Donald boom! Trump

Trump to jedyny „prorosyjski” kandydat w USA Podziwia i chwali Władimira Putina. Jednak to starcia tych dwóch osobowości powinniśmy obawiać się najbardziej.

Kuba Benedyczak
Donald boom! Trump

Fot. PAP/EPA

Do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych staną najprawdopodobniej Hillary Clinton i Donald Trump. O ich stosunku do Rosji teoretycznie nie wiemy nic, a tak naprawdę wszystko. Niby opowiadają same brednie- kandydatka Demokratów twierdzi, że Putin nie ma duszy, kandydat Republikanów (a najbardziej samego siebie), że Putin jest silnym przywódcą i dlatego na pewno się dogadają- jednakże analizując postępowanie i konstrukcję psychiczną obydwojga, można przypuszczać, że niezależnie od tego czy w Białym Domu zamieszka prezydent Clinton czy prezydent Trump, relacje Waszyngton-Moskwa zakończy wielkie „Boom!”, posługując się okrzykiem Trumpa z kampanii wyborczej.

Zacznijmy od słabszego.

Najbardziej kontrowersyjne poglądy Donalda Trumpa są z grubsza znane: ograniczyć migrację, deportować jedenaście milionów nielegalnych imigrantów- zwłaszcza muzułmanów i Latynosów, wybudować gigantyczną ścianę wzdłuż granicy z Meksykiem, zwiększyć uprawnienia służb specjalnych (m.in. monitorować wszystkie meczety, stosować tortury wobec dżihadystów i odpowiedzialność zbiorową wobec rodzin terrorystów), przeprowadzić reformę podatkową, zmiażdżyć Państwo Islamskie, skończyć z mitem walki z globalnym ociepleniem obniżającym konkurencyjność firm. W swoich przemówieniach, wywiadach czy debatach Donald Trump nie używa wysublimowanego języka, nie bawi się w niuanse, tratuje poprawność polityczną i jak leci obraża nielubiane mniejszości narodowo-etniczne i religijne, zwłaszcza muzułmanów i Meksykan. Mówi jak przeciętny redneck, z tą wszakże różnicą, że obrzydliwie bogaty redneck, który osiągnął w biznesie wszystko, co tylko można osiągnąć. Jego ulubione określenia to „twardy”, „mięczak”, „uwierz mi”, „uczynić wielkim”, „straszny” lub „fajny”, itd. Dysponuje ogromnym talentem przemawiania do zwykłych ludzi (niezależnie od wykształcenia) oraz zdobywania ich serc i umysłów. W debatach wypada fenomenalnie, bijąc na głowę pozostałych Republikanów, dzięki czemu z miliardera celebryty w ekspresowym tempie przeistoczył się w realnego następcę Baracka Obamy.

Garbowanie skóry

Donalda Trumpa nie powinno nazywać się zjawiskiem paranormalnym ani tym bardziej unikalnym w skali światowej, gdyż jest on charakterystycznym produktem naszych czasów, na który sami sobie zapracowaliśmy. Jeśli przeskanować krajobraz polityczny państw demokratycznych widać na nim wykwit identycznych postaci, od Polski, poprzez Francję, Wielką Brytanię, Grecję, Hiszpanię, Włochy, a na Irlandii w ostatnich wyborach kończąc. Dworska etykieta demokracji liberalnych, jaką jest poprawność polityczna doszła do cienkiej granicy między tym czego nie wypada mówić a cenzurą, wobec czego populistom przypadł zaszczyt przekaźnika problemów, o których wszyscy wiedzą, ale boją się głośno mówić ze względu na „miękkie sankcje społeczne”, np. ostracyzm środowiska, krytykę medialną, stygmatyzację. Co gorsza, to właśnie populiści mówią dziś o konieczności rozwiązania problemów, których rozwiązanie odkładamy na później, a z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Prędzej niż później. Ponieważ populista nie dzieli włosa na czworo, tabuizowane kwestie przedstawia w sposób prymitywny, i dokładnie takie same proponuje rozwiązania.

