Tomasz Otocki: Rozmawiamy w okresie świątecznym. Proszę powiedzieć naszym czytelnikom, jak obchodzili Święta Bożego Narodzenia przedwojenni mieszkańcy Poniewieża.
Teresa Marchwicka-Grabowska: Wigilia była dniem wyjątkowym dla polskiego środowiska ziemiańskiego w powiecie poniewieskim. Przygotowywano się do niej dużo wcześniej. Spiżarnie zaopatrywane były w mięsiwa, różne wyroby. Na długo wcześniej chodziło się do dobrych rzeźników, przygotowywało szynki, pieczyste, wędliny czy kindziuki. Kindziuk w Poniewieżu był niezmiernie popularny.
Na stołach były makowce, keksy, pierniki przekładane powidłami i ciasteczka kruche: pierniczki w kształcie gwiazdek.
Co przygotowywano jeszcze?
Panowie już na jesieni zaczynali przyrządzać nalewki. Różnego rodzaju, w zależności co w okolicy rosło. Orzechówki, pieprzówki, pomarańczówki, nalewki jagodowe, jałowcowe. Pieprzówek używano do kołdunów. Wszystko robiono na spirytusie. Słyszałam też, aczkolwiek tego nie doświadczyłam, że panowie przyrządzali też nalewki z jarzębiny.
Z ciast?
Na stołach były makowce, keksy, pierniki przekładane powidłami i ciasteczka kruche: pierniczki w kształcie gwiazdek.
Jakie jeszcze były Święta na Kowieńszczyźnie?
Święta Bożego Narodzenia były najbardziej rodzinnymi świętami. Wiadomo: Wielkanoc u katolików najważniejsza, ale ziemianie polscy w Poniewieżu uwielbiali Wigilię i Boże Narodzenie. Moja mama opowiadała, że to były najlepsze święta, bo cała rodzina się zjeżdżała do mojej babci do Poniewieża. Całą gromadą. A najbardziej mama cieszyła się jak przyjechał Andrzej Władysław Pietrzkiewicz, kalwin, pochowany w 1937 r. na cmentarzu ewangelickim na Kownie, który później zniszczyli Sowieci.
Dużo było radości?
Najmłodsi mieszkańcy dostawali prezenty, to się cieszyli. Ale cieszyli się również dorośli, że przyjeżdżają krewni. Wiadomo, że Poniewież był małym miastem, powiatowym, to wtedy przyjeżdżała rodzina z różnych zakątków Litwy Kowieńskiej i można było posłuchać co się dzieje nowego. Na Litwie Kowieńskiej była polska prasa – „Chata Rodzinna” i „Dzień Kowieński”, mieliśmy radio, ale jednak ten Poniewież to był koniec świata. Nie żyło się tutaj tak wielkomiejsko jak w Kownie.
Przywożono gazety z Kowna?
Nie tylko z Kowna, ale także z Wilna. Dostawaliśmy polską prasę z Polski np. „Kurier Wileński”. Ale nie bezpośrednio przez granicę, tylko Kurlandię i Królewiec.
Wróćmy do Wigilii. W Wilnie, także tym współczesnym, Święta kojarzą się z kisielem żurawinowym, mlekiem makowym, pierogami w głębokim oleju czy śliżykami. Czy podobnie było na Kowieńszczyźnie?
W Poniewieżu były dwa rodzaje kiślu: był kisiel owsiany, jasny, biały, a drugi był czerwony żurawinowy. Mówiono, że to barwy polskie, w kolorze flagi biało-czerwonej. Taki zwyczaj wprowadzono na Litwie Kowieńskiej po powstaniu styczniowym w 1863 r. Polacy weszli wtedy w żałobę narodową, w symbole narodowe i te symbole lądowały także na wigilijnym stole.
W Poniewieżu były dwa rodzaje kiślu: był kisiel owsiany, jasny, biały, a drugi był czerwony żurawinowy.
