Historyk: Często słyszymy, że w czasie II wojny światowej wszyscy byli ofiarami, a nie było katów

„Należy mieć świadomość, iż Polska w kontekście II wojny światowej powinna być rozpatrywana jako ofiara, a nie jako sprawca albo kat. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat narracja historyczna, zarówno w Europie Zachodniej, jak i Rosji, już nie powiem o Związku Radzieckim, była po prostu rozcieńczana. W konsekwencji dzisiaj często usłyszymy, zwłaszcza w Europie Zachodniej, że wszyscy byli ofiarami, a nie było katów” - powiedział dla Radia Znad Wilii dr Szymon Niedziela, Kierownik Działu Obsługi Ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego.

Ewelina Knutowicz

Dlaczego II wojna światowa rozpoczęła się w Polsce?

Pamiętajmy, że inicjatorzy tej wojny, czyli III Rzesza oraz Związek Radziecki dążyli do tego, aby wymazać Polskę z mapy świata, a także przywrócić, ich zdaniem, porządek geopolityczny w Europie Wschodniej sprzed I wojny światowej. Wtedy część Polski należała do Niemiec oraz Austro-Węgier, a część do Rosji. W momencie, kiedy Polska po 123 latach odzyskała niepodległość, to Niemcy i Związek Radziecki stopniowo zaczynają się zbliżać ku sobie właśnie chcąc przekreślić postanowienia, z jednej strony, Traktatu Wersalskiego, a z drugiej strony, Traktatu Ryskiego. Właśnie między innymi dlatego wojna zaczyna się w Polsce. Niemcy nigdy nie pogodzili się z tym, że utracą te ziemie, które w czasie zaborów do nich należały.

Dlaczego nie możemy nazywać Polski inaczej, niż ofiarą konfliktu?

Tu powinniśmy jako Polacy być zgodni z tym, że należy mieć świadomość, iż Polska w kontekście II wojny światowej winna być rozpatrywana jako ofiara, a nie jako sprawca albo kat.

Rzeczywiście, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat narracja historyczna, zarówno w Europie Zachodniej, jak i Rosji, już nie powiem o Związku Radzieckim, była po prostu rozcieńczana. W konsekwencji dzisiaj często usłyszymy, zwłaszcza w Europie Zachodniej, że wszyscy byli ofiarami, a nie było katów. Ofiarą była Polska, Żydzi, ale ofiarami byli też Niemcy, bo przecież zbombardowano Berlin, Hamburg czy Drezno. W ten sposób właśnie mijamy się z prawdą. Stosujemy taki zabieg, który z języka niemieckiego tłumaczymy jako wyrównywanie – mówimy, że „wojna – to cierpienie takie same dla wszystkich”. Z jednej strony, jest to spostrzeżenie jak najbardziej humanitarne. Kiedy cierpi z powodu głodu Polak, Litwin, Rosjanin czy Niemiec, to cierpią tak samo – biologia jest równa dla wszystkich.

Nie zapominajmy wszak o kontekście historycznym. Polska, jak już powiedziałem, po okresie niewoli nie zamierzała prowadzić wojny przez chyba następne 1000 lat. Polska miała w perspektywie wyłącznie walkę pozytywistyczną, czyli praca, praca i jeszcze raz praca. Była to budowa społeczeństwa, gospodarki państwa, które przecież nie istniało 123 lata. Polska bardzo szybko ruszyła do przodu. Miała ona szansę stać się liderem Europy Środkowej. Nie mogło to jednak być zaakceptowane z perspektywy Berlina i jego mitu Europy, czyli rozporządzenia Europy Wschodniej po swojemu.

Taka silna, mocna gospodarczo Polska nie mogła też być zaakceptowana przez Moskwę, a niegdyś przez Petersburg. Plany polityki zachodniej Związku Radzieckiego były takie, że poprzez niby wspieranie i ochronę mniejszości narodowych (np. Białorusinów czy Ukraińców) Moskwa miała wspaniały pretekst, żeby odzyskać to, co utraciła w wojnie polsko-bolszewickiej. Pamiętajmy – Stalin zrealizował to, co się nie udało Leninowi w roku 1920. Czekał na to 19 lat i 17 września 1939 r. właśnie to osiągnął.

