Buchowski: Interes polskiej mniejszości został utożsamiony z przekonaniami jej liderów

Polska nie zamierzała w żaden sposób skorzystać na autonomii, gdyż wdałaby się w otwarty konflikt z Litwą. Wsparcie autonomistów byłoby niebezpiecznym nonsensem – powiedział zw.lt znany polski historyk į lituanista Krzysztof Buchowski.

Barbara Jundo-Kaliszewska
Buchowski:   Interes polskiej mniejszości został utożsamiony z przekonaniami jej liderów

Fot. Archiwum

Jak Pan ocenia rolę mniejszości polskiej w polityce zagranicznej Litwy po 1990 roku?

Jest wiele spraw, które sprawiają, że ten problem nie jest jednoznaczny. Z jednej strony, w końcu lat osiemdziesiątych XX w. mieliśmy do czynienia z odradzającym się nacjonalizmem litewskim. Miał on swoją pozytywną stronę, tj. doprowadził do restytucji państwa, ale miał też negatywne konotacje – powrót do retoryki antypolskiej i stereotypów, które odżyły po pięćdziesięciu latach. Już na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nacjonalizm ten spychał polską mniejszość na pozycje obronne. To było widać wyraźnie. Z drugiej strony, ówczesna inspirowana przez Moskwę działalność niektórych liderów społeczności polskiej na Litwie doprowadziła do konfrontacji, czyli próby powołania autonomii. Rezultat tego przedsięwzięcia był smutny i mocno zaciążył zarówno na późniejszej sytuacji samej mniejszości, jak stosunkach między Polską a Litwą.

Co wskazuje na to, że działania mniejszości polskiej na Litwie na przełomie lat 80. i 90. XX w. na rzecz utworzenia polskiej jednostki autonomicznej były stymulowane z Moskwy?

Wiele dokumentów i faktów, które wyszły na jaw na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Litwini weszli do wileńskiej siedziby KGB. Nadmieniam, że ta inspiracja moskiewska nie dotyczyła sedna relacji między odradzającym się litewskim państwem, a polską mniejszością. Problem tkwił bowiem znacznie głębiej, niejednokrotnie w wydarzeniach sprzed wielu dziesięcioleci. Moskiewska inspiracja dotyczyła zatem działań podejmowanych przez konkretne jednostki w konkretnym czasie. A przede wszystkim w interesie Moskwy, która wykorzystała autentyczne obawy ludności polskiej przed ekspansją litewskiego nacjonalizmu i zainspirowała autonomistów. W litewskiej opinii autonomia była niedopuszczalną irredentą, jeszcze jednym przejawem polskiej złej woli, podobnie jak np. akcja gen. Żeligowskiego. W omawianym okresie ze strony państwa polskiego nawet mowy nie było o przesuwaniu granicy, czy powrocie do rzeczywistości przedwojennej. Polska nie zamierzała w żaden sposób skorzystać na autonomii, gdyż wdałaby się w otwarty konflikt z Litwą. Ze strategicznej perspektywy wsparcie autonomistów byłoby niebezpiecznym nonsensem. Sympatia dla rodaków na Wileńszczyźnie owszem, ale tylko tyle. W późniejszym czasie wiele problemów z polską mniejszością na Litwie miało źródło w postawie litewskich elit politycznych. Pokazuje to praktyka po 1994 r. – niektórych polskich postulatów nie spełniono jedynie na skutek obstrukcji strony litewskiej, która powoływała się na konieczność obrony własnego interesu narodowego oraz racji stanu.

Bardzo często niektórzy politycy czy naukowcy postulaty mniejszości polskiej określają mianem „wygórowanych”. Co Pan sądzi na ten temat?

Nie uważam, że „wygórowanymi” można nazwać standardy przyjęte w Unii Europejskiej. Z drugiej strony, trudno odmówić uznania argumentów strony litewskiej, która twierdzi np., że sytuacja polskiej mniejszości polskiej jest wyjątkowa, choćby z powodu istnienia sieci polskojęzycznego szkolnictwa, jakiej nie ma w żadnym innym państwie europejskim. I wreszcie, jako historyk zajmujący się sprawami polsko-litewskimi, nie potrafię nie dostrzec obaw strony litewskiej przed Polakami. Obawy te wynikają z atawizmów, które rodziły się tak naprawdę wraz z narodowym ruchem litewskim. Dlatego w żaden sposób na Pani pytanie nie potrafię odpowiedzieć w kategoriach przeciwieństw: białe – czarne. Tu, moim zdaniem, są jedynie odcienie szarości. Natomiast każda ze stron jest przekonana, że racja jest tylko jedna – oczywiście nasza.