Po drugie, elity krajów demokratycznych, swoją retoryką zdewaluowały dziesiątki pojęć, zobojętniając społeczeństwa na wszelakie przestrogi płynące „z centrum”. Epitety faszysty, antysemity, rasisty, ciemnogrodu, leminga, homofoba, islamisty, warchoła, itd., zostały wyświechtane do tego stopnia, że niewielu już reaguje na walenie w bęben, gdy rzekomo lub naprawdę dochodzi do łamania demokracji, radykalizacji, szowinizmu i zagrożenia ze strony ludzi o ciągotach autorytarnych. Elity państw demokratycznych tak bardzo zrobiły ze swojej gęby cholewę, że kiedy pojawią się prawdziwi faszyści, antysemici i dyktatorzy, nikt nie uwierzy ostrzeżeniom, że dzieje się cokolwiek złego. I co charakterystyczne, prawdopodobnie i wówczas elity z niesmakiem zrzucą winę na „ogłupiałe”, „ociemniałe” masy, zmywając z siebie winę i wchodząc wygodnie w rolę ofiary, Kasandry i autorytetu moralnego jednocześnie.

Po trzecie, obecne elity w państwach demokratycznych wydają się być tak mocno oderwane od reszty społeczeństwa, że wielu wyborców choćby i uważała Trumpa za narcyza i fanfarona gotowa jest zapłacić tym nieco dokuczliwym uczuciem, w imię wygarbowania skóry, autystycznym, aroganckim ludziom władzy czy mediów. Dostojewski wyznał kiedyś przyjacielowi, że nienawidzi socjalistów, ale patrząc na rządy caratu, nie umiałby na nich donieść. Być może wielu nie może patrzeć na Trumpa, ale nie umie zagłosować na kogokolwiek z establishmentu.

Bad dudes

Tyle o samym zjawisku. Czy obrotny handlarz nieruchomościami ma pojęcie o stosunkach międzynarodowych? Raczej mniejsze niż większe, ponieważ choć nie jest nuworyszem- pochodzi z bogatej rodziny- jego kondycja psycho- mentalna oraz intelektualna nasuwa wizerunek zdobywcy Dzikiego Zachodu. To, w jaki sposób Donald Trump widzi przyszłe relacje z Rosją doskonale oddaje jego myślenie o prezydenturze jako takiej. „Zawsze czułem, że Rosja i Stany Zjednoczone powinni współpracować w zwalczaniu terroryzmu i ustanowieniu pokoju na świecie, nie mówiąc o handlu i pozostałych benefitach, płynących z wzajemnego szacunku”, gdzie indziej „Sądzę, żebyśmy się ze sobą dogadali. Putin nie znosi Obamy. Nie szanuje go. I jestem pewny, że Obama nie lubi Putina. Ale myślę, że ja bym się z nim świetnie dogadał. Nie sądzę, żebyśmy mieli te same problemy, które mamy teraz”, „Putin jest liderem, w przeciwieństwie do naszego prezydenta jest szanowany. (…) Popiera go 80 procent rodaków, każdy polityk u nas, chciałby osiągnąć taki wynik. (…) Jest silny i twardy i ośmiesza naszego prezydenta”, „Rosja chce się pozbyć ISIS, my też. Może pozwólmy to zrobić Rosji? Niech walczą z ISIS w Syrii, a my w Iraku. (…) ISIS to naprawdę źli kolesie”.

Wizja polityki zagranicznej Donalda Trumpa, o ile tak można nazwać zbiór luźnych poglądów wyartykułowanych językiem trenera piłki nożnej, polega głównie na tym, by USA porzuciły rolę „światowego żandarma”. O azjatyckich sojusznikach powiedział: „Południowa Korea to bardzo bogaty kraj i najwyższy czas, by nasi sojusznicy jeśli chcą mieć nasze bazy na swoim terytorium i nasze gwarancje bezpieczeństwa, płacili za nie”. Stany Zjednoczone nie powinny także brać na swoje barki całego Bliskiego Wschodu ani Europy, tym bardziej Europy Środkowo-Wschodniej. Jeśli bogate Niemcy, Wielka Brytania czy Francja mają ochotę pomagać Ukrainie, proszę bardzo, Ameryka nie zamierza im nie przeszkadzać, a nawet pomoże, ale dlaczego pieniądze amerykańskich podatników mają być przeznaczane na wsparcie ukraińskich żołnierzy? Co więcej, jeśli Europa chce czuć się bezpieczna, niech najpierw sama zainwestuje w swoje bezpieczeństwo, a nie ciągle liczy na opiekuna zza oceanu. Według Trumpa, nie Rosja jest głównym wrogiem USA, ale Chiny i jej nieuczciwa polityka finansowo- gospodarcza. Zatem skupić się należy na gospodarczym uderzeniu w państwo środka, a nie w Rosję. Natomiast Barack Obama swoją polityką zrealizował najgorszy z możliwych scenariuszy, doprowadził do zbliżenia Moskwy z Pekinem.

