Antoni Radczenko: Dlaczego Pan podjął się reżyserowania tej sztuki, a raczej adaptacji powieści Sergiusza Piaseckiego?
Sławomir Gaudyn: Zaadaptowałem tą książkę z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ ta książka fascynuje mnie od lat i czytam ją średnio raz na dwa miesiące. Po drugie bardzo dawno temu zobaczyłem spektakl w Krakowie postawiony na podstawie tejże książki. Spektakl był jednak tak niedobry, że po prostu pomyślałem, iż można zrobić to lepiej. Książka jest o czymś innym, niż to co pokazywał tamten nieszczęsny spektakl. Dlatego postanowiłem sam to przenieść na scenę i jest to moja trzecia realizacja tego spektaklu.
Czy miejsce ma wpływ na charakter przedstawienia? Bo sama akcja książki rozgrywa się w Wilnie…
Oczywiście, że ma. To było moje marzenie, aby ten spektakl pokazać w Wilnie. Zresztą on był pokazywany w Wilnie przed siemioma czy ośmioma lat w Wilnie. Tylko wtedy grał aktor z Rzeszowa, a teraz postanowiłem zrobić to z aktorem wileńskim. Bo Piasecki napisał książkę w taki sposób, że niby po polsku, ale jest tam mnóstwo rusycyzmów. Jak się czyta tę powieść po polsku, to akcent przychodzi sam. Chciałem z ciekawości zobaczyć, jak to będzie brzmiało z akcentem wileńskim, czy akcentem wschodnim.
Czy odtwórca głównej roli Edward Kiejzik poradził sobie z rolą?
Pracuję z Edkiem nie pierwszy raz. Wcześniej robiliśmy „Emigrantów”. Moim zdaniem bardzo się sprawdza. Bo to bardzo dobry aktor, bardzo pracowity i przede wszystkim mu się chce.
Czy Pan się zgodzi, że twórczość Sergiusza Piaseckiego jest niedoceniana w Polsce?
Oczywiście. Kiedyś już to powiedziałem, że gdyby Amerykanie mieli takiego faceta w swojej literaturze i swojej historii jak Sergiusz Piasecki, to powstałoby o nim mnóstwo filmów i to nie biograficznych, a sensacyjnych czy kryminałów. Jego życie jest scenariuszem na znakomity thriller lub western. Bo to przecież był nasz, wschodni kowboj. Nasz – tu zależy jak traktować – czy był polskim Białorusinem, czy białoruskim Polakiem. Jednak historia jego życia, była jednym wielkim filmem.