PAP: Jaki wspólny mianownik ma pańska wizyta w Ameryce?
Krzysztof Penderecki: Obejmuje różne rzeczy. Przyjechałem na wykonanie „Concerto grosso” na trzy wiolonczele w Filharmonii Nowojorskiej. W przyszłym tygodniu mam koncert w Yale University, gdzie byłem profesorem przez kilka lat i dyryguję ich orkiestrą. Przy okazji będę w Bostonie, bo pan Charles Dutoit także dyryguje tam mój utwór na trzy wiolonczele. Na festiwalu w Nowym Jorku jest mój koncert muzyki kameralnej.
PAP: Podczas czwartkowej premiery koncertu w Avery Fisher Hall, w Lincoln Center, publiczność przyjęła Pana owacjami na stojąco. Jak Pan jako dyrygent i kompozytor ocenia wykonanie utworu?
K.P: To się w nowojorskiej filharmonii rzadko zdarza, bo tę publiczność nie jest łatwo poruszyć i nie jest skora do wstawania. Bardzo się cieszę, bo spotyka się to chyba tylko w przypadku solistów, śpiewaków. Myślę, że mogło to być związane z moimi urodzinami. Wykonanie utworu było znakomite, perfekcyjne. Pan Dutoit dyrygował też pierwszym wykonaniem tego „Concerto grosso” w Tokio 12 lat temu i często to robił później, a więc zna koncert bardzo dobrze. Poza tym soliści byli znakomici.
PAP: 13 grudnia będzie pan w Nowym Jorku na światowej premierze swojego utworu „La Follia”. Czy mógłby Pan powiedzieć o tym coś powiedzieć?
K.P.: Jestem zaprzyjaźniony z światowej sławy skrzypaczką Anne Sophie Mutter i od lat współpracujemy. Napisałem dla niej wcześniej trzy utwory, a to jest czwarty. Powstał na jej urodziny, bo niedawno skończyła pięćdziesiąt lat. Prawykonanie odbędzie się w Carnegie Hall, a ona będzie solistką.
PAP: Które z pańskich utworów są najbardziej popularne w USA i na świecie?
K.P. Piszę bardzo dużo i nie bardzo mam na tym kontrolę. Na przykład na muzykę kameralną jest trzydzieści kilka utworów, każdy sobie może kupić nuty i to wykonywać. W wakacje byłem np. w Ameryce na festiwalu muzyki kameralnej w Marlboro, gdzie prezentowano bardzo dużo moich utworów. Znalazły one wielu słuchaczy właściwie na całym świecie od Japonii po Amerykę Południową. Także w Nowym Jorku odbyło się już kilka koncertów mojej muzyki kameralnej.
PAP: Czy są jeszcze jakieś orkiestry, dyrygenci bądź soliści na świecie, z którymi chciałby pan pracować?
K.P.: Współpracuję z wieloma. Mieszkałem parę lat w Niemczech, a także w Ameryce. Nawiązałem kontakty z wielkimi dyrygentami, jak Herbert von Karajan, Eugene Ormandy, Zubin Mehta jeszcze w latach sześćdziesiątych. Znałem tych ludzi i pisałem dla takich solistów jak Isaac Stern, Mstislav Rostropovich. Dyrygentów jest pewnie kilka tysięcy i trudno, by wszyscy się tym zajmowali. Jestem zadowolony z tego, co jest. Bardzo dużo moich utworów jest wykonywanych także w Ameryce i na szczęście nie muszę o to zabiegać.
PAP: W USA polskie opery wystawiane są rzadko. Metropolitan Opera pokazała tylko „Manru” Ignacego Jana Paderewskiego w roku 1902. Dlaczego pańskim zdaniem tak się dzieje?
K.P.: To nie jest zupełnie tak. Moja opera „Raj utracony” była napisana dla Lyric Opera of Chicago. W Sata Fe wykonano „Diabły z Loudun” i „Czarną maskę”. W Met natomiast się prawie nie wykonuje muzyki współczesnej.
PAP: Pańska muzyka znalazła się m.in. w filmach Kubricka, Friedkina i Wajdy…
K.P.: Z Wajdą jestem zaprzyjaźniony, a chodziło o film o Katyniu, gdzie zginął jego ojciec i mój wuj, toteż bardzo chciałem, żeby się tam moja muzyka znalazła. Poza tym jest wielu reżyserów, którzy za moim przyzwoleniem brali moją muzykę. Nie pisałem jej jednak dla filmu. Kubrick zadzwonił do mnie kiedyś i zapytał, czy napisałbym do jego nowego filmu muzykę. Byłem wtedy zajęty pisaniem opery i dałem mu pewne wskazówki, jakich moich utworów powinien posłuchać. Ta muzyka spełniała faktycznie w filmie („Lśnienie” – przyp. PAP) bardzo ważną rolę. Ja jestem jednak tak zwanym kompozytorem muzyki poważnej. Jeśli ktoś chce skorzystać z moich utworów, daję pozwolenie, ale nie pisałbym muzyki do filmów. Jest to muzyka służalcza i trzeba robić to, co chce reżyser i pisać pod obraz. Ilustracja muzyczna mnie nie bardzo interesuje.
PAP: Jest Pan zarazem kompozytorem i dyrygentem. Czy ma to tylko zalety?
K.P.: Kiedyś każdy kompozytor był dyrygentem. Nie było rozdziału. Jest coś naturalnego w tym, że ma się ochotę poprowadzić swoją wersję wykonania danego utworu.
PAP: Czy pańskie centrum muzyki w Lusławicach aspiruje do tego, aby być kuźnią talentów?
K.P.: Ośrodek ma służyć młodym zdolnym muzykom, głównie wykonawcom. Mamy np. orkiestrę dziecięcą, dzieci między 7 a 14 rokiem życia. W Polsce jest wiele świetniej młodzieży, lecz rzadko się ktoś nią zajmuje. Będziemy organizować im koncerty, tourne. Kierujemy uwagę szczególnie na młodych muzyków, którzy mogą mieć problemy ze swoją karierą, bo musi być jakiś sponsor. Przy okazji będziemy mieli zajęcia także z kompozytorami.
PAP: Jaką ma Pan opinię o młodych polskich kompozytorach?
K.P.: Namnożyło się ich teraz bardzo dużo. Kiedy ja studiowałem było nas zawsze tylko kilku. Teraz są dziesiątki i więcej na każdej uczelni. Ja się zajmuję swoją muzykę, teraz mam centrum w Lusławicach i nie bardzo mam czas interesować się wszystkim. Jest wielu kompozytorów, ale co oni będą robić, to otwarty problem. Nie każdy robi wielką karierę. Uważam, że najzdolniejszy jest Paweł Mykietyn, ale ma on już czterdzieści kilka lat i swoją karierę. Będziemy się starać zawsze mieć w Lusławicach młodych i niedoświadczonych jeszcze kompozytorów-rezydentów. Będziemy grać ich muzykę, żeby im ułatwić start.