• Opinie
  • 10 grudnia, 2017 6:02

Prof. Bohdan Cywiński: Być wolnym i bezpiecznym

Okrągła 150 rocznica Powstania Styczniowego przypadła przed paru laty, oficjalne uroczystości w niektórych stolicach i spontaniczne lokalne spotkania osób pamiętających o historii swych przodków odbyły się zgodnie z obyczajem i można było przypuścić, że temat ten na kolejne parę dziesięcioleci usunie się w cień. Wspominać będziemy wydarzenia inne.

zw.lt
Prof. Bohdan Cywiński: Być wolnym i bezpiecznym

Bohdan Cywiński/Fot. Joanna Bożerodska

Okazało się jednak inaczej, kiedy prace archeologiczne prowadzone na wileńskiej Górze Zamkowej przyniosły niespodziewane odkrycie pozostałości zwłok przywódców powstańczych, zamordowanych wtedy w Wilnie na rozkaz władz carskich. Niełatwa po półtora wieku ich identyfikacja pozwoliła już stwierdzić, że są wśród nich szkielety Kastus’a Kalinouskiego i Zygmunta Sierakowskiego. Dwaj wodzowie powstania pojawiają się więc na nowo przed naszą pamięcią i wyobraźnią, a z nimi powraca cały skomplikowany temat idei i czynów Powstania Styczniowego na ziemiach nieistniejącego już wtedy politycznie, ale wciąż żywego w społecznym odczuciu Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Przeszłość widziana z trzech stron

Ciąg ówczesnych wydarzeń był jeden, wspólny, ale opowiadają o nim trzy różne narodowe pamięci: polska, litewska i białoruska. Nie spierają o fakty, ale w oczywisty sposób kładą inny nacisk na poszczególne wątki wydarzeń, śledząc w nich przebłyski odrębnej własnej historii. Wyrastają stąd opowieści różne: prawdziwa – ta „nasza” – i dwie „cudze”, jakoś od naszej odmienne, więc na pewno poprzekręcane, albo i złośliwie zakłamane. Różnicami tych narodowych pamięci przejmować się specjalnie nie warto – historycy wiedzą, że takie rozbieżności pojawiają się wszędzie na świecie, gdy mowa jest o wydarzeniach emocjonalnie i duchowo ważnych dla pokoleń potomnych. Spory świadczą, że sprawa nie jest obojętna, że pamięć wciąż żyje. Warto natomiast co jakiś czas odczytywać logikę tych odrębnych narracji – to pozwala wzbogacić pierwotny własny ogląd wspominanych wydarzeń.

W przypadku powstania 1863 roku zacząć trzeba od spojrzenia polskiego. Choćby dlatego, że Powstanie w Wielkim Księstwie Litewskim wybuchło nie z inicjatywy miejscowej, ale było reakcją na wcześniejszy wybuch w Warszawie. Wcześniej można było zbierać siły, spierać się co do szans, sił, taktyki i terminów, ale po 22 stycznia, kiedy stanęła do walki Kongresówka, pytanie w Wilnie było jednoznaczne. Albo włączamy się, podkreślając tym czynem naszą ciągle żywą jedność tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów i domagamy się zrównania naszego statusu politycznego z tak zwanym Królestwem Kongresowym, albo się od tamtejszego powstania odcinamy, godząc się tym samym na narzuconą nam przez rosyjskiego cara prostą przynależność do jego imperium. Aut – aut, innego wyjścia nie było.

Ta polityczna logika powstania dotyczyła oczywiście ogółu mieszkańców dawnego Wielkiego Księstwa, a ówcześnie „północno-zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego”. Najczytelniejsza i najbardziej przekonywująca była jednak dla tych, którzy – wychowani w kulturze i w politycznej świadomości polskiej – czuli się Polakami, Polakami z Litwy i nie godzili się na jakiekolwiek kwestionowanie tej ich tożsamości. Im zresztą, jako najlepiej wykształconej, najzamożniejszej i najlepiej ustawionej socjalnie warstwie ludności, najłatwiej przychodziło zrozumienie politycznej konieczności ustawicznego podkreślania łączności sprawy Wielkiego Księstwa Litewskiego z ciągle jeszcze obecną w świadomości europejskiej „sprawą polską”. Dla nich zatem powstanie na Litwie było jednoznacznie udziałem w powstaniu Kongresówki, w powstaniu polskim.