Fot. domena publiczna

Niektórzy historycy uważają, że II wojna światowa tak naprawdę się rozpoczęła 3 września. Dlaczego właśnie 1 września 1939 r. jest datą oficjalną?

Jak najbardziej możemy bronić tezy, że wojna zaczęła się 1 września w Polsce atakiem niemieckim na Polskę na wybrzeżu, ale nie tylko. Wiemy bowiem, że w tym samym czasie co Westerplatte, a nawet nieco wcześniej był zbombardowany przez Niemców Wieluń. Jest to zapomniana karta martyrologiczna narodu polskiego. Wieluń był pierwszą ofiarą II wojny światowej.

Gdybyśmy zapytali historyków w Etiopii, to wielu z nich odpowiedziałoby, że wojna zaczęła się atakiem włoskim na Abisynię w 1936 r. Podobnie by się wypowiedzieli Chińczycy, wspominając atak Japonii na Mandżurię w 1931 r. Jednak dydaktyka historii musi mieć swego rodzaju jasno wykreślone bramy, przez które wchodzimy w kolejne epoki. II wojna światowa zaczyna się 1 września 1939 r., ale podkreśliłbym coś innego. Niestety, ale nie zawsze jest to w dyskusji o II wojnie światowej takie oczywiste.

Na przykład, dla Francuzów wojna zacznie się 3 września, kiedy Francja wypowiedziała wojnę Niemcom. Co więcej, znajdziemy i takie opracowania historyczne, gdzie ta „prawdziwa” II wojna światowa zaczyna się 22 czerwca 1941 r., kiedy Niemcy atakują Sowietów. A któż tam pamięta o Kampanii wrześniowej? Z perspektywy Stanów Zjednoczonych wojna zaczęła się 7 grudnia 1941 r. atakiem Japonii na Pearl Harbor.ó

Niestety, dochodzimy tutaj do przykrego dla nas, Polaków, zjawiska, a mianowicie, niedoceniania Polski jako tego niezwykle ważnego ogniwa w czasie II wojny światowej. Jakże przykre jest to, że wiele ludzi znających historię, spytani właśnie w Europie, jakie miasta zapłaciły największą cenę w czasie wojny, często wspominają o Berlinie, Hamburgu, Dreźnie, Singapurze, o zbombardowanych miastach Japonii… Ja wiem, że tam wszędzie ludzie cierpieli. Tylko, że Warszawa nadal nie jest aż takim symbolem, a powinna być. Bardziej się pamięta, np. o zbombardowanym Leningradzie czy Stalingradzie. Wiem, że te miasta bardzo ucierpiały. Ale jednak 6 lat okupacja trwała tylko w Warszawie, a ona wcale nie jest aż tak rozpoznawalnym symbolem, jak np. płonący Reichstag. Zniszczona Kolumna Zygmunta i Zygmunt leżący na Placu Zamkowym po Powstaniu Warszawskim wcale nie jest takim symbolem. Czy zmienimy świadomość globalną? Powiem szczerze, że to zadanie uważam za trudne i chyba nierealne. Powinniśmy się skupić na tym, żeby każdy Polak – znad Wisły czy z Krakowa, z Wilna czy z Ejszyszek – wiedział o tym, że to właśnie Polska najbardziej ucierpiała. To Warszawa powinna być tym miastem-symbolem. Jeżeli będziemy sami bronić swojej historii, to wygramy tę bitwę. To, że się nie uda nam przekonać ludzi w Moskwie czy w Berlinie, nie jest najważniejsze.

Fot. Domena publiczna

Jeżeli chodzi o początek września, gdyby Polska otrzymała wsparcie Zachodu, czy mogłaby pokonać okupantów?

Wchodzimy tutaj na grunt historii alternatywnej, na której wielu historyków zrobiło karierę. Ładnie jest dzisiaj mówić, co by było. Tylko troszeczkę wejdę na ten grunt.

