Rok 2020 jest rokiem upamiętnienia wielu istotnych dla naszego regionu wydarzeń związanych z II wojną światową. To nie tylko 75. rocznica zakończenia wojny, lecz także 80. rocznica Zbrodni Katyńskiej, której obchody również zostały odwołane w związku ze światową pandemią koronawirusa. Nie przeszkadza to jednak Rosji już od miesięcy prezentować własnego punktu widzenia na te wydarzenia.
W przededniu 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej, 7 maja w Twerze w Rosji zdemontowano tablice upamiętniające ofiary zbrodni katyńskiej – poinformowało Polskie Radio. Kilka miesięcy temu twerska komisja toponimiczna wydała opinię, w której stwierdziła, że tablice wiszą w niewłaściwym miejscu. Chodziło o zmianę numeracji sąsiadujących ze sobą kamienic, należących do Uniwersytetu Medycznego. Natomiast lokalna prokuratura oświadczyła, że „nie ma dowodów, iż w tym miejscu
mordowano Polaków”. W 1940 roku, gdy miasto nazywało się Kalinin, właśnie w tym miejscu znajdowała się siedziba miejscowego NKWD. Badający zbrodnie stalinowskie rosyjski historyk Nikita Pietrow tłumaczy, że kremlowska propaganda w ten sposób próbuje wymazywać z historii Rosji czarne plamy sowieckich przestępstw.
Rosjanie szukają litewskich śladów w Zbrodni Katyńskiej
W mediach rosyjskich regularnie pojawiają się publikacje, których autorzy tłumaczą, że „działania Stalina mogły być odpowiedzią na zlikwidowanie przez Polaków tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej wziętych do niewoli”. Takiego zdania jest np. historyk Władisław Gulewicz, historyk, którego publikacje można znaleźć w portalu Funduszu Kultury Strategicznej. W jednym ze swoich artykułów autor zaprzecza, jakoby celem Zbrodni Katyńskiej miało być zdławienie polskich dążeń do niepodległości.
„Trzeźwe rozpatrzenie faktów historycznych jest odrzucane od samego początku. Jak celem „polskiej operacji” NKWD mogło być pozbawienie Polaków możliwości „odrodzenia niepodległego państwa”, skoro w tym czasie Polska już od dziewiętnastu lat była niepodległa? Operacja, przeprowadzona przez sowiecki aparat spraw wewnętrznych, nie miała nic wspólnego z działaniem antypolskim: celem operacji było rozgromienie wspólnej siatki agenturalnej wywiadów nazistowskich Niemiec, faszystowskich Włoch, militarystycznej Japonii i „pańskiej” Polski”.
W innym artykule na tejże stronie internetowej autorzy próbują doszukiwać się litewskich śladów Zbrodni Katyńskiej, wskazując, że wielu oficerów zamordowanych w Katyniu pochodziło z Wileńszczyzny. Portal wspomina, że 10 kwietnia prezydent Litwy Gitanas Nausėda uczcił pamięć
zamordowanych przez NKWD polskich oficerów podczas modlitwy w Ostrej Bramie. „Prezydent wolał wspomnieć o „kwiecie narodu polskiego”, ale nie przypomniał o byłych obywatelach Litwy, którzy znaleźli się na okupowanej przez Polskę Wileńszczyźnie i zakończyli drogę życiową w lesie smoleńskim”. W tym samym artykule autor wspomina też, że w przededniu tragicznej śmierci w Smoleńsku ś.p. prezydent Lech Kaczyński przebywał z wizytą na Litwie, gdzie wziął udział w posiedzeniu Sejmu. Podczas tego właśnie posiedzenia miała zostać przyjęta ustawa o oryginalnej pisowni nazwisk, którą jednak litewscy parlamentarzyści odrzucili.
Nacjonalizm jest narkotykiem, od którego Rosjanie się uzależnili
„W retoryce Kremla Polacy, Litwini czy czasem nawet Szwedzi – w nawiązaniu do historycznych wojenzawsze są tymi „czarnymi charakterami”. To emocjonalnie i politycznie banalny, ale dość efektywny krok, ponieważ właśnie w ten sposób w świadomości społeczeństwa są przywoływani wrogowie, od lat funkcjonujący w świadomości Rosjan. W dzisiejszych czasach często mamy do czynienia z takimi przykładami – a to „litewscy snajperzy” pojawiają się na wojnie w Ukrainie, a to litewskie ślady w historii katyńskiej…Jest to bardziej tendencja niż zaskoczenie” – tłumaczy Nerijus Maliukevičius, politolog Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wileńskiego.
„Narracja dotycząca Katynia brzmi mniej więcej tak – jesteśmy kwita, dlatego, że Polacy wcześniej wymordowali jeńców Armii Czerwonej. Fundamentalna różnica, o której Rosjanie zapominają, polega jednak na tym, że mimo iż rzeczywiście sporo jeńców wojny polsko-sowieckiej zmarło, nikt im nie strzelał w potylicę – umierali wskutek chorób, z powodu tego, że państwo nie miało sprawnej opieki zdrowotnej, ale nie zostali rozstrzelani” – podkreśla Witold Jurasz, dziennikarz, prezes zarządu Ośrodka Analiz Strategicznych.
„Niestety, w Rosji nadal obowiązuje narracja neoimperialna – nacjonalizm jest takim narkotykiem, od którego Rosjanie się uzależnili. W tej narracji chodzi o to, by powiedzieć Zachodowi – Wielka Wojna wybuchła, dlatego, że ci nieodpowiedzialni Polacy stanęli na drodze do porozumienia Zachodu z
Moskwą. Czytaj: kto wie, co się zdarzy dzisiaj, jeżeli my się nie dogadamy. A kto w tym przeszkadza – Polacy, „Pribaltika”” – dodaje Jurasz.
