„Jesteś dobrym dyrektorem szkoły Misza, ale przygotowujesz kadry do seminarium duchownego!”. Rozmowa z Michałem Sienkiewiczem, ex-przewodniczącym Komitetu Olimpijskiego LSRR

10 września br. historyk i honorowy sędzia sportu Michał Sienkiewicz będzie obchodził swoje 80-te urodziny. Pracując na rzecz rozwoju polskości i sportu na Wileńszczyźnie, całe swoje życie związał z Ejszyszkami. O przewrotność losu, cuda i przyjaźnie pyta go założycielka strony na Facebooku „Ejszyszki - Nasze Miasto” Barbara Jundo-Kaliszewska.

Barbara Jundo-Kaliszewska
„Jesteś dobrym dyrektorem szkoły Misza, ale przygotowujesz kadry do seminarium duchownego!”. Rozmowa z Michałem Sienkiewiczem, ex-przewodniczącym Komitetu Olimpijskiego LSRR

Był Pan sędzią międzynarodowym, honorowym sędzią sportu ZSRR, przyjaźnił się z pierwszym prezydentem Litwy Algirdasem Brazauskasem, prałatem Józefem Obrębskim, kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem, biskup Aleksander Kaszkiewicz był pana wychowankiem, został Pan uhonorowany nagrodą z rąk prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego, a mimo to nigdy nie wyprowadził się z Ejszyszek. Czy nie było pokusy wyjazdu do wielkiego miasta?

Urodziłem się w 1933 roku niedaleko Ejszyszek. W roku 1945 tragicznie zginęła cała moja rodzina. Wówczas to, cudem ocalony, na stałe przeniosłem się do Ejszyszek, gdzie krewni tudzież różni dobrzy ludzie zaopiekowali się mną i pomogli przetrwać ciężkie powojenne lata. Już we wrześniu 1946 roku utworzono progimnazjum, do którego zacząłem uczęszczać. Czy wie Pani, że te pierwsze powojenne klasy w Ejszyszkach były wyłącznie z polskim językiem nauczania?! W tym okresie sprowadził się do Ejszyszek nauczyciel J.Kaziulonis. Sam był Litwinem, lecz jego żona była patriotką – prawdziwą Polką. To oni wystosowali pismo do Moskwy, potem nawet tam pojechali! Stalin ich oczywiście nie przyjął, tym niemniej to właśnie im zawdzięczamy powstanie polskiego progimnazjum. Niestety w wyniku wzmożonej rusyfikacji i napływu ludności rosyjskojęzycznej do miasteczka, już na początku lat pięćdziesiątych zostało ono przekształcone w progimnazjum rosyjskie.

To znaczy, że edukacja Pana odbywała się w dwóch językach: po polsku i po rosyjsku?

Nawet w trzech: po powrocie z wojska, dostałem się na studia na Uniwersytet Stefana Batorego, który wówczas nazywano Uniwersytetem im. V. Kapsukasa. Studiowałem historię, a językiem wykładowym na moim wydziale był język litewski. W przyszłości miał mi się bardzo przydać. Wcześniej jednak myślałem o wyjeździe do Polski. Byłem sierotą, a kolejne fale repatriacji zabierały resztki mojej rodziny. Brat mojej mamusi już wcześniej został przymusowo przesiedlony do Polski (najpierw przeszedł Sybir – był ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej i jak tylko weszli sowieci, to w pierwszej kolejności „zabrali się” za uczestników wspomnianej wojny). W 1956 roku wujek dla mnie również przygotował komplet niezbędnych do wyjazdu dokumentów.

Dlaczego więc Pan został?

Na decyzji tej zaważyła opinia mojego mentora oraz przywódcy duchowego – prałata Leona Żebrowskiego (ksiądz prałat Józef Obrębski zabrał go później do Mejszagoły). Otóż miał on wyjątkowo negatywny stosunek do dobrowolnego opuszczania Wileńszczyzny. Uważał, iż nie powinno się pozostawiać ojczyzny w biedzie. Gdy zwierzyłem się ze swoich planów, wzniósł ręce do nieba: „O Boże! O Michałku! I Ty do tej Polski jedziesz? Rzucacie ten prosty lud na pastwę losu!” Mówił, że w Polsce jest wystarczająco dużo Polaków. Zaś tu nikt się nie wstawi za prostym, bardzo często niepiśmiennym człowiekiem: „A ty już ukończyłeś szkołę, dostaniesz się na studia. Tu potrzebni są ludzie światli – jesteś potrzebny tutaj!” I tak oto zostałem.