Inaczej postrzegać to mogli ci mieszkańcy Litwy, którzy czując się najbardziej rdzennymi dziećmi tej ziemi i własnego narodu, spoglądali wciąż na żyjących wśród nich od trzystu i więcej lat Polaków, jak na przybyszów z innego kraju i innej kultury, choć tej samej wiary religijnej. Więź z Polską i jej losami nie musiała być dla nich dogmatem, mogła być jedynie wynikiem bieżącej kalkulacji politycznej, a najpewniej – podświadomym poczuciem przynależności do czegoś nie nazwanego, co przez Polskę do nich przyszło – do zachodu, do ciągle nieznanej, ale już przeczuwanej Europy, wolnej od przemocy carów. Tak: głównym przedmiotem pragnień była tu nieobecność Rosji i zachodnia swoboda tożsamości – przede wszystkim religijnej. Katolicyzm. Nie przypadkiem litewski udział w powstaniu rozpoczynał się z reguły w parafiach. Tej prawidłowości nie mógł zmienić anty-powstańczy list pasterski wielkiego żmudzkiego biskupa Macieja Wołonczewskiego – jego diecezjanie wiedzieli swoje i do powstania stawali licznie. Były w powstaniu oddziały takie, w których komendy wydawano nie po polsku, ale po litewsku. Spośród litewskich dowódców najbardziej znani, to twórcy chłopskich oddziałów – Adam Bitis z powiatu szawelskiego i Kazimieras Łukasiunas, niemal do końca 1863 roku działający ze swymi podwładnymi w okolicy Jezioros. Pytanie, ilu rdzennych Litwinów było w operującej na północnej Kowieńszczyźnie słynnej „partii” księdza Antoniego Mackiewicza, trzeba chyba zostawić otwarte: o tożsamość etniczną nikt w leśnych obozach powstańczych nie pytał. W dziejach litewskiej świadomości politycznej to wyjątkowo liczne uczestnictwo w powstaniu było jednak szkołą niezwykle ważną: przynosiło tutejszemu chłopu doświadczenie walki o zbiorową tożsamość i wolność. O tym sensie 1863 roku muszą więc na zawsze pamiętać Litwini.

Pamięć białoruska może kształtować się jeszcze inaczej. W powstaniu wzięli liczny udział Białorusini z Grodzieńszczyzny, Wileńszczyzny i z zachodniej części Mińszczyzny. Dalej na wschód ich zaangażowanie okazało się bardzo rzadkie. Tu jeszcze bardziej, niż na Litwie, o udziale ludności w powstaniu decydowało istnienie parafii katolickich i postawa miejscowych księży. Sposób myślenia tych, którzy się na to wystąpienie świadomie decydowali, ilustruje jednak najlepiej wzywający do powstania apel z podziemnej białoruskiej gazety „Mużyckaja prauda”, podpisany pseudonimem „Jaśko haspadar z pod Wilni”.