Powrót do izolacjonizmu

Oczywiście, wszystko to translacja z trumpowego na nasze, ale właśnie w taki sposób ekscentryczny kandydat Republikanów widzi układ na globalnej szachownicy. I choć w kwestii stosunków międzynarodowych występuje jako dyletant, Bóg obdarzył go niezawodnym instynktem. Jeśli zastanowić się nad tym co głosi, nie ma w tym nic nowego, jest za to wiele zdrowego rozsądku. Na łamach Rzeczypospolitej Eugeniusz Smolar mówił: „ (…) od czasów Woodrowa Wilsona polityka amerykańska rozwijała się w opozycji między liberalnym interwencjonizmem a konserwatywnym izolacjonizmem. Stąd szok wynikający z polityki George’a W. Busha (…) To liberalni demokraci byli tradycyjnie zwolennikami aktywizmu, w tym interwencji wojskowych, dla poszerzania demokracji na świecie. Konserwatyści, (…) tradycyjnie opowiadali się za izolacjonizmem. Neokonserwatyści G. W. Busha zaczęli używać języka i narzędzi politycznych liberalnych interwencjonistów”.

Po drugie, diagnoza Trumpa, nawet jeśli wyrażona infantylnym językiem, po prostu jest słuszna, co podskórnie czuje wielu Amerykanów. Po interwencji ich wojsk w Iraku, Afganistanie i Libii oraz po Arabskiej Wiośnie już tylko bolszewik-inkwizytor demokracji wierzy, że eksport demokracji służy komukolwiek, i że nachalne wspieranie demokratycznych rewolucji przeciwko dyktatorom rodzi lepszy, bardziej humanitarny świat. Jeszcze raz Eugeniusz Smolar: „USA odniosły pewne sukcesy, jak w Bośni (za prezydentury Clintona), ale i porażek, jak w Iraku czy Libii. Ta polityka doprowadziła jednak do nadmiernego zaufania w siłę wojskową (…) Teraz jednak w obu tych odłamach politycznych następuje odchodzenie od nadmiernego aktywizmu, choć nie oznacza to automatycznie izolacjonizmu. (…) i jest to bardzo bliskie temu, co mówi republikanin Trump. (…) Stany Zjednoczone będą w węższych kategoriach postrzegali własny interes, a angażowanie się (…) za granicą będzie uwarunkowane bezpośrednim zagrożeniem interesów bezpieczeństwa lub gospodarczych USA. Będzie też zapewne zależne od stopnia zaangażowania sojuszników (…). Nie będzie w tym automatyzmu”.

Pogląd dotyczący Chin wydaje się równie trzeźwy. W naszej części Europy powszechnie uważa się, iż wojskowa obecność USA stanowi nieodzowną konieczność, ale z amerykańskiej perspektywy to przecież Chiny są prawdziwym rywalem i zagrożeniem, a nie Rosja i dlatego ciągłe skupianie się na tej ostatniej oznacza kosztowne ożywianie reliktu zimnej wojny. Nawet jeśli dla nas brzmi to jak herezja, Biały Dom nie ma obecnie specjalnego interesu w przeciąganiu liny z Moskwą o Ukrainę i Gruzję, a także by podejmować nadzwyczajne środki bezpieczeństwa w Polsce i krajach nadbałtyckich. W trakcie jednej z debat Trump słusznie zauważył, że ciągle mówi się o Rosji, natomiast ani słowa o Chinach, podczas gdy z tych dwóch państw przecież tylko Chiny mogą podważyć amerykańską supremację. Rosja jest na to za słaba.