W 1939 r. Polska była związana sojuszami i gdyby one zadziałały, jednostki niemieckie byłyby do powstrzymania. Najpotężniejszą armią ówczesnej Europy była armia francuska, mająca bardzo silną marynarkę wojenną, wojska lądowe, lotnictwo. Do tego była wsparta brytyjskim korpusem ekspedycyjnym. Przy pełnym zaangażowaniu się Francji, ale nie mówię o linii Maginota – żołnierzach, którzy bez sensu siedzieli w jakichś norach – tylko o ofensywie francuskiej – to Niemcy były absolutnie do pokonania. To możemy mówić bez żadnego „gdybania”.

Proszę zauważyć, Armia Czerwona nie atakuje Polski 1 września. Cóż stało na przeszkodzie? Stalin nie był pewien reakcji Zachodu. Widząc ofensywę francuską, Związek Sowiecki zapewnie nie wszedłby w wojnę przeciwko Francji i Wielkiej Brytanii. Już 17 września Moskwa wiedziała doskonale, że Zachód nie ruszy palcem.

Wszyscy stracili – straciła Polska, Europa i cały świat. To zło, które nazywa się III Rzesza, nazizm, Hitler, naprawdę było do powstrzymania. Gdyby jeszcze do tego doszło porozumienie np. polsko-czechosłowacko-jugosłowiańskie, które było naprawdę możliwe, to te trzy państwa dodatkowo stanowiłyby oporę na Wschodzie, a atak francuski – na Zachodzie. To nie jest żadna fantasmagoria, tak mogła się potoczyć historia. W 1939 r. Niemców można było zatrzymać, ale już nie w latach 40-tych. Wtedy potęga lądowa i lotnicza była już bardzo trudna do zatrzymania.

Fot. Domena publiczna

Jakie są najważniejsze lekcje, które możemy wyciągnąć z II wojny światowej?

Każdy naród udzieliłby innej odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedź Polaka może być taka: nasz naród musi robić absolutnie wszystko, posługiwać się wszystkimi dostępnymi narzędziami, żeby już nigdy nie przelać tyle krwi. Polska i naród polski dwa razy w historii był na skraju zapaści biologicznej. Był to wiek XVII – okres Potopu – i II wojna światowa. Nas po prostu miało nie być. Byli tacy mocarze na tym świecie, jak Hitler i Stalin, którzy nas biologicznie chcieli wytępić. Mieliśmy sojuszników, ale te sojusze nie zadziałały. Między takimi hienami Polska obronić się nie mogła. Mogliśmy wylać tyle krwi, że nasz organizm by tego nie przetrwał i Polaków na ziemi by nie było.

Nauka jest dla nas taka – dopóki jest pokój, tak jak dzisiaj, to trzeba go pielęgnować za wszelką cenę. Należy zastanawiać się nad każdą kroplą polskiej krwi, bo wylano jej całe morze. Dbajmy więc o każdą kroplę. Jeżeli natomiast ten pokój byłby zagrożony, to nie możemy pokładać nadziei tylko i wyłącznie w sojuszach. W każdym okresie historycznym warto, aby naród i państwo było silne samo, czyli miało własną siłę. Sojusze są piękne na papierze jako dokumenty, ale nie zawsze w życiu się sprawdzają.

Polacy nieraz – nad Wisłą, nad Wilią – udowodnili, że naród, który jest przekonany o swoich racjach, który chce się bronić, jest gotów walczyć za siebie, za swoją ziemię i wolność, jest niepokonany. Armię można pokonać, nawet ci, którzy nazywają siebie niepokonanymi, kiedyś zostaną pokonani. Natomiast naród świadomy jest nie do pokonania. Dlatego tak ważne jest uświadamianie i wychowanie historyczne. Człowiek świadomy tego, jak jego przodkowie walczyli o wolność, nie zdezerteruje, nie ucieknie z szacunku do swoich przodków. Nie można jednak liczyć wyłącznie na to, że ktoś będzie za Polskę umierał. Tego nigdy w historii nie było.
W końcu, w 1919 r. mieszkańcy Wilna sami oswobodzili miasto i sami musieli walczyć. Nikt nam nie pomógł.

Zobacz Więcej
Zobacz Więcej