
Antoni Radczenko, zw.lt: „W procesie robienia filmów jest coś intymnego i zawsze dużo mnie kosztuje odbywanie spotkań z publicznością”. To jest Pana wypowiedź sprzed kilku lat, dlaczego więc zgodził się Pan na spotkanie z litewską publicznością? Czego Pan oczekuje od tych spotkań?
Mariusz Grzegorzek: To nie jest taka typowa sytuacja, jak przy moich autorskich filmach. Bo film „Śpiewający obrusik”, który pokażemy na Litwie, tak naprawdę jest tylko częściowo moim autorskim filmem. Film jest dyplomem młodych aktorów, studentów wydziału aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, jest wypadkową energią bardzo wielu ludzi. Nie odpowiadam za niego w 100 proc. Chociaż to nie jest tak, że nie chce brać za niego odpowiedzialności. Bardzo lubię ten film. Wielokrotnie spotykałem się z widownią przy okazji tego filmu. Są ludzie, którzy bardzo ten film lubią, ale są również tacy, którzy mają z tym filmem kłopoty. Inna sprawa polega na tym, że przyjechałem tutaj na zaproszenie Instytutu Polskiego jako rektor szkoły, więc siłą rzeczy takie spotkania ze środowiskiem studentów wydają mi się ciekawą wymianą doświadczeń. Dobrze byłoby się więcej dowiedzieć, jak funkcjonuje szkolnictwo litewskie. Bo w Polsce o tym bardzo niewiele wiemy. Prawdopodobnie tak samo jest na Litwie. W związku z tym traktuję to jako ciekawe i pożyteczne spotkanie.
Z tego co wiem jest to pierwszy pełnometrażowy dyplom studentów wydziału aktorskiego. Jak doszło do realizacji?
To była specyficzna inicjatywa, polegająca na tym, że w Polsce studenci wydziału aktorskiego, kiedy kończą studia realizują teatralne przedstawienie dyplomowe. Często zrealizowane pod opieką wybitnych reżyserów teatralnych. My jesteśmy szkołą filmową. Kształcimy również aktorów pod kątem aktorstwa filmowego. Zazwyczaj jednak mogą sprawdzić się w etiudach swoich kolegów-reżyserów. Natomiast powstał taki pomysł, który przyszedł od dołu, od studentów, że bardzo by chcieli zrobić film pod okiem doświadczonego reżysera. Przyszli do mnie z tym razem z panią dziekan wydziału aktorskiego.
Mówiąc szczerze początkowo się przeraziłem, kiedy usłyszałem o tym pomyśle. Pierwszy kłopot, jaki widziałem był taki, że nigdy nie robiliśmy tego typu rzeczy. Nie wiedziałem ile to może kosztować. Bo pewnie jak wszystkie szkoły państwowe na świecie, nie mamy zbyt dużo pieniędzy. Zastanawiałem się, czy nie wpadniemy w jakieś tarapaty finansowe. Drugi kłopot polegał na tym, że nie miałem pomysłu, jak doprowadzić do sytuacji, aby dać dla dosyć dużej ilości osób role, które mają jakiś sens. Początkowo miałem pewne wątpliwości. Potem jednak zobaczyłem ich egzaminy po roku trzecim i wydało mi się, że ten rok jest jakoś wyjątkowo zdolny. Było tam bardzo dużo silnych indywidualności. Pomyślałem, że być może warto tego się podjąć. Zaczęliśmy więc rozmawiać, zaczęliśmy robić analizy filmów, po to, aby złapać jakąś płaszczyznę porozumienia. W mojej głowie pojawiły się pewne tropy i pewne pomysły, które doprowadziły do powstania scenariuszy czterech odrębnych etiud czy nowel, które potem zostały połączone w jedną całość.
O czym jest ten film?
To jest dosyć trudne pytanie. Czasami się mówi, że jeśli ktoś nie jest w stanie odpowiedzieć o czym jest film, to znaczy, że jego film nie jest dobry. Polemizowałbym z tym. Ten film jest rodzajem pewnego eksperymentu, składa się z czterech niezależnych części. Z czego trzy to są części współczesne, które zajmują około godziny tego filmu. Natomiast czwarta część, największa, tytułowa, trwa 35 minut. Tytuł „Śpiewający obrusik” może być nieco zaskakujący. Ten tytuł odnosi się do starej greckiej baśni i ta część jest taką współczesną i poetycką jej adaptacją. Tak naprawdę ten film jest pewną energią, którą zebrałem z tych aktorów. Zawsze się mówi, że młodość ma taki entuzjazm i energię oraz taką ogromną perspektywę i otwarcie przed sobą. Tak naprawdę jest. To jest taki okres w życiu. Jednak z drugiej strony, kiedy się z nimi spotkałem, to zobaczyłem chęć wyrzucenia z siebie i opowiedzenia o swoich problemach, o rzeczach trochę ciemnych i skomplikowanych. W pewnym sensie wszystkie te etiudy mówią o miłości lub próbie nawiązania relacji między osobami. Pomiędzy mężczyzną i kobietą. I o tym, że dorosłe życie w które oni wchodzą, jest rodzajem takiej próby odpowiedzialności. Z jednej strony jest to bardzo realistyczna, a z drugiej bardzo poetycka opowieść o ludziach, którzy szukają swego miejsca w życiu. Dlatego wydaje mi się, że zarówno zwolennicy kreacyjnego i wizyjnego kina znajdą coś dla siebie, a osoby, które lubią kino bardziej psychologizujące i bardziej współczesne też którąś z etiud będą mogły przytulić i zrozumieć. Mam takie poczucie, że ten film rodzi bardzo silne emocje. Czasami negatywne. Nie pozostawia jednak obojętnym.