Zamach na Trumpa

Ukraiński politolog Iwan Sijak zadał sobie trud porównania poglądów kandydata Republikanów z badaniami rosyjskiej opinii publicznej. Sztandarowym postulatem Trumpa jest zatrzymanie nielegalnej migracji. Według danych Centrum Lewady z sierpnia 2015 roku, 68 procent Rosjan chciałoby, aby Kreml ograniczył potok przyjezdnych gastarbeiterów. Należy tylko zaznaczyć, iż nie za pomocą muru… Jeszcze w 1989r., gdy grupa ciemnoskórych nastolatków zabiła białą biegaczkę w Central Parku, Trump umieścił ogłoszenie w czterech gazetach, nawołując do zniesienia moratorium na karę śmierci. Chociaż w Rosji liczba zwolenników najwyższego wymiaru kary regularnie spada, obecnie za jej przywróceniem odpowiada się 60 procent (dane Fundacji Obszczestiwennoje Mnienije). 71 procent, uważa, że świat stanie się bezpieczniejszy jeśli USA zrezygnują z roli „światowego żandarma” (Lewada). Liberalny stosunek Trumpa do aborcji zmienił się w 2011 roku, gdy koleżanka żony zamierzała wykonać zabieg, ale ostatecznie urodziła dziecko, by wkrótce „odnaleźć swoje szczęście”. Według Lewady w ciągu ostatnich siedemnastu lat, liczba osób, które sądzą, że aborcja powinna być dozwolona w każdym przypadku spadła z 65 do 51 procent. Następna kategoria może być potraktowana wyłącznie w kategoriach żartu, ale pójdźmy za Sijakiem… Kiedy w 2015 roku Trump u boku dziennikarzy Forbesa obserwował przejazd papieża Franciszka miał powiedzieć: „Cholera, wygląda niebezpiecznie. Nie lubię małych samochodów. Rozumiem, chce pokazać, że jest z ludu, ale sam nie wiem… Moim zdaniem, źle robi”. W pierwszych sześciu miesiącach 2015 roku 52,8 procent samochodów kupionych przez Rosjan to crossovery i samochody terenowe (AEB Association of European Businesses). Trump twierdzi, że przyjaźni się z wieloma homoseksualistami, ale popiera tradycyjne małżeństwa, tak jak i 80 procent społeczeństwa w Rosji (WICOM). Trzykrotnie żonaty Trump (w tym z Czechosłowaczką i Słowaczką) sprzyja łatwej procedurze rozwodowej, podobnie do 90 procent Rosjan (WICOM). Sam Władimir Putin kilka lat temu wziął rozwód ze swoją żoną Ludmiłą. W jednym natomiast mieszkańcy Rosji i kandydat na prezydenta USA diametralnie się różnią. Podczas, gdy Trump zapowiada zniesienie wszelkich ustaw ograniczających dostęp do broni, 81 procent Rosjan jest temu zdecydowanie przeciwna (Lewada).

Jeśli chodzi o Rosję, Donald Trump idzie na totalną czołówkę z waszyngtońskim establishmentem. Od lewa do prawa. Najlepiej chyba wyraża to jego filipika wymierzona bezpośrednio w republikańskich jastrzębi Johna McCaina i Lindsey’a Grahama, ale tak naprawdę w cały główny nurt, krytykujący rosyjskie naloty w Syrii: „Oni sądzą, że jeśli pozwolimy Rosji to zrobić, stracimy autorytet i Bóg wie co jeszcze. O jakim prestiżu w ogóle mowa? Chcemy pozbyć się Państwa Islamskiego, efektywnie, chirurgicznym cięciem i szybko. Naprawdę myślę, że Rosja i Stany Zjednoczone mogą działać razem”. Donald Trump podziwia Putina jako silnego lidera i człowieka, który „robi farsz z Obamy” i „z którym mu nie po drodze”. Odrzuca oskarżenia, jakoby prezydent Rosji był odpowiedzialny za morderstwa dziennikarzy.

Dla niektórych Trump jest tak bardzo anty mainstreamowy, że na portalu USA Politics Today pojawił się „przeciek” z FSB, które „ostrzega” przed zamachem na Trumpa. Zamach miałby być analogiczny do zabójstwa Martina Luthera Kinga, czyli człowieka podważającego system, dokładnie tak samo jak milioner buntownik. Wiadomość jest fałszywką, ale ktoś ją wymyślił i w jakimś celu wpuścił do Internetu…

Wszystko to czyni Donalda Trumpa jedynym „prorosyjskim” kandydatem zarówno wśród Demokratów i Republikanów. Stąd szybka odpowiedź z Rosji. W swoim posłaniu „To American friends: common struggle” Aleksandr Dugin namawiał do głosowania na jedynego prawdziwego lidera, czyli Trumpa. Co ciekawe w podobnych słowach Dugin wyrażał się o Julii Tymoszenko, jedynym prawdziwym przywódcy, męskim pierwiastku oraz intelekcie pośród „ukraińskich miernot i nazistów”. Miliarder budzi także sympatię u dziennikarzy i polityków rosyjskich, a co najważniejsze Władimira Putina. Jego wypowiedź o Trumpie cytowały najważniejsze agencje prasowe świata: „Bardzo wyrazisty człowiek, bez wątpienia utalentowany. Oczywiście to nie nasze zadanie określać jego zalety, tylko amerykańskich wyborców. Dziś widzimy, że jest absolutnym liderem kampanii prezydenckiej. Mówi, że chciałby wejść na inny poziom relacji z Rosją, pogłębiony i silny. Czy moglibyśmy się z tego nie cieszyć? Oczywiście witamy to z entuzjazmem. A co tyczy się polityki wewnętrznej czy jego sposobu mówienia dla podwyższenia własnej popularności, powtarzam jeszcze raz, nie naszą rzeczą jest to oceniać”.