Białorusin z wyboru

Rozumowanie „haspadara z pod Wilni” można streścić tak: jesteśmy Białorusinami. Białorusini to prawie wyłącznie chłopi, więc wyzwolenie, jakiego potrzebujemy, musi być równocześnie narodowe i socjalne. Carska reforma z 1861 roku w rzeczywistości nie rozwiązuje sprawy chłopskiej. Przed niewielu laty car odebrał nam nasz unicki Kościół, zmuszając nas do posłuszeństwa wobec rosyjskiej Cerkwi prawosławnej. Rosja i jej car są więc na pewno wrogami Białorusina. Z „polskimi panami” jest inaczej – są wśród nich ludzie różni: ślepo na nich liczyć nigdy nie można, ale czasem przymierze z nimi jest możliwe i może okazać się owocne. „Waźmiem sia dzieciuki za ruki i dziarżem sia razom. A kali pany schoczuc’ trymac’ z nami, tak niechajże robiac’ pa swiantej sprawiedliwości, no kali inaczej, tak czort ich pabiery! Mużyk pakuł zdużaje trymaci kosu i siakieru, baranić sweho patrapic’ i u nikoho łaski prosić nie budzie”. Wspólne ze szlachtą wystąpienie jest więc tu możliwe i pożądane, ale wizja powstania jest zdecydowanie różna, niż u polskich polityków przedpowstaniowych. To nie białoruski chłop ma dobiec do szeregu polskiego powstania narodowego, ale polski pan ma wesprzeć wolnościową walkę tego Białorusina z carską przemocą.

„Jaśko haspadar z pod Wilni” jest bardzo radykalny, w tonie wyczuwamy jego młodość. Rzeczywiście pisze to człowiek 25-letni. Jego prawdziwe nazwisko brzmi: Kastus’ Kalinouski. W rok później, po uwięzieniu poprzedniego szefa Wydziału Zarządzającego powstaniem w Wielkim Księstwie – Jakóba Gieysztora, on właśnie stanie na czele organizacji. W coraz trudniejszych warunkach, coraz bardziej osamotniony, będzie tam trwał do chwili aresztowania i śmierci. Zginie powieszony na Placu Łukiskim w marcu 1864 roku. Białoruska pamięć będzie przechowywać jego imię przez całe 150 lat, ale oddawać mu hołd publiczny będzie można tylko w krótkich okresach niezawisłości Białorusinów od dominacji rosyjskiej.

Tak – odnosząc się do trzech różnych wersji pamięci o Powstaniu Styczniowym – dotarliśmy do postaci jednego z tych wodzów, których kości odkryte zostały teraz na wileńskiej Górze Zamkowej. Do rysowanej tu notki encyklopedycznej o Kalinouskim dodam tylko, że urodził się etnicznym Polakiem z podlaskiego zaścianka. Tożsamość narodowa białoruska i duchowa więź z chłopem, nie z rodzinną tradycją drobnej szlachty, były w jego przypadku świadomym wyborem ideowym – podjęciem drogi trudniejszej. A zanim nadszedł czas jego działań powstańczych, pod koniec lat 1850-tych studiował Kalinouski w Petersburgu prawo i wtedy wszedł w krąg ideowych uczniów, gromadzących się wokół wybitnego oficera, ze złotym medalem kończącego prestiżową Akademię Sztabu Generalnego i rozpoczynającego wielką karierę wojskową. Oficerem tym był… Zygmunt Sierakowski. To drugi z tej pary rozpoznanych dziś w Wilnie, w przeszło półtora wieku po śmierci, ginących wtedy w carskim więzieniu wodzów Powstania Styczniowego.