Polska nie jest sama
Jak zaznacza Nerijus Maliukevičius, w miarę zbliżania się jednego czy drugiego jubileuszu historycznego Kreml tradycyjnie obiera sobie cel swojej propagandowej narracji.
„W tym okresie takim celem jest Polska, ale na przykład w roku 2005 na celowniku były trzy państwa bałtyckie. Wówczas jako pierwsi wyraziliśmy wątpliwość, czy prezydenci naszych krajów powinni jechać do Moskwy na obchody Dnia Zwycięstwa, co wywołało ogromne oburzenie na Kremlu i serię agresywnych kampanii dezinformacyjnych, włączając w to wrzutki materiałów archiwalnych FSB, kampanie przeciwko „leśnym braciom”. Wówczas na Zachodzie niewiele krajów nas rozumiało i okazywało wsparcie. Dziś sytuacja mocno się zmieniła – Zachód i kraje bałtyckie solidaryzują się z Polską. Im dalej, tym większa jest na Zachodzie świadomość, jak Władimir Putin upolitycznia historię, zwłaszcza historię Związku Sowieckiego, wykorzystując ją w celach mobilizacji własnego elektoratu” – przekonuje politolog.
Również Witold Jurasz przyznaje, że rosyjskie próby przepisywania historii w Polsce nie mogą trafić na podatny grunt.
„Jeśli chodzi o historię, Rosjanie są jednak hiperrealistami i wiedzą, że przekabacenie Polski, Polaków, żebyśmy patrzyli w rosyjski sposób na historię, jest absolutnie niemożliwe. Oczywiście, w wojnie o historię nie chodzi o historię. Zarówno jednak w dyskusji na temat historii, jak i w tym, do czego historia służy, Polacy są bardzo kiepskim obiektem takich działań. Więcej działań rosyjskiej propagandy widziałem w szczycie wojny na Ukrainie, kiedy rosyjskie media, rosyjskie trolle usiłowały zohydzić
Ukrainę w oczach Polaków. W przypadku Polski ofensywa dezinformacyjna raczej nie narasta, tych działań jest naprawdę mniej” – zauważa Jurasz.
Walki o pamięć historyczną – na śmierć i życie?
Mimo że ataki dezinformacyjne w ostatnim czasie się nie nasilają, Nerijus Maliukevičius zwraca uwagę,
że Rosja traktuje spory ideologiczne bardzo poważnie. Jako przykład podaje Pragę, gdzie prezydent miasta Zdenek Hrib otrzymał ochronę policyjną z powodu możliwego zagrożenia życia i zdrowia. Powody nie są oficjalnie wskazywane, jednak media uważają, że chodzi o krytyczne gesty Hriba wobec władz rosyjskich. 27 lutego, w piątą rocznicę zamordowania liberalnego opozycjonisty i byłego wicepremiera Rosji Borysa Niemcowa, Hrib przemianował plac, przy którym mieści się Ambasada Federacji Rosyjskiej, na „Plac Borysa Niemcowa”. Z kolei na początku kwietnia, burmistrz szóstej dzielnicy Pragi, Ondrej Kolcir, nakazał demontaż pomnika sowieckiego marszałka Iwana Koniewa i umieszczenie go w magazynie. Koniew jest od lat postacią kontrowersyjną. Z jednej strony uważany jest
za wyzwoliciela Pragi spod okupacji hitlerowskiej, z drugiej za odpowiedzialnego za prześladowania tysięcy przeciwników komunistycznej dyktatury.
„Widzimy, jak bardzo politycznie jest to ważne i jak drażliwie odbierane na Kremlu, skoro dochodzi do stosowania tak agresywnych środków wobec swoich oponentów” – komentuje ekspert Uniwersytetu Wileńskiego Maliukevičius.
Dzień Pobiedy – porażka propagandowa Putina?
9 maja w tym roku miał stać się nie tylko tradycyjną demonstracją siły militarnej i okazją do zakomunikowania „jeżeli trzeba, możemy to powtórzyć”. Mogło to być także zwycięstwo polityczne, gdyby na uroczyste obchody w Moskwie przybyli zachodni przywódcy.
“Na pewno jest to strata, dlatego, że jest to rocznica, na którą przywódcom państw zachodnich trudniej jest nie przyjechać. Była to doskonała okazja, żeby odnieść propagandowe zwycięstwo, szczególnie że jest ono w tej chwili Rosji bardzo potrzebne – trzeba złamać w jakiś sposób jedność Zachodu. Rosja ewidentnie robi wszystko, żeby tę jedność łamać i tu i ówdzie jej się udaje, nadal jednak tego nie zrobiła. W tym sensie ograniczenia wywołane przez pandemię to na pewno niekorzystny zbieg okoliczności dla Rosji” – komentuje Witold Jurasz.
Z kolei Nerijus Maliukevičius uważa, że Rosja wykorzysta inne możliwości.
„Jubileusz Dnia Zwycięstwa w Rosji jest bardzo ważny i zawsze było to pompatycznie wykorzystywane, toteż odwołanie obchodów w związku z koronawirusem jest w pewnym sensie utratą okazji do wizualnej
demonstracji swojego spojrzenia na historię. Kreml nie przepuści jednak tej tradycyjnej okazji, zostanie to jedynie przeniesione do sfery wirtualnej. Nawet popularna inicjatywa „Nieśmiertelnego pułku”, która była propagowana w postaci publicznych demonstracji, przemarszów – także w byłych republikach sowieckich – obecnie przenosi się do przestrzeni wirtualnej, są w tym celu wykorzystywane technologie. Tradycyjne opowieści historyczne, upublicznianie materiałów archiwalnych – wszystko to będzie wykorzystywane” – podsumowuje politolog.