Kissinger Junior

Oczywiście, tak jak zestawienie Iwana Sijaka należy traktować wyłącznie w kategoriach rozrywki, tak wirtualne umizgi Putina i Trumpa jako tymczasową symbiozę polityczną. Kandydat Trump gra na nosie swojemu establishmentowi, wyrażając życzenie wielu Amerykanów („Niech wreszcie zamiast nas giną inni”), prezydent Rosji natomiast komplementuje drugiego po Henrym Kissingerze człowieka w USA, gotowego na pragmatyczną współpracę z Moskwą. Amerykańskie media stawiają ryżawemu biznesmenowi zarzut, że kiedy ten zostanie prezydentem, prawa człowieka nie będą miały dla niego żadnego znaczenia, ponieważ podejmuje on decyzje przez pryzmat rachunku ekonomiczno-politycznego. Stąd, zawrze każdy kompromis z Putinem, byle interes kraju pozostał na wierzchu, tak jak niegdyś Henry Kissinger z I sekretarzami ZSRR.

Problem polega jednak na tym, że Donald Trump nie wydaje się właściwym nośnikiem własnych „idei”. Ani odprężenia, ani pragmatyzmu, ani umizgów, ani izolacjonizmu, woli kompromisu w nim tyle, co u rozwścieczonego nosorożca, który biegnie na swoją ofiarę. A wtedy już pole do negocjacji pozostaje niewielkie. Przy pierwszym spięciu z Rosją zacznie parskać, wierzgać, obrażać, stawiać warunki, żądać. Przyjaźń między Putinem i Erdoganem panowała do pierwszego zwarcia. Kiedy do niego doszło obydwaj postawili swoje kraje na krawędzi konfliktu zbrojnego, bo żaden z nich nie mógł ustąpić („Tak naruszyliśmy przestrzeń powietrzną Turcji, popełniliśmy błąd” lub „Tak, zbyt pochopnie zareagowaliśmy, wystarczyło odeskortować samolot do granicy, a zestrzelenia dokonać przy kolejnym incydencie”), aby nie stracić twarzy.

Już dziś Trump ostrzega, że „jeśli Rosja szanowałaby Stany Zjednoczone, powinna wydać natychmiast Snowdena, którego czeka sąd za zdradę państwa”. Jaką otrzymał odpowiedź? Krótką. „Rosja to nie kraj, który wydaje obrońców praw człowieka”. Tu cienką kreską uwidacznia się przyszła relacja między Putinem a Trumpem. Ten drugi podziwia prezydenta Rosji, ale wyłącznie za jego siłę, machoizm i poparcie niedostępne prezydentom USA. Innymi słowy, „ja też tak chcę”. Reszta to pojedynek dwóch samców alfa, w którym obydwu interesuje zwycięstwo. Wzajemna sympatia istnieje tylko do czasu.

Oczywiście Putin nie wierzga i nie sapie, tylko patrzy stalowymi oczami absolwenta szkoły KGB imienia Andropowa. Jego niegdysiejsze, choć rzadkie wybuchy złości (słynne obrzezanie, gryzienie piachu czy topienie w kiblu) były przede wszystkim wyrazem inteligencji emocjonalnej na użytek wewnętrzny, zresztą wydarzyły się w początkach prezydentury. Dziś wyprowadzenie Władimira Putina z równowagi to nie lada wyczyn. Ponadto, przewyższa on Trumpa o kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt jednostek IQ, nie mówiąc o doświadczeniu politycznym. Nie sądzę, by wierzgający macho z o wiele większymi zasobami, ale mniej inteligentny i doświadczony, miał ochotę na jakikolwiek kompromis z człowiekiem w stalowej masce. Kiedy ten drugi odrzuci ultimatum, a odrzuci na pewno, nosorożec ruszy do ataku. I obawiam się, bez względu na racjonalność i cenę. Kto wie czy Putin nie okaże się bardziej skłonny do kompromisu niż Trump…

