• Opinie
  • 29 czerwca, 2015 6:01

Armenia wyszła na ulice

W kilku armeńskich miastach trwają protesty. Nazywanie ich Majdanem jest przedwczesne, ale Armenia nie jest stabilnym krajem i niewiele trzeba, aby demonstracje eskalowały.

Nowa Europa Wschodnia
Armenia wyszła na ulice

Fot. PAP/EPA

W Erywaniu od kilku dni manifestuje kilka tysięcy osób, które sprzeciwiają się podwyższe cen energii elektrycznej. Protesty rozpoczęły się także w kilku innych miastach.

Media już ochrzciły manifestacje „Elektromajdanem” – póki co na wyrost. Ormianie domagają się anulowania podwyżek taryf, pojawiają się także hasła ukarania odpowiedzialnych za brutalne rozpędzenie pokojowego protestu we wtorek. Aresztowano wówczas ponad dwieście osób, kilkadziesiąt zostało rannych. Agresywne działania służb porządkowych eskalują konflikt, wczoraj zebrało się do 10 tysięcy osób – jak na Armenię to duża liczba, choć nie przytłaczająca, od czasu do czasu widzimy tam kilkutysięczne manifestacje. Temperatura demonstracji rośnie, jednak póki co nie wysuwa się politycznych postulatów. Brak też liderów, a pamiętajmy, że opozycja w Armenii nie cieszy się zbyt dużą popularnością, a trzeci sektor nie jest tak silny jak chociażby na Ukrainie. Brakuje więc struktury, która mogłaby organizować protesty.

To ruch inspirowany w dużej mierze przez aktywistów społecznych. Jak informuje armeńska sekcja Radia Wolność, w Erywaniu wezwali oni obywateli, którzy nie wychodzą na erywański Plac Wolności, aby codziennie o 21 na godzinę wyłączali w swoich mieszkaniach światło oraz wszystkie urządzenia pobierające energię. Chcą w ten sposób dać się we znaki firmie Elektrosieci Armenii, pod której naciskiem podwyższona ma zostać taryfa na energię elektryczną. Firma ta jest armeńskim monopolistą-dostawcą energii elektrycznej, a należy do rosyjskiego koncernu Inter RAO JES. Procedura zmiany cen jest następująca: Elektrosieci zwracają się do krajowych władz z propozycją zmian taryf, a odpowiednia komisja podejmuje decyzję. Tym razem decyzja była pozytywna. Jak na antenie radia TOK FM powiedział Szymon Ananicz z Ośrodka Studiów Wschodnich, początkowo Elektrosieci proponowały podwyżkę rzędu 40 procent, jednak po konsultacjach z Erywaniem stanęło na 16. Pytanie jednak, ile do powiedzenia w sprawie podwyżek cen energii mają jeszcze władze Armenii.

Nie wiadomo jednak, czy protestujący zdają sobie sprawę, kto za podwyżkami stoi. Póki co brak haseł antyrosyjskich, choć istnieje potencjał wybuchu demonstracji skierowanych przeciwko Moskwie. Ormianie w coraz większym stopniu czują się pogardzani przez Rosję, która skolonizowała ich gospodarczo (przejęła strategiczna aktywa, a członkostwo w Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej jest dla Erywania nieopłacalne), a także kreując się na gwaranta niepodległości Armenii (głównie w kontekście Górskiego Karabachu) wspiera mimo wszystko Baku (dostawy broni, ocieplenie dialogu politycznego) i Ankarę (projektowany gazociąg). Obywatele Armenii czując, że od Moskwy zależy ich bezpieczeństwo (wielu twierdzi, że nawet biologiczne przetrwanie) zastanawiają się dwa razy zanim zaprotestują. Kiedy z dnia na dzień, tuż przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego Serż Sarkisjan po rozmowie z Władimirem Putinem oświadczył niespodziewanie, że zamiast podpisywać umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, Erywań będzie ubiegał się o akcesję do Unii Celnej Ormianie się nie zbuntowali, choć pod wieloma względami była to podobna sytuacja do ukraińskiej. Rosnąca niechęć do Rosjan jest jednak widoczna. Kiedy kilka miesięcy temu rosyjski żołnierz stacjonujący w rosyjskiej bazie w Giumri (drugim największym mieście kraju) zastrzelił ormiańską rodzinę, zawrzało, palono wówczas rosyjskie flagi.

W przypadku trwających protestów ważniejszy jest jednak aspekt socjalny niż geopolityczny. Sytuacja gospodarcza kraju jest tragiczna. W ostatnim czasie Ormianie pracujący w Rosji przysyłają mniej pieniędzy (tradycyjnie było to około 20 procent PKB), a ceny w kraju poszły w górę. Mówimy o państwie w którym co trzeci obywatel żyje poniżej progu ubóstwa.

Od władz w głównej mierze zależy, czy protesty będą eskalować. Armenia nie jest dziś stabilna i każdy pretekst może doprowadzić do eskalacji protestów. Porównania do ukraińskiego Majdanu są przesadzone, ale pamiętajmy, że również w Kijowie nie od razu wysuwano postulaty zmiany całego systemu i zmiany władz.

* Armenia wyszła na ulice

PODCASTY I GALERIE