Sztabowy oficer idzie do lasu

Sierakowski, to biografia całkiem inna, dłuższa i wieloetapowa, skupiająca w sobie różne wątki polskiej dziewiętnastowiecznej walki z zaborcą. Urodził się w 1827 roku na Wołyniu. W cztery lata później ojciec jego zginął w Powstaniu Listopadowym. Zygmunt, wspierany finansowo przez lokalne polskie środowiska patriotyczne, po ukończeniu gimnazjum w Żytomierzu podjął studia w Petersburgu, ale już w 1848 roku aresztowany podczas próby nielegalnego przedostania się do politycznie zrewolucjonizowanej austriackiej Galicji, zostaje zesłany do bezterminowej służby szeregowca w rotach aresztanckich za Uralem. Po 6 latach służby karnej zostaje podoficerem, a wyróżniająca go wcześniej nabyta wiedza, znajomość języków obcych i europejskiej kultury umożliwia mu wyjątkowo szybkie awanse. Aktywność Sierakowskiego coraz wyraźniej biegnie wtedy dwoma torami: oficjalnym i spiskowym. Akademia Sztabu Generalnego i późniejsza służba w dziedzinie unowocześniania carskiego wojska wedle wzorów zachodnioeuropejskich daje mu szeroką wiedzę o aktualnym stanie armii i wręcz wymaga kolejnych podróży zagranicznych i kontaktów międzynarodowych. Równocześnie pozycja ta pozwala na tajne gromadzenie oficerów Polaków i wpływanie na ich poglądy i postawy, a wyjazdy zagraniczne umożliwiają dyskretne spotkania z emigrantami polskimi i z przywódcami rewolucyjnych organizacji europejskich. Jest to oczywiście nieustanne ocieranie się o dekonspirację i śmierć, ale też daje to Sierakowskiemu unikalną możność oceny rzeczywistych szans planowanego najpierw na emigracji, potem w Kongresówce, wreszcie na Litwie, otwartego powstania antyrosyjskiego. Takiej orientacji politycznej, a zwłaszcza militarnej, nie ma wtedy nikt inny spośród ludzi zastanawiających się nad tym zagadnieniem – ani na emigracji, ani w Warszawie, ani na Litwie.

Opinia Sierakowskiego na temat szans powstania w tym określonym terminie – na początku 1863 roku – jest negatywna. Wyraża ją kilkakrotnie i na zachodzie, i w Warszawie i w Wilnie, skąd płyną doń wezwania do objęcia przywództwa nad militarnym przebiegiem powstania. Początkowo odmawia objęcia podobnej funkcji. Wybuch niechcianego przezeń powstania w Warszawie kończy jednak czas dyskusji i wysuwania zastrzeżeń. W lutym 1863 roku wysyła Sierakowski do Petersburga oficjalny list zgłaszający swoją dymisję z wojska i wprost deklarujący udział w antycarskim powstaniu. To koniec nie tylko wspaniałej kariery, ale i możliwości dalszego życia gdziekolwiek pod rosyjską władzą. A jest wtedy właśnie Sierakowski od kilku miesięcy młodym mężem, żona oczekuje dziecka…

W obozie powstańczym na Kowieńszczyźnie pojawia się na przełomie marca i kwietnia. Oczekują tam na niego dwie „partie” lokalnych wodzów: Kołyszki i Mackiewicza, liczące w sumie kilkuset powstańców. Wychodząc do walki z carem na czele takiej siły Sierakowski, jako oficer sztabowy, wie, że rzeczywiste powstanie na Litwie nie może opierać na istniejących kilkudziesięciu podobnych, niezależnych od siebie oddziałach lokalnych, ale musi mieć choćby niewielką, ale zintegrowaną armię. Dalsza jego akcja będzie ukierunkowana na zorganizowanie takiej siły i jej uzbrojenie, a następnie na zdobycie Wilna. Opanowanie stolicy kraju zmieni radykalnie polityczną wagę powstania. Te założenia określają sens wyprawy Sierakowskiego przez całą północną Kowieńszczyznę w kierunku Kurlandii i z zamierzeniem dotarcia do inflanckiego Dyneburga, słabo obsadzonego wojskiem, a magazynującego duże ilości potrzebnej powstańcom broni. Stamtąd będzie można uderzyć na Wilno. W podjętym marszu siły oddziałów błyskawicznie rosną – w ciągu dwóch tygodni ich stan osobowy pomnaża się pięciokrotnie. Na północnym skrawku Litwy – w pobliżu Birż – dochodzi jednak do spotkaniowego boju z przeważającą siłą rosyjską. Trzydniowa bitwa pod Medejkami pierwszego dnia przynosi pewne sukcesy powstańcom, drugiego dnia jednak ciężko ranny pada sam Sierakowski, a na trzeci dzień zwyciężają Rosjanie.