A co było jeszcze?
Tak jak wszędzie. Siano pod obrusem. Opłatek. Mleko makowe. Oczywiście także śliżyki. Śliżyki kowieńskie były drobne, małe, inne niż na Wileńszczyźnie. Na Kowieńszczyźnie były też bardziej słone niż słodkie. Ja pamiętam je z domu. U mnie w domu na Warmii i Mazurach śliżyki były zawsze robione przez mamę i miały taki słony posmak, inaczej niż u wilniuków. Miałam przyjaciół z Wileńszczyzny, którzy robili takie drożdżowe śliżyki, wyrośnięte. Lekko słodkawe. W Poniewieżu były inne.
Karp na stole?
Właściwie nie tylko karp, ale bardzo dużo rodzajów przeróżnych ryb serwowano w latach trzydziestych na stołach w Poniewieżu. Litwa Kowieńska była bogata w akweny, rzeki, jeziora i łowiło się mnóstwo ryb. Ale jak mówię: u nas w centralnej Polsce jest karp, to w Kownie czy Poniewieżu dawano różne ryby.
W rozmowie prywatnej ze mną mówiła Pani, jak wielką wagę przywiązywano na Kowieńszczyźnie do kołdunów.
Bardzo ważna potrawa.
Ale nie lądowały w Wigilię na stole, mimo że część rodziny Pietrzkiewiczów była kalwińska.
Wigilia była postna. A więc zamiast kołdunów kapusta. Kołduny były na święta i Nowy Rok. A propos nowego roku: wtedy podawano skruszonego zająca w buraczkach na stół. Jaka to była radość. To typowe danie noworoczne w przedwojennym Poniewieżu.
A Sylwestra jak obchodzono?
W dworach spotykali się ludzie. Przyjeżdżali z pobliskich dworów i nowy rok witano wspólnie.
Poniewież bawił się w Sylwestra?
Poniewież się bawił, bo tu było dużo młodzieży. W I wojnie światowej dużo starszych ludzi zginęło. Zostali młodzi, którzy byli zawsze chętni do zabawy.
Dancingi?
(Śmiech) Dancingi to były w Warszawie, Wilnie i Kownie.
A w Poniewieżu wznoszono toast lampką szampana?
Tak, wznoszono. I dawniej, żeby wypić szampana musiał być toast. Nie piło się, ot tak. Bez toastu nigdy się nie piło dobrych alkoholi. Taka była kultura szlachecka, która przetrwała na Litwie międzywojennej.
Dancingi to były w Warszawie, Wilnie i Kownie.
Dużo szampana się piło?
Sporo. Właśnie pod toasty. Za to wina mało, niewiele. Raczej nalewki, takie jak wspomniana już pieprzówka.
Wracając do Wigilii. Nie bez powodu zapytałem, czy była postna, bo przecież lwia część rodziny Pietrzkiewiczów to ewangelicy reformowani.
Kalwini obchodzili post w Wigilię. Dlaczego? Bo to była tradycja na Litwie. Że się nie je kołdunów, tylko kapustę, rybę. Religia religią, ale Litwa Kowieńska przed wojną żyła tradycją.
A czymś się różniła kalwińska wigilia od katolickiej?
Zdecydowanie bardziej skromna. Kalwini to byli ludzie pracowici, a przy okazji bardziej bogobojni, bardziej skromni.
Zatem mniej potraw?
Mniej potraw. Dla nich przepych, także w Wigilię, był niedozwolony. Nie chcieli przepychu, a katolicy potrafili się pokazać.
Na Pasterkę w Poniewieżu się chodziło?
Moja mama chodziła, koledzy chodzili. Wszyscy, cała młodzież, obrzucali się potem śnieżkami pod kościołem. Wracając do kalwinów… Moja mama urodziła się w rodzinie ewangelicko-reformowanej. Wychowano ją jako jedyną na katoliczkę w domu. Bo takie było przesłanie babci. Cały dom to byli kalwini, a moja mama jak rodzynek.
