Aktorzy Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana pokazali w Wilnie spektakl stworzony z okazji jubileuszu swojego teatru, który również obchodzi w tym roku setną rocznicę powstania, a także z okazji kolejnej „okrągłej” daty – 220 rocznicy urodzin Aleksandra Fredry. Obok całej plejady gwiazd polskiej sceny świetnie wystąpili także młodzi aktorzy: Lidia Sadowa w roli Klary i Paweł Krucz jako Wacław.
Przerysowane, brawurowo zagrane postacie, wierne – bez współczesnych nadinterpretacji – odtworzenie fabuły, a jednocześnie dystans do konwencji „fredrowskiej”. „Mrugnięcia” do widza, które oglądanie spektaklu czynią jeszcze ciekawszym – na przykład już w pierwszej scenie kąpiący się Daniel Olbrychski jako Cześnik…z wytatuowanymi na klatce piersiowej rybami – aluzja do innej roli aktora, Azji Tuhajbejowicza z „Pana Wołodyjowskiego”. Albo Podstolina z uroczym wschodnim akcentem wołająca do Wacława: „Po całej Litwie cię szukałam!” – wszystko to ujęło publiczność wileńską, która w trakcie spektaklu wielokrotnie reagowała spontanicznymi brawami, a po występie oklaskiwała artystów na stojąco.
Po przedstawieniu aktorzy nie spieszyli się zejść ze sceny. Wyszedł na nią także dyrektor Rosyjskiego Teatru Dramatycznego Jonas Vaitkus. Znany litewski reżyser podziękował polskim aktorom za święto dla wileńskiej publiczności.
„To, jak zostaliście przyjęci w Wilnie, przypomniało mi, jakie przyjęcie zgotowała publiczność w Polsce mojemu spektaklowi „Dziady” – powiedział Vaitkus.
Andrzej Seweryn, odtwórca roli Rejenta, a także dyrektor naczelny Teatru Polskiego, w imieniu zespołu zwracając się do widzów podkreślił, że gra na legendarnej scenie Teatru na Pohulance była dla aktorów wielkim przeżyciem.
„Ale patrzymy w przyszłość! Wiem, że dyrektor Vaitkus ma jedno marzenie. Marzenie, które zawiera się w haśle: Mam 100 lat, czuję się na 20, wyglądam na kilkaset – chcę być odrestaurowany” – mówił Seweryn, ostrzegając żartem, że remont kierowanego przez niego teatru trwa już cztery lata.
Wątek sentymentu do teatru, w którym zagrają, a także do samego Wilna, przewijał się również podczas spotkania aktorów z dziennikarzami, do którego doszło w poniedziałek przed spektaklem.
Daniel Olbrychski wyznał, że ma bardzo sentymentalny stosunek do Wilna. W latach 30-tych na tutejszym uniwersytecie studiowała jego mama, która często odwiedzała Teatr na Pohulance.
„Mam bardzo osobiste uczucia, bardzo rodzinne, bo siedzę na widowni tego pięknego teatru, który jest bardzo zasłużony dla kultury teatralnej. Moja mama studiując na Uniwersytecie Stefana Batorego na początku lat 30–tych, bardzo lubiła teatr. Studiowała filologię francuską i polską, a równolegle studiował tutaj Czesław Miłosz. Był nawet jakiś rodzaj flirtu między nimi” – opowiedział Daniel Olbrychski.
Sam aktor Wilno odwiedził jeszcze w latach 70–tych.
„Pierwszy raz byłem na Pohulance, kiedy kręciliśmy „Potop” w niedalekim Mińsku. Gdy mieliśmy wolną niedzielę, to brałem wielkiego Tadeusza Łomnickiego, dostawaliśmy przepustkę i woziłem Tadeusza, który nie znał Wilna. Ja znałem Wilno z opowieści mamy, więc mogłem być przewodnikiem” – powiedział znany polski aktor.
„Myślę, że przyjeżdżamy tu z wyrazem wdzięczności i radości. Przyjeżdżamy z podziękowaniem, że dyrekcja teatru w osobie pana Vaitkusa zaprosiła nas, po to aby razem z nimi wziąć udział w obchodach stulecia teatru” – powiedział z kolei Andrzej Seweryn, kolejna gwiazda wczorajszego wieczoru.
„To dla nas wielki zaszczyt, że możemy być tutaj. Myślę, że każdy z nas ma swoją historię. Tak jak większość mieszkańców Wilna. Najważniejsze, żeby ta historia nas łączyła, a nie dzieliła. Właśnie po to przyjechaliśmy” – powiedział zebranym A. Seweryn.
Podczas spotkania z dziennikarzami padło pytanie o relacje polsko-litewskie.
„Wydaje mi się, że nie powinniśmy zabierać sobie zawodów. Polityk niech uprawia swój zawód, a artysta swój. Chociaż to byłoby bardzo interesujące, gdybyśmy zobaczyli naszych polityków grających w naszym przedstawieniu” – zażartował Andrzej Seweryn.
Reżyserem wczorajszego spektaklu był Krzysztof Jasiński, założyciel i wieloletni dyrektor krakowskiego Teatru STU.
„Okoliczności jubileuszowe wskazywały na to, że nie ma co tu eksperymentować, tylko trzeba zrobić najlepiej jak się potrafi. Pokazać wszystko, co najpiękniejsze jest w tym utworze” – wytłumaczył ideę spektaklu reżyser.
K. Jasiński podkreślił, że jest bardzo zadowolony z tego wyjazdu.
„Każdy z nas, jakoś inaczej myśli o tym. Ja z wielkim wzruszeniem. Byłem już kiedyś w Wilnie, ale mało pamiętałem, bo to było przed 40 laty. Wiele się zmieniło, ale czuję się tu bardzo dobrze. Bardzo kameralnie. Nie przytłacza mnie metropolia. Kiedy w samolocie leciałem z Wiednia, było sporo Litwinów – to są bardzo piękni ludzie. Chyba dobrze się odżywiacie. Mało grubasów na ulicy. Dużo pięknych, smukłych dziewcząt” – żartował reżyser.