Wkrótce po 1994 r. (po podpisaniu „Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Litewską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy”) rozpoczęła się era tzw. strategicznego partnerstwa. Przez wiele lat starano się zdepolityzować problemy Polaków na Wileńszczyźnie. Dlaczego akurat w 2008 r. stosunki polsko-litewskie zaczęły się ponownie obracać wokół mniejszości polskiej?

Zadecydowało o tym kilka czynników. Przede wszystkim zwrot w polityce polskiej , który był konsekwencją przewartościowania w polityce światowej. Prezydent USA Barack Obama ogłosił reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, co w praktyce oznaczało wycofanie się Stanów Zjednoczonych z zaangażowania w Europie Środkowej i na obszarze poradzieckim, charakterystycznego dla czasów prezydentury George’a W. Busha. Pod wpływem tej decyzji doszło także do korekty polskiej polityki zagranicznej. W Warszawie uznano, że błędna była dotychczasowa strategia, która zakładała składanie problemów polskiej mniejszości w państwie litewskim na ołtarzu dobrych relacji między Polska a Litwą. Po 1994 r. zgodnie z literą Traktatu strony przesunęły kwestię realizacji postulatów mniejszości do przyszłych uzgodnień. Polskie próby sugerowania stronie litewskiej konieczności podjęcia działania zbywano ogólnikami i obietnicami. Co prawda na Litwie były podejmowane pewne inicjatywy, ale stanowisko klasy politycznej, a także części opinii społecznej, nie pozwalały na realizację tychże zamierzeń. O tym, że przez polski rząd stale były wykonywane ruchy w celu uregulowania kwestii mniejszości polskiej na Wileńszczyźnie świadczą dokumenty oraz ukazują badania naukowe podejmowane choćby ostatnio przez Krzysztofa Sidorkiewicza. Jednakże w imię dobra stosunków polsko-litewskich, w imię idei polityki Jagiellońskiej, strona polska nie stawiała kwestii mniejszości na ostrzu noża. Sytuacja jednak zmieniła się. Po 2008 r. ówczesny minister spraw zagranicznych RP, Radosław Sikorski, zadeklarował koniec priorytetowego traktowania polityki wschodniej. Polska zwracała się na Zachód. To oznaczało, że Wschód – z polskiego punktu widzenia to także Litwa – przestawał być adresatem nadzwyczajnych starań ze strony polskiej. Litwę trzeba było zacząć traktować „normalnie”, a więc między innymi domagać się poszanowania zapisów traktatowych. Stąd twardy kurs, który sprowadzał się do żądania wypełnienia zobowiązań, tj. poszanowania praw mniejszości polskiej wedle zapisów Traktatu z 1994 r. Czym innym jest natomiast to, co się dzieje w kręgach decyzyjnych samych mniejszości. Niezdrowe jest utrzymywanie obronnego charakteru Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL). Partia ta ma ogromne sukcesy, jeśli chodzi o działalność społeczno-polityczną. Jednak, zamykanie się niemal wyłącznie w kręgu spraw dotyczących własnego narodowego elektoratu jest działaniem krótkowzrocznym. Interes polskiej mniejszości został bowiem utożsamiony z przekonaniami jej liderów. A ci działają często według zasady: kto nie z nami, ten jest przeciw nam. Kto ma inne zdanie jest oskarżany o rozbijactwo, albo wręcz narodowe zaprzaństwo. To widać chociażby w reakcjach niektórych działaczy AWPL na powstanie Polskiego Klubu Dyskusyjnego. Odzew jest wyraźnie negatywny, a przecież uczestnikom Klubu chodzi przede wszystkim o to, żeby Polacy z Litwy i Litwini rozmawiali o sprawach polsko-litewskich, a nie obrażali się czy oskarżali.

Czy nie wydaje się Panu, że po dwudziestu pięciu latach zatoczyliśmy koło. Głównym „sojusznikiem” Polaków na Litwie, podobnie jak na początku lat 90. XX w., staje się Moskwa. Jesteśmy obywatelami demokratycznego państwa, obywatelami Unii Europejskiej. Jak mogło do tego dojść?