Czy w stosunkach między kalwińską a katolicką częścią rodziny były jakieś spory odnośnie religii?
Konfliktów wyznaniowych nie było żadnych. Wręcz odwrotnie: katolicy uczyli się od kalwinów. Kultury, pracowitości, wykształcenia. Pracy z ludem litewskim.
Procentowo ile u was było ewangelików?
W naszej rodzinie ok. 80%. Birżały, Kielmy, Birże to wszystko kalwińskie miejscowości.
Nastąpiła reforma rolna, polskim dworom zabrano niemal wszystko. Państwo litewskie było niechętnie nastawione do Polaków na Kowieńszczyźnie, szykanowało, Pan to wszystko wie.
Wróćmy do Poniewieża. Do 1940 r. to było miasto wielonarodowościowe, wielowyznaniowe. Jak układały się stosunki z Żydami, Litwinami, Rosjanami, Karaimami?
Moja mama opowiadała: koło jej domu w Poniewieżu był taki duży polski kolonialny sklep. Wszystko piękne, pachniało, mnóstwo towarów. Zawsze rano wpadał synek takiego bogatego Żyda, rozglądał się, czy nikt nie widzi, i krzyczał: bułkę z szynką proszę! Szybko zjadał i dopiero biegł na zajęcia.
Z Żydami był jednak konflikt o aptekę Ławrynowiczów w Poniewieżu. Chcieli zrobić konkurencję, ale Polacy jednak się postawili, że to jest jedyna, najlepsza apteka i tę „bitwę” wygrali.
Z Litwinami było jeszcze ciężej po 1918 roku…
Nastąpiła reforma rolna, polskim dworom zabrano niemal wszystko. Państwo litewskie było niechętnie nastawione do Polaków na Kowieńszczyźnie, szykanowało, Pan to wszystko wie.
A na co dzień stosunek Polak-Litwin, jak to wyglądało?
Mądry Litwin rozumiał sytuację i umiał z Polakiem rozmawiać. Ale taki głupi, co chorował na władzę, że niby oni teraz są panami, że za nimi stoi rząd w Kownie, wchodził w konflikty z Polakami. Mama opowiadała o wielu takich sytuacjach, jak Litwini chcieli upokorzyć Polaków. Na przykład policjanci litewscy byli okrutni wobec nas. Litwina karano znacznie łagodniej za przewinienia i to było ostentacyjne.
Zatem państwo litewskie było wrogiem Polaków.
Oczywiście. Jeśli kazano polskiej młodzieży z gimnazjum poniewieskiego chodzić na mszę w rocznicę zajęcia Wilna przez Polaków…
Polacy poniewiescy cieszyli się z zajęcia Wilna?
Cieszyli się, na przekór. W kościele podczas mszy robili głupie miny, wygłupiali się i próbowali traktować te msze za Wilno jako farsę. Tak odreagowując szykany państwa litewskiego. Co jeszcze było nie w porządku: Polacy nie mogli założyć skautingu w Poniewieżu. A bardzo chcieli. Robili to zatem pod przykrywką PCK.
Litwini bardzo zwalczali sport polski na Litwie Kowieńskiej, wystarczy prześledzić losy polskiego klubu „Sparta” w Kownie.
To prawda. Ale o szczegóły to już musi zapytać Pan Antka Rosena, który był sportowcem.
Korzenie rodziny Pietrzkiewiczów sięgają XV wieku na Litwie. Ja nie chcę sięgać tak głęboko. W tym roku obchodziliśmy 150-tą rocznicę Powstania Styczniowego. Naczelnikiem powstania na powiat poniewieski była kobieta Zofia z Mniszewskich Grużewska, członek Państwa rodziny.