Bliski śmierci dowódca powstańczy jest ukrywany przed nimi przez kilka dni w okolicznych dworach, w końcu jednak wpada w ręce rosyjskie. Przewieziony do więziennego szpitala w Wilnie jest wciąż w stanie ciężkim. Nie doczeka wyzdrowienia. Otrzymuje zaaprobowany przez samego cara wyrok śmierci i 27 czerwca 1863 roku ginie powieszony na Placu Łukiskim w Wilnie. Ten dramatyczny moment staje się punktem zwrotnym całego powstania. Jak świadczą liczne źródła, śmierć Sierakowskiego nabrała dla całego narodu rangi wielkiego dramatycznego symbolu. Powstanie trwało dalej, ale było już motywowane nie tyle nadzieją przyszłej swobody, ale nienawiścią wobec katów i wolą zamanifestowania zbiorowego sprzeciwu wobec niewoli.

Nad bilansem nieudanego powstania

Całą tę historię przypomina nam odkrycie pozostałości zwłok powstańczych bohaterów na wileńskiej Górze Zamkowej. Przynajmniej dla niektórych spośród nas będzie to źródłem refleksji – być może bardzo zróżnicowanych. Sam myślę jednocześnie o dwóch sprawach.

Najpierw o tamtym powstaniu. W Wielkim Księstwie było wtedy trudniej, niż w Kongresówce – wróg był fizycznie, materialnie bliższy, przygotowanie do otwartej walki z nim krótsze, a cel – wolność narodowa – odleglejszy. Mnogość lokalnych wystąpień z bronią wydaje mi się tu – nie wiem, czy słusznie – bodaj większa, niż w Kongresówce, natomiast realizacji szerszych zamierzeń strategicznych i rzeczywistej jednolitości dowództwa osiągnąć się nie dało. Miała tym być wyprawa Sierakowskiego – jej niepowodzenie i śmierć wodza przekreśliły ten plan.

Sens społeczny i historyczny powstania w Wielkim Księstwie wyraża się chyba w potężnym doświadczeniu ponad rocznej wspólnej walki trzech różnych społeczności etniczno-kulturowych, co najmniej dwóch wyznaniowych i różnych warstw społecznych, walki prowadzonej przeciw państwu cudzemu, a bez oparcia, choćby symbolicznego o aktualnie istniejące państwo własne. Za powstańcem nie stała żadna instytucja, formalnie był człowiekiem znikąd, choć czuł się jak najgłębiej patriotą swej ziemi i w imię tego walczył. To doświadczenie naprawdę mocne i pozytywnie stygmatyzujące psychicznie. Wiążące z podobnie walczącymi pokoleniami poprzedników.

Walka miała dwa aspekty: była wojną z zaborcą, z carem i jego Rosją – tu była wyrazem nienawiści, pragnienia zemsty za wszystko, o czym przypominała historyczna pamięć. Była także wojną o wolność, niepodległość, o prawo do własnej tożsamości i o swobody, wtedy jeszcze nie nazywane prawami człowieka. W tych wymiarach była dążeniem do wartości bardzo wysokich, do ich zdobycia i zabezpieczenia.

Wreszcie warto pomyśleć o bilansie politycznym powstania. Od stu pięćdziesięciu lat liczymy wielkie rozmiary jego klęski. Słusznie, nie wolno ich lekceważyć, czy traktować pobieżnie. Warto jednak zadać pytanie o to, czym to powstanie w całości było dla Rosji, jej polityki i jej pozycji w ówczesnym świecie. I w tym miejscu z tematem Powstania Styczniowego zaczynają współbrzmieć pytania całkiem współczesne, choć angażujące też historyczną pamięć.

