Małgorzata Kozicz, zw.lt: 3 sierpnia w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się wernisaż pana wystawy autorskiej. Fakt o tyle nietypowy, że wystawa odbędzie się w ramach Światowych Letnich Igrzysk Polonijnych.
Robert Bluj: Moim zdaniem to fajne, że Igrzyska Polonijne nie zakładają imprez stricte sportowych. Organizatorzy chcą zaoferować także imprezy kulturalne. Jedno drugiego nie wyklucza. To bardzo trafna decyzja, szersze spojrzenie zarówno na sport, jak i na sztukę. Dwa lata temu, gdy igrzyska odbywały się w Kielcach, również chętnie brałem udział, w galerii „Winda” była wówczas prezentowana wystawa z cyklu „Wilno moje”.
W tym roku wystawie towarzyszy wydanie albumu Jana Wiktora Sienkiewicza „Miasto snów”, poświęconego pana malarstwu.
I to jest właśnie wartość dodana tej wystawy. Na wystawie, podobnie jak w albumie, będą dominowały motywy figuratywne i motywy wileńskie. Wynika to z chęci pokazania, że nie są to osobne tematy, tylko tematy stąd. Są one spójne z tym środowiskiem, w którym powstają obrazy. Nie są tworzone w hermetycznej przestrzeni pod kloszem, tylko wszystko to, co wokół nas się dzieje, wpływa na to, jakie powstają obrazy. To jest Wilno takie, jakie lubię, ludzie tacy, których spotykam.
Jak przebiegała praca nad albumem?
Z profesorem Sienkiewiczem znamy się od kilku lat, ma on głęboki wgląd we wszystko, co robię. Poznaliśmy się podczas wystawy Halimy Nałęcz w Ambasadzie RP w Wilnie. Zaprosiłem go do swojej pracowni. Przypadkowe spotkanie zaowocowało wieloletnią współpracą. Profesor był kuratorem mojej wystawy autorskiej w ratuszu wileńskim w 2010 roku. To specjalista od polskiej sztuki na emigracji, za granicą. Wiele czasu spędzaliśmy na dyskusjach przy okazji innych wystaw, spotkań, związanych z malarstwem, ze środowiskiem artystycznym. Album ukazał się dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP i Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, które jest sponsorem i wydawcą albumu. Jestem wdzięczny za współpracę Danielowi Samulewiczowi, który był redaktorem technicznym wydania. Gulnara Galiachmetova zadbała o opracowanie graficzne. Zdjęcia są autorstwa Jerzego Karpowicza. Nobilitujący jest fakt, że album recenzowało dwóch wybitnych profesorów – prof. dr hab. Waldemar Deluga z Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie i ks. prof. dr hab. Andrzej Witko z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.
„Najnowsza publikacja o twórczości Roberta Bluja jest pierwszym naukowym opracowaniem osiągnięć malarskich polskiego artysty z Wilna, obejmujących wszystkie najważniejsze dzieła olejne artysty, powstałe od ukończenia studiów w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w 1997 roku do ostatnich kompozycji namalowanych przez malarza w 2015 roku” – czytamy w książce. Czy ukazanie się albumu podsumowującego blisko 20 lat pracy jest znaczącym punktem w pana karierze artystycznej?
Nie nazwałbym tego podsumowaniem, bo nie wybieram się na emeryturę (śmiech). Każde wydarzenie jest ważne, nie ma rzeczy drugorzędnych. Nie ma znaczenia, czy biorę udział w wystawie zbiorowej i wystawiam jeden obraz, czy robię wystawę autorską i wystawiam 20 obrazów. Pod każdym obrazem jest mój podpis, i nie można powiedzieć – to jest nieważne, tamto zbędne. Nie może być byle co. Jeżeli obraz jest kiepski, nikt nie zapyta – może to dlatego, że klient mniej zapłacił czy na wystawie wyeksponowano go nie na tej ścianie, na której chciałem. Dobry obraz nawet na podłodze będzie dobrze wyglądał. Podejście jest bardzo istotne. Każdemu artyście powinno zależeć na tym, jaką jakość prezentuje jako twórca. Toteż każdy krok jest ważny. Dziś ten album jest taki, za jakiś czas być może będzie inny album, ale to nie znaczy, że któryś z nich ma większą wartość od innego.
Takie wydarzenia dają jednak satysfakcję zawodową i osobistą?
Dobrze, że są odbiorcy, to wszystko wskazuje na to, że droga, którą obrałem, jest właściwa. Wystawa, wydanie albumu – to emocje, chwile, do których się szykuje bardzo długo pośród codziennej, rutynowej pracy. Po roku, po dwóch powstaje wystawa autorska. Między wystawami autorskimi są wystawy zbiorowe. Odbiorca widzi artystę najczęściej na wystawie i można mieć wrażenie, że codzienność to same wernisaże, same uroczystości. Codzienność to są brudne spodnie, ręce w farbie, rutynowa praca, która wcale jednak nie jest udręką. Nie mam żalu do dni tygodnia, dla mnie piątek jest dobrym dniem i poniedziałek też jest wspaniały. Pójście do pracy jest świętem. Może dla wielu ludzi pracujących na etacie brzmi to dziwnie, ale naprawdę tak jest. Nie patrzę, że zbliża się godzina 17 i można wszystko zostawić, by wyjść do domu szybciej.
Mówi pan, że malarstwo to zawód i pasja jednocześnie…
Jak jesteś w toku pracy, to nie możesz zostawić pędzli i pójść, tak się nie da. Nie można uprawiać tego zawodu z doskoku, nie da się „bawić się w sztukę”. Najważniejsza jest systematyczność. Kiedy jest systematyczność, będą wydarzenia, będą sukcesy. Kiedy sam sobie nie stawiasz wymagań, nikt cię nie zmusi. Zaczyna się od pracy ze sobą. Każdy musi potrafić wymagać od siebie.