Dotychczas wyreżyserował Pan pięć długometrażowych filmów fabularnych. Nie jest to imponująca liczba, jak na rektora jednej z najbardziej znanych szkół filmowych na świecie. Dlaczego?
Mam bardzo powściągliwe podejście do robienia filmów. Bardzo często w moim środowisku ma miejsce taki rodzaj paranoi czy gorączki, polegającej na tym, że jesteś wartościowy tylko wtedy, kiedy robisz filmy. Ja natomiast mam bardzo ostrożne podejście do robienia filmów. Bo mam bardzo bezkompromisowe podejście. Moje filmy zawsze są bardzo traumatyczne. Dotyczą jakichś ciemnych spraw. Bardzo lubię oglądać takie filmy. Działają na mnie oczyszczająco. Zawsze staram się robić film, kiedy mam absolutne poczucie, że jestem gotowy i mam do powiedzenia coś ważnego. Te przestrzenie pomiędzy filmami wypełnia moja druga niezwykle intensywna pasja, czyli praca w teatrze. Wyreżyserowałem kilkanaście przedstawień w różnych teatrach w Polsce. Poza tym jestem grafikiem. Dużo projektuję, maluję i robię swoje własne kolaże. Zajmuję się też szkołą. Staram się nie poddawać rankingom typu „Powiedz mi ile filmów zrobiłeś, to powiem ci kim jesteś”.
Czyli nie zgadza się Pan bodajże z wypowiedzią Andrzeja Wajdy, że trzeba robić dużo filmów, bo w ten sposób oczywiście pojawi się sporo filmów średnich, ale powstaną tez dzieła wybitne. Bo reżyser poprzez pracę szlifuje swój warsztat…
To jest bardzo skomplikowane. Sądzę, że nie ma recept. To jest sztuka, czyli coś bardzo subiektywnego. Każdy ma swoją drogę, mentalność i rytm. Są ludzie, którzy robią dużo. Są którzy robią bardzo mało. Zaliczam się do osób, które trzymają wolne tempo. W tej chwili pracuję nad scenariuszem i mam nadzieję, że w przyszłym roku będą robił swój kolejny film. Nigdy bym jednak nie radził komuś drugiemu, jak ma podejść do robienia filmów. Myślę, że każdy ma jakąś swoją metodę.
Pan jako reżyser ma swój własny, niepowtarzalny styl. Czy będąc rektorem oraz pedagogiem nie narzuca Pan przyszłym reżyserom swojej estetyki filmowej?
To jest bardzo skomplikowane pytanie. Mi się wydaje, że dobry nauczyciel, to jest ktoś, kto nie wykłada czegoś obiektywnie. Film to nie jest fizyka lub chemia, które poddaje się jakimś bardzo precyzyjnym regułom. Dobra pedagogika to jest w pewnym sensie intensywność spojrzenia, wymaga pewnej indywidualności i osobowości nauczyciela. Z drugiej strony potrafi jednak zostawić pewną przestrzeń swojemu uczniowi z którym pracuje. Ponad 20 lat pracuję w szkole i w pewnym sensie staram się łączyć ogień i wodę. Wydaje mi się, że jestem bardzo ostrym i wyrazistym nauczycielem, ale również staram się zostawić pole, bo każdy student jest inny, ma inne potrzeby i chce robić inne filmy. Myślę, że mogę tak powiedzieć, bo moja praca polega na opiekowaniu się projektami moich studentów i nie można powiedzieć, że ich filmy wyszły spod mojej ręki. Wydaje mi się, że są raczej różnorodne. Staram się utrzymać ten tryb metody pedagogicznej.
A jak w ogóle ocenia Pan poziom dzisiejszej polskiej kinematografii? Bo są różne opinie. Jedni mówią, że „polskie kino odbija się od dna”, a drudzy, że zbyt mocno się skomercjalizowało…
Mi się wydaje, że sytuacja jest dosyć zdrowa. Jest dosyć cyniczna sfera kina popowego. Są producenci, którzy są nastawieni na robienie tylko takiego kina. Jak mamy Walentynki, to już rok wcześniej jest kręcona komedia romantyczna, po to, by zarobić kasę. Nie widzę w tym nic złego. To jest bardziej rodzaj przemysłu niż sztuki. Jednocześnie pojawiły się takie filmy, jak „Córy dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej, „Baby bump” Kuby Czekaja, „Intruz” Magnus von Horn lub film Małgosi Szumowskiej „Body/Ciało”. Są to filmy bardzo ciekawe, interesujące i niezwykłe. Można je spokojnie pokazać Europie na dowolnym festiwalu bez żadnego wstydu. Sądzę, że pewien balans został zachowany.
Mariusz Grzegorzek jest polskim reżyserem filmowym i teatralnym, scenarzystą, grafikiem, realizatorem telewizyjny oraz twórcą teledysków. W latach 1980-1984 studiował historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1991 roku uzyskał dyplom na Wydziale Reżyserii łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej. Od 1989 roku wykłada w łódzkiej „filmówce”. Prof. Mariusz Grzegorzek jest rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. L. Schillera w Łodzi.