O europejskie uznanie, szacunek dla rosyjskiej potęgi i powagi duchowej prawosławnych carów, o europejskie obywatelstwo kulturowe, zabiega Rosja nieustannie co najmniej od szesnastego wieku. Demonstruje swą siłę, która często potrafi zastraszyć europejskich polityków. Ich lęk jest przydatny praktycznie, ale nie przekłada się na szacunek dla Rosji. Do tego potrzebne jest przekonanie o moralnej racji rosyjskiej polityki. Dlatego dziś historycznie kosztowne są dla Rosji jej kolejne militarno-polityczne, na krótką metę może i udane, posunięcia, jak choćby Czeczenia, Gruzja, Krym, czy Donieck. Niszczą one wypracowywany przez całe dekady propagandy pacyfistyczny i pełen wzniosłych sloganów parawan, zasłaniający oblicze tego imperializmu. Porównując dzisiejsze głosy światowej opinii na temat Rosji z tym, co mówiono lat temu dwadzieścia, możemy zobaczyć rozmiar tej klęski wizerunkowej.

Wtedy było podobnie. Wydarzenia Powstania Styczniowego i sposób jego uśmierzania przez carat były dla XIX-wiecznej Europy najpierw dużym zaskoczeniem, później przedmiotem żywego zainteresowania zarówno gabinetów wielu państw, jak zwłaszcza ówczesnej prasy i opinii publicznej. Wymazana siedemdziesiąt lat wcześniej z mapy Rzeczpospolita Obojga Narodów dawała silne sygnały swego podziemnego życia, Rosji nie udało się zgasić tego problemu, wciąż jest tylko znienawidzonym okupantem. Takie głosy nie uratowały oczywiście powstania, ale ukazały oblicze rosyjskiego imperializmu. Na dłuższą metę miało to swój polityczny sens – dla Rosji szkodliwy, dla uciemiężonych przez nią narodów – pomocny. Potwierdził go w pół wieku później rok 1918.

Bezpieczeństwo nie oznacza beztroski

Nauk dla współczesności można stąd wyciągnąć bardzo wiele. Potomkowie tamtych powstańców, żyjemy dziś w świecie zupełnie innym, w trzech państwach, z których dwa są zupełnie niezawisłe, a trzecie musi jeszcze stale zmagać się z tradycyjną dominacją dawnego zaborcy. Dwa pierwsze uczestniczą w aktualnej ogólnoeuropejskiej strukturze, wysoce sprawnej gospodarczo i cywilizacyjnie, ale politycznie niemrawej i niewydolnej. Jej geograficzny zasięg odcina naszego trzeciego partnera od tej zinstytucjonalizowanej Europy nieprzyjazną politycznie granicą. To wielka i niekorzystna bolączka i powód mnóstwa utrudnień. Niemniej granica ta, praktycznie ważna politycznie i gospodarczo, w niewielkim stopniu przekłada się na różnice mentalności. W tym sensie jest powierzchowna, nie sięga głębiej, czyli tam, gdzie tkwią korzenie naszej bliskości.

Co więcej, poczucie tej bliskości stopniowo rozprzestrzenia się tam, gdzie żyją narody inne, podobnie doświadczone wielopokoleniowym trwaniem w państwach cudzych i walką o swą tożsamość wbrew narzuconej im obcej władzy. Stara idea fantastów Międzymorza czy Trójmorza ukazuje swe głębsze podłoże duchowe. Nie czujemy się już dziś osamotnieni. Właśnie przez to jesteśmy nieporównanie silniejsi, niż byliśmy 150, niż 100 i niż 50 lat temu. Bogu dzięki!

Geografia jednak zmienić się nie chce. Uparcie przypomina nam o naszym usytuowaniu i wskazuje, że nie jesteśmy zupełnie, trwale i wszechstronnie bezpieczni. Nic nie jest nam dane, ani nie zostało wywalczone, raz na zawsze. Bez-pieczeństwo nie oznacza ani bez-troski, ani bez-czynności. Od narodów takich, jak nasze, po prostu – dziś ode mnie i od ciebie – na pewno wymaga postaw aktywnych, ofiarnych i odważnych. Potem spadnie to na nasze wnuki…

PODCASTY I GALERIE