Stąd spotkania z władzami partii po największych sukcesach w 1972 czy 1974 r. Nic nie wiadomo na temat jakichkolwiek pomysłów bojkotowania tych spotkań przez piłkarzy. Dla Roberta Gadochy jedno z takich spotkań było okazją do wywalczenia wyjazdu zagranicznego. Jego problem brał się z obowiązującego przepisu zakazującego transferów przed ukończeniem trzydziestego roku życia. W czasie spotkania z Edwardem Gierkiem otrzymał zgodę na wyjazd zagraniczny.
PAP: Dlaczego władze PRL, którym w drugiej połowie lat siedemdziesiątych zależało na dewizach, tak bardzo sprzeciwiały się transferom polskich piłkarzy?
Dr Grzegorz Majchrzak: Roberta Gadochę sprzedano do FC Nantes za 50 tys. dol. W tym samym czasie Bayern Monachium proponował za tego zawodnika 200 tys. Lekką ręką zrezygnowano więc ze 150 tys. dol. Powodem był tylko kierunek transferu. Uważano również, że jeśli piłkarz będzie grał w klubie zagranicznym, to będzie to przeszkoda dla kadry. Takie przykłady pojawiały się w 1986 r., gdy niektórzy zawodnicy byli w bardzo dobrej formie, ale nie pojawiali się w kadrze.
Nie były to czasy, gdy możliwa była stała, bezpośrednia możliwość obserwowania zawodników. Niemożliwe było także przeprowadzenie kilkutygodniowego zgrupowania z udziałem tych zawodników. Dziś zapomina się, że w PRL i innych demoludach utrzymywano fikcję futbolu amatorskiego. Sprzedaż zawodnika do klubu zagranicznego była faktycznym przyznaniem się, że to zawodowiec.
PAP: Przypomina się sfałszowany wywiad z Kazimierzem Deyną, w którym miał mówić, że nie wybiera się na Zachód, ponieważ „ma do spłacenia dług wobec ludowej ojczyzny”…
Dr Grzegorz Majchrzak: Tuż przed transferem do Manchesteru City Deyna mówił, że jest już zmęczony i coraz bardziej osłabiony problemami zdrowotnymi. Podobnie wypowiadał się Robert Gadocha, który mimo zgody Edwarda Gierka musiał długo czekać na transfer. W tę sprawę było zaangażowane nawet Radio Wolna Europa. Piłkarze składali różne oświadczenia, które traktowali jako wiano, które należy złożyć we własnym interesie.
Dr Grzegorz Majchrzak: Obowiązywała zasada, że im większa impreza sportowa, tym większe zainteresowanie bezpieki. Głównym problemem było niedopuszczenie piłkarzy do kontaktów z „nieodpowiednimi dziennikarzami”, np. z Radia Wolna Europa.
PAP: Wydaje się, że władze miały więcej problemów z pokoleniem piłkarzy, które stanowiło trzon kadry narodowej w latach osiemdziesiątych, niż w czasach Kazimierza Górskiego. Wpływała na to większa znajomość świata?
Dr Grzegorz Majchrzak: Bez wątpienia. Pamiętajmy, że w latach osiemdziesiątych pojawiły się naprawdę duże pieniądze. Były one obecne już w latach siedemdziesiątych, ale na znacznie mniejszą skalę. W latach osiemdziesiątych tych problemów było znacznie więcej, również dlatego, że obniżono granicę wieku pozwalającą na transfer do innej ligi. Nie przesadzałbym jednak z niepokornością piłkarzy wobec władz. Na spotkanie z Mieczysławem Rakowskim przyszli wszyscy, a Zbigniew Boniek po transferze do Juventusu w Rzymie spotkał się z Wojciechem Jaruzelskim.
PAP: Jak dalece organy partii i państwa wpływały na takie sprawy jak obsada stanowisk w sztabie reprezentacji?
