Piotr Cyrwus: Chyba jestem naznaczony tymi „Emigrantami”. To był mój pierwszy spektakl, który widziałem na deskach Teatru Starego w reżyserii pana Andrzeja Wajdy. Wtedy byłem w IV klasie liceum w Nowym Targu i pojechałem z kolegą tak ad hoc zobaczyć jakiś spektakl. W ogóle wtedy nie znałem literatury, nie znałem Mrożka. To był pierwszy spektakl, który zrobił na mnie wrażenie. Później zaczęły się nowe czasy i razem z kolegą chcieliśmy założyć teatr prywatny i zaczęliśmy zmagać się z „Emigrantami”. Od tego czasu zacząłem z nimi przygodę.
Antoni Radczenko, zw.lt: A jak pan trafił do Wilna?
Przez przygodę. Przez spotkanie z ludźmi. Na początku była zabawa. Przyjechał Edek (Edward Kiejzik – przyp. red.) ze swymi kompanami i mieliśmy warsztaty w Teatrze Polskim. Można powiedzieć, zaprzyjaźniliśmy się i zaczęliśmy kombinować. W tym spektaklu chciałem, aby ci „Emigranci” wyszli z Warszawy.
Czy Mrożek jest aktualny? Czy jego przesłanie jest uniwersalne?
Celuję właśnie w taki uniwersalizm. Nawet go trochę okroiłem z tych wszystkich realizmów lat 60-tych. Chciałem zostawić tylko dramat ludzi na poziomie: być czy mieć? I to pytanie mnie przede wszystkim zajmuje. Sądzę, że zawsze to człowieka zajmowało i dlatego ci „Emigranci” są uniwersalni. Jest tam również pewien rys psychologiczny. Mrożek jakby zawarł archetyp Słowianina mieszkającego pod taką, a nie inną szerokością geograficzną. Ciągle zmuszanego do bycia nomadem. Gdzieś to w nas siedzi.
A czy uwzględniał pan współczesny aspekt emigracji? Kryzy migracyjny od którego drży cała Europa. Emigracja zarobkowa z naszej części Europy…
Walczyłbym ze słowem „cała”. Nie cała. Myślę, że jest dużo ludzi dobrej woli, którzy rozumieją dramat ludzi, co muszą wyjechać czy zarobkowo, czy po prostu są zagrożeni wojną w swoich krajach. W tych moich „Emigrantach” chciałbym, żeby to było dojmujące, żeby ludzie zobaczyli ten dramat ludzi, z których jeden być może wyjechał z własnego wyboru poszukując wolności, a drugi żeby bardziej zarobić. Jednak przez tę chęć zarobku stracił swoją wolność. Nas ciągnie do tych przestrzeni, ale też ciągle coś wygania do zurbanizowanych miast. Jestem z Podhala i kiedy studiowałem w Krakowie, to dużo moich rodaków jeździło na cały tydzień, czy cały miesiąc nawet do Warszawy na budowę. Nie widzieli rodzin, swoich dzieci i to też jest problem. Biskup Ryś mówił, że w jednej wiosce jest technikum, w którym jest paręset mężczyzn wychowujących się bez ojców. Oni nie odeszli, nie rozwiedli się, po prostu pracują gdzieś na Zachodzie czy w Warszawie lub innych miastach. To jest dramat. Kosztuje nas nie tylko emigracja czy imigracja zewnętrzna.
Czy w takim razie sztuka ma wpływ na rzeczywistość?
Wiele razy w historii mieliśmy do czynienia z tym, że niektóre sztuki wywracały całe społeczeństwa. Myślę, że gdyby tak nie było, to uprawianie tego zawodu nie ma sensu. Nie jestem też za rewolucjami. Jestem bardziej za tym, aby ta sztuka była chlebem powszednim. Zadaniem artystów, pedagogów, jest wzbudzać w ludziach to, aby ten chleb powszedni, czyli kulturę chcieli spożywać.