Tradycje narodowe rodziny sięgały czasów wcześniejszych. Grużewscy walczyli już w powstaniu listopadowym. Potem udali się na emigrację do Genewy. Ale następne pokolenie Grużewskich uczestniczyło w zrywach narodowych. Pierwszym dowódcą na powiat Poniewież był Krzysztof Grużewski. Został ranny pod Madejkami, a służył pod Sierakowskim. Trafił do domu dzięki ofiarnym chłopom litewskim, którzy go przywieźli rannego do dworu i w dworze umarł.
Za to chłopi dostali od Państwa rodziny krzyż.
Rodzina ufundowała krzyż i kawałek miejsca na którym chłopi mogli chować zmarłych ze swojej rodziny. Funkcjonuje on do tej pory, do tej pory pochowane są rodziny. Moja mama była tam w 2004 roku i widziała wszystko.
Co było po śmierci Krzysztofa Grużewskiego?
Nowym naczelnikiem powstania wybrano żonę Zofię z Mniszewskich Grużewską. To był jedyny przypadek na Ziemiach Zabranych, kiedy kobieta była naczelnikiem. Potrwało to krótko, dwa trzy miesiące, bo powstanie już dogorywało. Wylądowała w tiurmie. Miała dużo szczęścia, że przeżyła. W tiurmie siedziała ze swą roczną córeczką Jakobiną. Wyszła stamtąd okaleczona fizycznie i psychicznie. Skupiła się na wychowaniu córki, którą wychowała na tzw. litwomankę.
Cieszyli się, na przekór. W kościele podczas mszy robili głupie miny, wygłupiali się i próbowali traktować te msze za Wilno jako farsę.
Powstanie 1863 r. to ostatni moment, kiedy Polacy i Litwini walczą razem. Zaczyna się litewski ruch narodowy, do którego przyłącza się Jakobina. Czemu to zrobiła?
Po prostu mieszkała w takim a nie innym środowisku. Znała Litwinów, mówiła po litewsku, była świetnie wykształcona. Jej dom był ostoją kultury na terenie powiatu. Jeśli ktoś miał jakiś problem, chciał coś wyjaśnić, dowiedzieć się, szedł do dziedziczki, ona pomagała. Ludzie jej ufali, bo wiedzieli kim był jej mąż, kim była ona w powstaniu. Na terenie swojego domu stworzyła szkołę dla zdolnych dzieci z chłopstwa.
Litewskiego?
Polskiego i litewskiego. Dla obu grup. Osobno Polaków uczyli Polacy, a osobno Litwinów Litwini. Wychowywano tam w duchu narodowym.
Chciałem zapytać, jak polska część rodziny przyjęła wybór Jakobiny, czy została wyklęta?
Był bardzo duży dystans do niej. Część ją uważała za wariatkę, a druga część ją bardzo szanowała. Na pewno była osobą bardzo kontrowersyjną w rodzinie. Dobrze jednak wychowała swoich potomków.
Przychodzi rok 1918. Konflikt polsko-litewski o Wilno. Powstaje Litwa Kowieńska wrogo nastawiona do lokalnych Polaków. Jak rodzina Pietrzkiewiczów wkroczyła w okres niepodległej Litwy?
Było im trudno. Okrojono ziemię. Dwór w Birżałach co prawda został, ale wokół niego tylko kilka hektarów. Po wojnie cały dwór okradziony i zniszczony. Wszystko trzeba było zaczynać od zera.
Polacy w Poniewieżu byli jednak na tyle przedsiębiorczy, że otworzyli gimnazjum. Jaka to była szkoła?