Dr Grzegorz Majchrzak: Jak twierdzi Stefan Szczepłek, decyzja o wyborze następcy Kazimierza Górskiego zapadła w Komitecie Centralnym PZPR. Został nim należący do partii Jacek Gmoch, a nie asystent Górskiego Andrzej Strejlau. Władze miały też wpływ na niektóre powołania. Mogły one być motywowane przynależnością do „pionu gwardyjskiego”. Tak było również w przypadku innych dyscyplin sportu. Nie dysponujemy niemal żadnymi dokumentami PZPN z okresu PRL. Ich treść udzieliłaby odpowiedzi na wiele pytań.
PAP: Kiedy nadzór bezpieki nad piłkarzami był najsilniejszy?
Dr Grzegorz Majchrzak: Na pewno w przypadku wyjazdów zagranicznych, szczególnie mundiali. Obowiązywała zasada, że im większa impreza sportowa, tym większe zainteresowanie bezpieki. Głównym problemem było niedopuszczenie piłkarzy do kontaktów z „nieodpowiednimi dziennikarzami”, np. z Radia Wolna Europa. Zwracano uwagę na próby „pozyskiwania” zawodników przez kluby zachodnie. Pamiętajmy, że piłkarzami interesowała się nie tylko służba bezpieczeństwa, lecz i Wojskowa Służba Wewnętrzna, która obserwowała zawodników klubów wojskowych. To dużo mniej znany aspekt tego nadzoru bezpieki.
Organy bezpieki zwracały również uwagę na „właściwy dobór widzów” na mecze wyjazdowe. Nie było tak, że ktoś mógł jechać na mecz, polegając wyłącznie na własnej inicjatywie. Mimo to zdarzały się przypadki odmowy powrotu do kraju.
PAP: Czy władza odnotowywała, że sukcesy piłkarzy przekładają się na poparcie dla polityki partii?
Dr Grzegorz Majchrzak: Nie spotkałem się z dokumentami, które wskazywałyby na istnienie takich badań nastrojów społecznych. Bez wątpienia jednak władze wykorzystywały piłkę do odwracania uwagi od innych problemów. Najważniejszym przykładem może być mundial w 1982 r. Nieprzypadkowo głównym dylematem internowanych była sprawa oglądania meczów. Ich decyzje były różne, ale większość oglądała mecze. Podziemna Solidarność nie zajmowała w tej sprawie oficjalnego stanowiska. Przed 13 grudnia 1981 r. skupiała się ona na sprawie fikcyjnych etatów przeznaczanych dla piłkarzy. Często się zdarzało, że byli zatrudniani na trzech lub czterech etatach.
Mecze były wykorzystywane również przez Solidarność. Kluczowym przykładem jest mecz Lechia Gdańsk–Juventus Turyn w Pucharze Zdobywców Pucharów w 1983 r., gdy w przerwie zorganizowano manifestację poparcia dla Lecha Wałęsy. Z tego powodu na początku drugiej połowy telewizja pokazywała w tym czasie planszę „przepraszamy za usterki”. Inną taktykę – podmiany widoku trybun – zastosowano w 1982 r. podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii, gdy na trybunach wywieszano flagi Solidarności. Transmisje odbywały się z kilkudziesięciosekundowym opóźnieniem.
PAP: W latach osiemdziesiątych rodził się w Polsce ruch kibicowski. Bardzo mocno antykomunistyczni byli kibice Lechii Gdańsk. Jakie nastroje panowały na trybunach innych klubów, takich jak Legia Warszawa?
Dr Grzegorz Majchrzak: Kibice byli antysystemowi. Oczywiście na Legii nie było takich manifestacji jak w Gdańsku, ale pamiętam wydarzenia z meczu z Dynamem Tbilisi w 1982 r. Na trybunach było mnóstwo wojskowych, a kibice śpiewali piosenkę, w której celowo przekręcali nazwę tego klubu ze Związku Sowieckiego. Tak wyrażano swój stosunek do systemu i ZSRS.
Zdarzył się też mecz, w którym kibicowano Portugalii, a nie Polsce, ponieważ awans tego kraju eliminował ZSRS z gry o Euro. Bywało również, że mecze wykorzystywano do kolportażu ulotek czy zawiadamiania o audycjach Radia Solidarność. Bez wątpienia jednak Lechia Gdańsk była w tej kwestii fenomenem.