A co z wujostwem? Nie naciskano na Pana?

Rodzina się obraziła – przyjechali do Ejszyszek, musiałem się nasłuchać… Lecz byłem już po wojsku, zdałem na studia. Brakowało nauczycieli, więc rozpocząłem pracę w szkole. Widać tak już musiało być. W 1960 roku zostałem dyrektorem szkoły wieczorowej w Ejszyszkach, która w tym okresie była bardzo liczna. Stanowisko to zajmowałem przez przeszło 10 lat, w ciągu których nierzadko musiałem się zmagać z lokalnymi i partyjnymi władzami.

Ejszyszczanie wspominają, że chodził Pan do kościoła nawet pełniąc funkcje dyrektora szkoły? Jak to było możliwe? Nie ścigano Pana za to?

Oczywiście, że byłem wzywany „na dywanik” do naszego rajkomu, którego siedziba mieściła się wówczas w budynku obecnego starostwa. Za którymś razem wprost mi zasugerowano, żebym jeździł do kościoła do Wilna i nie prowokował lokalnych konfidentów. I przez jakiś czas jeździłem. Pierwszym sekretarzem w rejonie ejszyskim był wówczas Nowikow. Nie mogę powiedzieć o nim nic złego. Kiedyś z żalem wyznał, że tzw. wierchuszki w Wilnie atakują go za to, że toleruje w swoim rejonie bezpartyjnego dyrektora szkoły. I do tego – historyka! „Jesteś dobrym dyrektorem szkoły, Misza, – mówił Nowikow- ale wiem, że jednocześnie przygotowujesz kadry do seminarium duchownego!”

Czy chodziło mu o Pana absolwenta – biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza?

I o niego również. W sumie za mojej kadencji z naszej szkoły wyszło pięciu kapłanów. Jeśli chodzi o Olesia, to pamiętam, jak kardynał Henryk Gulbinowicz, z którym znamy się od dawna, (nawet dziś otrzymałem od niego list) zabrał go do papieża Jana Pawła II. Ojciec Święty mianował Kaszkiewicza biskupem, lecz litewskie władze świeckie nie zgodziły się na to. Stwierdzono, że Polak nie może być litewskim biskupem. „Nie chce Litwa – damy na Białoruś” – powiedział papież i w ten oto sposób w 1991 roku ejszyszczanin został biskupem grodzieńskim.

Jak udawało się Panu to wszystko pogodzić: przyjaźnie z księżmi i państwową posadę?

Nigdy nie należałem do Komsomołu, ścigano mnie za brak legitymacji partyjnej ale jakimś cudem udało mi się ten okres przetrwać. Zresztą moje życie pełne było cudów, poczynając od ocalenia zimą 1945 roku. Zawierzyłem moje życie Matce Bożej Nieustającej Pomocy i w trudnych chwilach zawsze się do niej modliłem. Myślę, że to Ona czuwała nade mną, gdy w 1957 roku usuwano mi płuco, bez którego przeżyłem aż do dziś. Miałem po drodze też historie onkologiczne, ale mniejsza o to. Ważne, że po chorobie nie miałem szans na karierę sportowca, a przecież w głębi duszy tak bardzo o tym marzyłem. Zostałem więc sędzią sportowym…

…a wkrótce też przewodniczącym Komitetu Olimpijskiego LSRR. Czy wówczas zrezygnował Pan z pracy w szkole?

Nie od razu. Łączyłem obie funkcje, aż do czasu gdy podczas pewnego mojego wyjazdu spłonęła szkoła. Był to rok bodajże 1970. Wyjechałem akurat do Berlina na zawody. Wracam, a tu skandal. Wezwał mnie ówczesny minister oświaty Litewskiej SRR Mečislovas Gedvilas, bardzo fajny człowiek! Z racji wykonywanego zawodu bardzo często się z nim spotykałem. Porozmawialiśmy i stanęło na tym, że szkołę trzeba odbudować i tyle. Kiedyś zaproponował mi stanowisko ministerialne: „Przyjeżdżaj pracować do nas do ministerstwa oświaty – powiedział. – Naradziliśmy się w ministerstwie i postanowiliśmy, że będziesz odpowiedzialny za polskie szkoły”. Jakież było jego zdumienie, kiedy odmówiłem: „Pierwszy raz widzę, żeby ktoś rezygnował z przeprowadzki do Wilna! Chcieliśmy ci zrobić prezent, a ty…” Zapewniał nawet mieszkanie w stolicy, tylko że ja nie lubię miasta. Lubię przyrodę, dobrze mi tu, w swoich stronach. Odrzuciłem propozycję ministra i nie pojechałem.