U Oprah Winfrey

W amerykańskiej prasie pojawił się wysyp artykułów dotyczących narcystycznego zaburzenia osobowości Donalda Trumpa. W 1988 roku gościł on u Oprah Winfrey, gdzie nazywał Amerykę krajem ograbionym, obiecując, że gdyby został prezydentem znowu byłaby krajem bogatym. A jeśli już wystartuje z pewnością wygra, ponieważ nigdy w życiu nie przegrał. „Believe me”! Dziś mówi dokładnie to samo i tak samo. A przecież wówczas zachwycano się reganomiką i wzrostem gospodarczym USA, Związek Radziecki leżał rozłożony na łopatki, cały świat uwierzył w kończący historię model ustrojowy amerykańskiego kapitalizmu i demokracji. Jeśli wtedy Stany Zjednoczone znajdowały się w kryzysie, kiedy z niego wyjdą i kiedy osiągną wielkość? Oczywiście pod rządami męża opatrznościowego Donalda Trumpa. Jeśli taką projekcję w swojej głowie wytworzył kandydat Trump, a wiele na to wskazuje, odpowiada to klinicznym opisom narcyzmu.

Chodzi również o to, że Trump nie idzie po władzę z pobudek ideowych. Pragnie władzy, by udowodnić sobie i całemu światu, że po raz kolejny w swoim życiu wygra. Nasuwa się w związku z tym pytanie, do czego zdolny jest narcyz i macho owładnięty imperatywem zwycięstwa, siedemdziesięciolatek, który miał w życiu wszystko- piękne kobiety, luksusowe samochody, miliardy na koncie, prywatne odrzutowce i własne imperium? Po co taki facet idzie do Białego Domu, siedziby najpotężniejszego człowieka na Ziemi? Prawdopodobnie po to, by sięgnąć po zwycięstwo, które przebić może już tylko podbój kosmosu… Można mniemać, że zdolny jest do najbardziej ryzykownego hazardu, tak z Putinem, jak i z resztą świata. Czym może skończyć się tego rodzaju hazard, chyba wiadomo.

Oczywiście moje wywody oznaczają uprawianie para psychologii w trybie przypuszczającym. Dla równowagi polecam Mariusza Max Kolonko, zachwyconego ekscentrycznym właścicielem nieruchomości, postrzegającego Trumpa jako czystej krwi biznesmena, podejmującego decyzje wyłącznie w oparciu o rachunek zysków i strat. Racjonalnego i charyzmatycznego.

Pozostaje jeszcze trzecia ewentualność. System amerykański powściągnie nieograniczone ambicje Trumpa. Lobbyści, generalicja, oligarchia gospodarcza, Kongres, media. A także otoczenie międzynarodowe, a więc nieskończona liczba zmiennych oddziałująca na poczynania jednego człowieka. Frank Underwood w trzecim sezonie „House of cards”, stojąc przed lustrem powiedział, że wolność kształtowania polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych jest iluzją. Zahacza to o historiozofię, ale nad ludzkością od zawsze wisi pytanie, czy nie jest tak, że nawet wybitna jednostka może jedynie reagować na czynniki zewnętrzne? Lepiej bądź gorzej,

Praktykant

Donald Trump był gospodarzem i producentem reality show pt. „The Apprentice”. Krzysztof Zanussi powiedział kiedyś, że nie wie jak rozmawiać z człowiekiem czytającym obok niego brukowiec. Ja nigdy nie wiedziałem jak rozmawiać z człowiekiem oglądającym reality show, a tym bardziej z kimś, kto go produkuje. A jednak gdybym był Amerykaninem, nadal dręczyłaby mnie kwestia wygarbowania skóry autystycznym elitom, tym bardziej zdegenerowanej wierchuszce Republikanów, szykującej partyjny pucz, czyli tzw. ustawioną konwencję, by w niedemokratyczny sposób wykluczyć Trumpa, a w konsekwencji wystawić miernotę (Ted Cruz, Marc Rubio), którą Hillary Clinton znokautuje z zawiązanymi oczami. W pierwszej rundzie. Trump to obecnie jedyny kandydat Republikanów zdolny stanąć do równej walki z Hillary Clinton. Zatem… Garbować czy nie garbować, oto jest pytanie.

Donald boom! Trump

PODCASTY I GALERIE