
Jeśli już najwyższy partyjny autorytet zezwolił na rynsztokową retorykę, to dlaczego masy partyjne mają się w swoich „żartach” wysilać na coś więcej niż „prikoł” w stylu oglądanych przez nich na okrągło Pietrosiana, Zadornowa i innych gwiazd festiwalu rosyjskiego humoru w Jurmale czy jakiegoś innego programu pseudohumorystycznego na jednym z licznych rosyjskich kanałów telewizyjnych. Wypada chyba jedynie cieszyć się, że napis na koszulkach nie był zrobiony cyrylicą oraz użyto tym razem nie rosyjskiego, tylko polskiego wyrażenia slangowego. Bo „pedał” — poza tymi przypadkami, gdy jest używany w sensie technicznym — w języku polskim jest pejoratywnym i ordynarnym określeniem osoby o nietradycyjnej orientacji seksualnej. Dlatego tym dziwaczniej brzmią teraz — gdy i na Litwie, i w Polsce się rozpętała burza medialna, gdy nie tylko organizacje pozarządowe broniące praw człowieka wyraziły swoje oburzenie, ale i Kontroler ds. Równych Możliwości wszczęła dochodzenie, a wileński samorząd rozpoczął śledztwo w sprawie nielegalnego wykorzystania swojego logotypu — wyjaśnienia uczestników zlotu rodzinnego AWPL i liderów partii, o tym, że przecież nic się nie stało, że każdy ma prawo nosić takie koszulki jakie chce, a poza tym istnieją przecież rowery bez pedałów. Jeśli już jesteście takimi kozakami — to bądźcie nimi do końca. Jak Gražulis, Uoka, Čekutis, Panka i cała reszta nacjonalistycznej ferajny. Bo czym tak na dobrą sprawę się różnicie od tych co startują w wyborach pod hasłem „Be žydrų, juodų, raudonų ir be taboro čigonų“ („Bez niebieskich, czarnych, czerwonych i taboru cygańskiego”)?
Bo czym tak na dobrą sprawę się różnicie od tych co startują w wyborach pod hasłem „Be žydrų, juodų, raudonų ir be taboro čigonų“
„Wilno na rowerach bez pedałów” — to właśnie taki typowy dla przestrzeni postrosyjskiej żart, korzeniami sięgający Piotra I i jego „Казнить нельзя помиловать” („Ukarać śmiercią nie można ułaskawić”). Niby wszystko zależy od tego gdzie postawić (lub nie postawić) przecinek, ale przecież tak autorom koszulek z takim hasłem, jak i ich przełożonym, nie chodziło wcale o wsadzenie wilnian na dziecięce rowery bez pedałów, tylko o zwykłe chamstwo. Żyjemy w demokratycznym kraju i każdy ma prawo do posiadania oraz głoszenia takich poglądów, jakie mu się podobają. Można nie lubić Polaków, można nie lubić Litwinów, można być homofobem. Jednak posiadanie poglądów, posiadanie prawa do ich wyrażanie nie usprawiedliwia ordynarnego chamstwa. Niezależnie od tego jak nie lubimy naszych oponentów dyskusja powinna się toczyć na argumenty, a nie inwektywy. Używanie w dyskusji politycznej wyrażeń typu „pszek”, „labaniec” czy „pedał” nie tylko niczego nie wnosi do tej dyskusji konstruktywnego, nie tylko nie jest argumentem, ale wręcz sprowadza ją do poziomu rynsztokowego. Niestety właśnie taki poziom jest charakterystyczny już nie tylko dla anonimowych for internetowych, ale i dominuje tak na naszej scenie politycznej, jak i w mainstreamowych mediach. Bo to trochę przerażające, gdy w koszulce de facto wzywającej do oczyszczenia Wilna z osób homoseksualnych (mam nadzieję, że nie oczyszczenia w stylu Endlösung) paraduje była wiceminister oświaty, o której osiągnięciach (szczególnie na rzecz polskiego szkolnictwa) na tym stanowisku jakoś cicho, a inicjatorami występują nie jacyś „marozy” z Krasnuchi, tylko podobno radni stołecznego samorządu.
Posiadanie poglądów, posiadanie prawa do ich wyrażanie nie usprawiedliwia ordynarnego chamstwa
Niektórzy twierdzą, że dyskusje o homofobicznych koszulkach — to temat zastępczy, cyrk, przejaw sezonu ogórkowego. Pewnie po części mają rację, bo rzeczywiście są tematy dużo ważniejsze. Ale skoro w kwestiach ważniejszych dyskusja w lokalnej polskiej społeczności nie toczy się w ogóle, to cieszy mię, że przynajmniej te mniej ważne tematy poruszyły opinią publiczną. Zmusiły każdego do zajęcia jakiegoś stanowiska. Jak mawiał Michaił Gorbaczow: teraz wiemy kto jest who. Te dyskusje pokazują jak łatwo jest walczyć o prawa dla siebie i jak trudno uznać je za innymi, jak łatwo jest mówić, że jesteśmy tolerancyjni i jak trudno jest być tolerancyjnym na co dzień.
„Mam nadzieję, iż hasło te nie odzwierciedla poglądów wszystkich litewskich Polaków” — powiedział prezes Litewskiej Ligi Gejów Władimir Simonko. Mogę zapewnić, że nie wszystkich, ale niestety większości. Świadczy o tym cisza na ten temat we wszystkich polskich mediach (pomijam te, które już dawno zostały uznane za „lietuviskie”, „zdradzieckie”, „medialne muchomory” i „kundle”). Świadczy o tym brak jakiejkolwiek reakcji w tej sprawie naszych organizacji, które w innych przypadkach tak dzielnie walczą o prawa człowieka i zwalczają wszelkie przejawy mowy nienawiści. Zresztą to nie są tylko poglądy większości litewskich Polaków, ale i większości mieszkańców Litwy. Świadczy o tym to, jak sprawnie na forach internetowych zjednoczyli się do niedawna zwalczający się nawzajem polscy i litewscy nacjonaliści w swojej nienawiści do „gejowskiego lobby”. I pomysłodawcy takich haseł, liderzy AWPL doskonale zdają sobie z tego sprawę. Tak jak wstążka gieorgijewska nie zabrała partii głosów, tak i homofobiczne gadżety ich nie odbiorą, a może nawet jakiś jeden-drugi dodadzą. A że szkodzi to naszym własnym postulatom, które przecież również wywodzimy z poszanowania do praw człowieka? Czy te postulaty kogokolwiek z naszych polityków — poza okresem wyborczym, gdy trzeba elektorat zmobilizować — jeszcze interesują? A że jakieś tam Kampanie Przeciwko Homofobii czy inni obrońcy praw człowieka są oburzeni? Kogo to obchodzi? W rosyjskich telewizjach o tym przecież nie powiedzą, a więc większość elektoratu i tak się o tym pewnie nie dowie. A jak nawet jakimś cudem się dowie to albo przyklaśnie, bo w to mu graj, albo tradycyjnie uzna za antypolski spisek. Jak mawia w takich sytuacjach pewien medialny „prawdziwek”: psy szczekają, a karawana idzie dalej. Ku kolejnemu pyrrusowemu zwycięstwu.