Wspaniała. W tej szkole uczyli nauczyciele, którzy po 1945 r. trafili do Polski i pracowali na polskich uczelniach. Pani Marta Burbianka, nauczycielka, przyjmowała od mojej mamy przysięgę żołnierza AK, a po wojnie tworzyła wydział filologiczny Uniwersytetu Wrocławskiego. Ja w Toruniu uczyłam się z jej książek. Gimnazjum w Poniewieżu kształciło polskie elity. Choćby Romer, czy Zygmunt Ławrynowicz, wielki polski pisarz i poeta z Londynu. Litwini zazdrościli, że Polacy mają taką szkołę. Mieli tylko przewagę prawną nad tym wszystkim. Ich wykładowcy a wykładowcy gimnazjum polskiego to było niebo a ziemia.
Czego się uczyli młodzi adepci w Poniewieżu, jakich języków?
To było klasyczne gimnazjum. Uczyli się jeszcze greki i łaciny, podstaw filozofii antycznej i współczesnej, sztuki. Z języków nowożytnych francuski, niemiecki, i litewski. Uprawiali sport, był „Sokół”.
Przez jakiś czas Litwini uznawali polską maturę w Poniewieżu.
Tak, ale jak moja mama zdawała w 1939 r. to matura już nie była uznawana. Oprócz polskiej musiała zdać litewską maturę. Po litewskiej zdawała do Kowna na medycynę, dostała się, ale musiała zrobić miejsce jakiemuś Litwinowi. Postanowiła wyjechać studiować do Wilna na USB.
Rodzina Pietrzkiewiczów miała związki właściwie z całą północną Litwą, czy jeździliście także do Kowna?
Z Kownem nie mamy jakichś sentymentów związanych. Wiadomo, stolica. Jeździło się na spotkania między polskimi gimnazjami, w Kownie było gimnazjum Mickiewicza. Jeździło się także do Wiłkomierza na takie wieczorki taneczne. Ale wszyscy woleli do Kowna, bo to było większe miasto. Ale mimo wszystko jakieś obce, nie takie swojskie jak Poniewież, gdzie polskość była bardziej scementowana. Może to przez liczbę urzędników litewskich.
…teraz weszły nowe pokolenia, ludzie patrzą szerzej, nie tak ciasno, nacjonalistycznie. Jestem optymistką.
W 1940 r. życie polskiego ziemiaństwa na Litwie ulega zagładzie, rozpoczyna się okupacja sowiecka.
Na jednym ze zdjęć, które pokazałam, jest wigilia wojenna w 1940 r. Tam jest taki mały człowieczek przy stole, obok stoi jego żona. To właśnie była rodzina mojej babuni. Antonowiczowie, którzy przyjechali z Wilna, uciekając tu, ale jak weszli Rosjanie, sprawdzili dokumenty i kazali im się w dwie godziny spakować. Zabrali ich na Sybir. Ślad po nich zaginął. Nie dostaliśmy żadnych dokumentów.
Czy coś ocalało po dworach Państwa rodziny, jakie są szanse na restytucję?
Gdyby rodzina się bardziej starała, być może byłoby tak jak z Gaczanami Rosenów, które zostały odzyskane. Mam zamiar tam pojechać i się zainteresować. Zrobić jakiś wspólny projekt o litwomanach z Litwinami, bo to nas łączy.
Część rodziny Pietrzkiewiczów (podobnie jak Rodowiczowie) jest polska, a część litewska. Spotykacie się?
Z rodakami z Laudy spotykamy się, z litewską częścią rodziny jest gorzej, bo były poważne konflikty.
O sprawy polityczne?
O to na pewno też, ale też osobiste animozje.
A wierzy Pani w pojednanie polsko-litewskie?
Myślę, że tak, bo teraz weszły nowe pokolenia, ludzie patrzą szerzej, nie tak ciasno, nacjonalistycznie. Jestem optymistką.
Teresa Marchwicka-Grabowska – warszawska nauczycielka, rodzina wywodzi się z przedwojennego powiatu poniewieskiego. Na zdjęciu u góry wigilia w Poniewieżu w 1934 r. Pełna historia rodziny Wadowskich-Pietrzkiewiczów znajduje się tutaj: wadowscypietrzkiewicze.republika.pl