Jak Pan wspomina okres na stanowisku kierownika oświaty rejonu solecznickiego?

Byłem kierownikiem oświaty przez kolejnych pięć lat. Potem znów wróciłem do wieczorówki. Nie pasowałem do roboty, której celem była m.in. rusyfikacja szkolnictwa i zrozumiałem, że większe pole manewru mam w rodzinnej szkole. Często wyjeżdżałem na zawody. Sport był dla mnie najważniejszy. Przez sport poznałem też Algirdasa Brazauskasa. Bardzo dużo mi w życiu pomógł. Był obiecującym i tylko o rok ode mnie starszym sportowcem. Spotykaliśmy się na zawodach. Potem piastował stanowisko pierwszego zastępcy przewodniczącego Komitetu Planowania (tzw. Gospłana). Podobnie jak Gedvilas, lubił przyjeżdżać do Wareny na grzyby. Zawsze przed przyjazdem dzwonił i się umawialiśmy. Brazauskas bardzo wiele zrobił dla naszego rejonu, w tym też dla Ejszyszek. Gdyby nie on, nie mielibyśmy Szkoły Sportowej. To on wywalczył dla nas fundusze na zaadoptowanie opuszczonej synagogi pod Szkołę Sportową, dobudowanie foyer przy Domu Kultury i budowę przedszkola.

Przecież zaraz po wojnie w Ejszyszkach otwarto przedszkole?

Owszem, tylko że po przeniesieniu centrum rejonowego z Ejszyszek do Solecznik, również przedszkole zostało przeniesione. Zresztą sam Brazauskas, obecny na posiedzeniu,w trakcie którego zapadała decyzja o przeniesieniu rejonu z Ejszyszek do Solecznik, opowiadał, że odbyło się to bardzo szybko. Ponadto posiedzenie miało miejsce pod nieobecność, przebywającego w Karlovych Varach, pierwszego sekretarza Antanasa Sniečkusa. Chodziło o to, że Soleczniki są położone bliżej Wilna. A może o coś jeszcze… W każdym bądź razie decyzja zapadła. Dokumenty były dużo wcześniej przygotowane, co rozwścieczyło Sniečkusa. Jednakże, nie mógł kompromitować partii i nie kwestionował decyzji Wierchownogo Sowieta. Ważne, że w omawianym okresie Brazauskas sam monitorował inwestycje w Ejszyszkach i bardzo nam pomógł.

Zatem nie ograniczało Pana życie w malutkiej mieścinie?

Wręcz przeciwnie – mieszkając przez całe życie w Ejszyszkach zjeździłem niemalże cały świat. Byłem nawet w Afryce! Tylko Australii i Ameryki nie widziałem. Nadarzały się ku temu okazje, lecz czasu zabrakło. Sędziowałem m. in. w 1980 roku na Olimpiadzie w Moskwie, gdy zwyciężył Władysław Kozakiewicz… To były piękne lata!

Co Pan robił po rozpadzie Związku Radzieckiego?

Już w roku 1988 zostałem członkiem Narodowego Komitetu Olimpijskiego Litwy. W 1989 roku zakładaliśmy Klub Sportowy Polaków na Litwie „Polonię”, potem walczyliśmy o odrodzenie „Sokoła”. W tym okresie miałem pełne ręce roboty ale wydaje mi się, że było warto. Nadal staram się pomagać i w miarę możliwości brać czynny udział w życiu naszego „Sokoła” oraz w innych inicjatywach nastawionych na rozwój naszego sportu i naszej młodzieży.

Michał Sienkiewicz (ur. w 1933 r.): uhonorowany Dyplomem Zasługi i tytułem Rycerza Związku Towarzystw Gimnastycznych „Sokół” w Polsce, zaliczony w poczet członków Legii Honorowej Sokolstwa Polskiego w Ameryce, odznaczony brązowym Krzyżem Zasługi. W 2003 z rąk prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego odebrał nagrodę im. Stanisławy Walasiewiczówny „Za działalność na rzecz sportu polonijnego”. Uhonorowany Złotym Krzyżem Departamentu Kultury Fizycznej i Sportu przy Rządzie Republiki Litewskiej „Za zasługi na rzecz rozwoju sportu litewskiego”. Członek honorowy Narodowego Komitetu Olimpijskiego Litwy. Prezydent Litewskiej Federacji Ringo. Współautor wydanej w 2002 roku monografii „Eišiškės”.

PODCASTY I GALERIE