Porównał Pan kulturę do chleba powszedniego, ale mi się wydaje, że Mrożek i w ogóle sztuka XX w. jest raczej sztuką elitarną…
Zgadzam się. Teatr jest elitarny. Sztuka jest elitarna. Nie wszyscy mogą chodzić do teatru. Chciałbym, aby jednak do tych elit należała, jak największa ilość ludzi. Jeśli chcemy obcować z wysoką sztuką, to musimy być wykształceni, musimy coś czytać. A to zależy od państwa, które powinno tworzyć te elity. W piśmie świętym mówi się o prostaczkach. Ale ci prostaczkowie również dostępują pewnych bodźców, pewnych objawień, że mogą być lepsi i dążyć do tych elit. Wiem to po sobie, przez kilkanaście lat grałem w serialu, ale zrozumiałem, że to mi nie wystarcza.
Powracając do wileńskich „Emigrantów”. Jak pan ocenia swego partnera scenicznego?
Bardzo wysoko. Inaczej bym nie pracował. Edek jest znad Wilii, ja jestem znad Wisły. Po prostu on daje tej sztuce jeszcze inny wymiar. Mam nadzieję, że nasza premiera wileńska nie będzie zakończeniem współpracy. Planujemy też inne występy. Premiera to tylko etap. Zawsze powtarzam, że tylko na trzeci spektakl przychodzi normalna publiczność i wtedy można z nimi pohulać. Bo premiera jest takim patrzeniem na ręce, ocenianiem. Jak mówi mój kolega: jeszcze nie usiądą, a już mówią, że niedobre… (śmiech). Nie tworzymy teatru dla siebie, tworzymy go wspólnie z publicznością. To zależy również od publiczności, czy potrafimy przemówić, trafić, zadać te wszystkie pytania.
Jest Pan zawodowym aktorem teatralnym, telewizyjnym, filmowym. Polski Teatr w Wilnie nie jest zaliczany do teatrów zawodowych. Prowadził Pan z nimi warsztaty, czy ci nasi aktorzy mają szansę zaistnienia w Polsce w teatrze lub filmie?
Dzisiaj o tym rozmawiałem z młodym człowiekiem. Można zawsze zaistnieć, bo ten zawód ma olbrzymią dozę szczęścia. Są w Polsce roczniki szkół teatralnych, które nigdy nie wyjdą na scenę. Ludzie w amatorskich teatrach mogą więcej zagrać, niż aktor wykształcony. Więc jak to ocenić? Dla mnie jest cenne, że ci ludzie po pracy zawodowej jeszcze chcą i to bardzo chcą. Zawsze patrzę na spotkania ludzi, a później co nam z tego artystycznie wyjdzie, zależy od wielu czynników. Zależy od materiału, czy się dogadamy, a może zadamy zupełnie głupie pytania. Zawsze oceniam, że wszystko jest nie tyle relatywne, a po prostu skomplikowane.
Wilno jest ważnym miastem w polskiej kulturze. Co dla Pana oznacza?
Raz przyjechałem specjalnie do Wilna, bo grałem w Białymstoku. To było na 1 listopada. Pojechałem na Rossę, gdzie razem z harcerzami i moją żoną poroznosiłem świeczki i kaganki. I wtedy to Wilno mnie urzekło. Ale to było zbyt szybko. W tej chwili mogę bardziej zwiedzić. Wczoraj byłem u Dominikanów i to było niesamowite, jak wszystko się przypomina z literatury. Stoję w kościele i przypomina mi się cała moja edukacja, podstawowa i teatralno-kulturalna, wszystko mi się nasuwa, że to wszystko znam. Że to jest „Moje”, że jestem stąd. Bo gdzieś tam prapradziadkowie zahaczali tu o pewne tereny. I znów los mnie tu rzucił. Nie mówiąc już o Ostrej Bramie. To było dla mnie takim szokiem, bo myślałem, że to będzie potężne. A tak naprawdę to jest i tak potężne, i tak małe. I to jest taki paradoks wiary i naszego bytowania, że to tak jest potężne i małe.
Piotr Cyrwus to znany polski aktor filmowy i teatralny, prezenter telewizyjny. Największą popularność wśród publiczności zyskał rolą Ryszarda Lubicza w telenoweli „Klan”. Na swym koncie ma również role w flimach „Pan Tadeusz” i „Bodo”.