Wszyscy popełniliśmy błędy. Nie da się stronie polskiej zarzucić, że nie próbowała podnosić kwestii poszanowania praw Polaków na Litwie. Prawdopodobnie błędem było spychanie tej sprawy na dalszy plan w stosunkach międzypaństwowych i w gruncie rzeczy zaniedbanie przez cały okres po 1994 r. W pewnym momencie, litewska prawica uczyniła pewne ustępstwa – w 2010 r. gabinet Kubiliusa przygotował projekt ustawy umożliwiającej zapisy polskich nazwisk. Niestety po stronie litewskiej zabrakło wówczas woli politycznej. Projekt został odrzucony i nad tym trzeba ubolewać.

Z czego wynika owe zacietrzewienie litewskich elit politycznych?

Według mnie, za dużo jest uprzedzeń. Wynika to pewnie trochę z kompleksów, trochę z atawizmów historycznych. Ta Polska współczesna nie jest, wbrew niektórym litewskim obawom, państwem z dwudziestolecia międzywojennego. Takie anachroniczne postrzeganie sąsiada daję się zaobserwować na Litwie. Polska nie zagraża dziś Litwie polonizacją, choć alarmy o zagrożeniu litewskości na Wileńszczyźnie rozbrzmiewają czasami po litewskiej stronie. Niestety dwadzieścia pięć lat niepodległości czy też dwadzieścia po traktacie polsko-litewskim zostało w gruncie rzeczy zmarnowane przez nas wszystkich. Te zaniechania, czy te błędy polityków spowodowały, iż dziś mamy do czynienia z rzeczywistością trudną do akceptacji przez wszystkie trzy strony, bo stroną sporu są przecież także litewscy Polacy. Z tej sytuacji nie ma wyjścia, gdyż w sposób naturalny państwo polskie nadal będzie się upominało o uregulowanie sytuacji mniejszości polskiej na Wileńszczyźnie, zgodnie z ustaleniami Traktatu. Natomiast Litwa przed tymi naciskami będzie się broniła, uznając to za istotny składnik swojej racji stanu. Rzeczywiście mamy do czynienia z błędnym kołem.

Ta sytuacja staje się w kontekście geopolitycznym wręcz niebezpieczna. Co powinniśmy zrobić?

Przede wszystkim rozmawiać. Nie jestem politykiem. Trudno mi dać receptę na cudowne lekarstwo. Uważam jednak, że mimo wszystko powinniśmy dyskutować, choćby efektem był jedynie protokół rozbieżności, a sama dyskusja niewygodna i niemiła. Powinniśmy się poznawać, bo w gruncie rzeczy nadal postrzegamy siebie nawzajem bardzo stereotypowo. Kiedyś mi się wydawało, że autentyczny przełom w relacjach polsko-litewskich jest bliski. Okazałem się naiwny. Zbyt wiele jest osób, którym na przełomie po prostu nie zależy. Dlatego nie odważę się dziś formułować optymistycznych prognoz.

Co powinni ze swojej strony zrobić Polacy na Litwie?

Bronić swoich praw, ale nie zamykać się na dialog. Czynnie i mądrze uczestniczyć w życiu obywatelskim Litwy, dbać o jej interesy tak samo jak o interesy własnej społeczności. I mimo wszystko dążyć do porozumienia, nie konfrontacji. Wiem, że to trudne, bo litewskim elitom politycznym czasami zwyczajnie brakuje dobrej woli. Lepszego rozwiązania jednak nie widzę.

Krzysztof Buchowski (ur. 1 kwietnia 1969 w Sejnach) – polski historyk, lituanista, profesor w Katedrze Polityki Międzynarodowej Instytutu Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku. Specjalizuje się w badaniu stosunków społeczno-politycznych w Europie Środkowej i Wschodniej, relacji polsko-litewskich oraz najnowszych dziejów Litwy. Autor książek: „Polacy w niepodległym państwie litewskim 1918-1940” (Białystok 1999), „Panowie i żmogusy. Stosunki polsko-litewskie w międzywojennych karykaturach” (Białystok 2004), „Szkice polsko-litewskie, czyli o niełatwym sąsiedztwie w pierwszej połowie XX w.” (Toruń 2005), „Litwomani i polonizatorzy. Mity, wzajemne postrzeganie i stereotypy w stosunkach polsko-litewskich w pierwszej połowie XX wieku” (Białystok 2006), „Polityka zagraniczna Litwy 1990-2012” (Białystok 2013).

PODCASTY I GALERIE