Zacznę tradycyjnie – kiedy zaczął Pan malować?
Malowałem od zawsze, jak to się mówi maluję od wczesnego dzieciństwa. Uczęszczałem do szkoły plastycznej, później na prywatne kursy. Odkąd pamiętam, malowanie mnie w jakiś sposób kręciło. Zawsze chciałem studiować na akademii sztuk pięknych. Najbliższa rodzina wspierała moje dążenia, szczególnie mama, bo w dzieciństwie również miała pociąg do rysunku, natomiast dalsze rodzeństwo patrzyło na to z przymrużeniem oka. Krążyła opinia, że progi akademickie są nie osiągalne dla ludzi ze środowiska z którego pochodziłem.
Czy każdy może się nauczyć rysować?
Przede wszystkim nie trzeba uczyć każdego rysować. Nie ma takiej potrzeby, żeby wszyscy rysowali. Każdy człowiek ma swoje predyspozycje. W sferze obcowania ze sztuką każdy może ją konsumować w różny sposób. Ktoś jako koneser – kolekcjoner, ktoś jako amator, a ktoś jako profesjonalista, który tę sztukę uprawia. Sztuka w społeczeństwie jest zjawiskiem bardzo plastycznym i pojawia się w różnych sferach. Zaczynając od sztuki wysokiej, którą widzimy na wystawach, trienalach, biennalach, kończąc sztuką użytkową, czy ludową, którą widzimy na Kaziukach. Sztuka amatorska, którą uprawiają ludzie z pasji, dla siebie i szuka użytkowa, którą konsumujemy na co dzień poprzez design przedmiotów, ubrania, reklamy. Sztuka dotyczy nas bezpośrednio i otacza, kreuje wizerunek naszego świata. Jeżeli spojrzymy przez pryzmat sztuki od renesansu do dnia dzisiejszego, to możemy zobaczyć, jak ten świat wyglądał – jacy byli ludzie, jakie wartości były dla nich priorytetem.
Nie sposób jest wyrwać sztuki z potrzeby ludzkiej. Według mnie, jest ona bardziej wynikiem racjonalnego kierowania się, niż irracjonalnego.
Sztuka pozwala mi uciec od wszelkich wstrząsów tego świata. Tworząc jestem najszczęśliwszym człowiekiem i nic mnie nie obchodzi – czy to są kwestie polityczne, czy finansowe. Wszystko odchodzi na drugi plan.
Czy jest ktoś na kim Pan się szczególnie wzorował, bądź wzoruje w swojej pracy?
Jest sporo artystów, którzy wywarli na mnie ogromne wrażenie. W młodości fascynował mnie surrealizmem. Surrealizm był czymś zupełnie odmiennym od tego, co nam oferowano. Było to wyrwaniem się wyobraźni w wolną przestrzeń i bardzo mnie to fascynowało. Na przykład Salvador Dali, czy Giorgio de Chirico. Przede wszystkim te idee surrealistyczne.
Teraz też lubię surrealizm, wciąż gdzieś we mnie istnieje, może się jednak transformował, stał się takim odrealnieniem, bo obraz w pewnym sensie traktuję, jak scenę teatru. Teatr wyobraźni na który składają się rzeczy realne, realne wydarzenia, które w odbiciu lustrzanym nabierają odmiennych form, kolorów, przestrzeni i to nie jest w żaden sposób prawdziwe, to po prostu taka iluzja, pragnienie, coś, o czym można marzyć. Jest to lustro wyobraźni, gdzie nie można wejść, ale można to rozwijać na różny sposób. Surrealistyczne wątki do dziś przewijają się w mojej twórczości. Nie staram się wzorować na innych artystach, ale pewne ich idee, osiągnięcia wzbogacają wiedzę o sztuce i pojmowanie tejże sztuki. Każdy okres w twórczości jest takim zwierciadłem tożsamości społeczeństwa. Czasami artyści wymykają się z szeregu, bardziej lub mniej, ale każdy z nich ma coś do powiedzenia i każdy mówi to w inny sposób, z innej perspektywy doświadczeń. W mojej sztuce najważniejsze co robię, to pokazuję własne spojrzenie na świat. Idealizuję świat na swój sposób.
W Pana pracach przeważa kolor niebieski, czy tak było od początku Pana twórczości?
Nie, początkowo przeważały ciemne kolory, niebieski gdzieś się po prostu przewijał.
Z Pana obrazów bije chłód, smutek. Czego to jest wyrazem?
Nie powiedziałbym, że moje obrazy są wyrazem smutku. To tak, jak w przypadku kompozytorów, każdy ma swój styl, swoje brzmienie według którego można go rozpoznać. Niekiedy słyszę, że ,,Bluj – to niebieski, to jego znak rozpoznawczy”, co nie jest zupełnie tak jednoznaczne, chociaż moje rozwiązania kolorystyczne kompozycji malarskich stały się bardzo rozpoznawalne. Niemniej ważne jest sama kompozycja rysunku która stanowi szkielet obrazu . Na powstanie każdego obrazu wpływa doświadczenie. Kiedy skończyłem studia, musiałem się od wszystkiego odgrodzić, usiąść i się zastanowić – co dalej? Co dla mnie jest ważne? Co chcę malować ? Dopiero poprzez codzienną pracę, analizę tego, co zrobiłem dochodziłem do pewnych rozwiązań technicznych, technologicznych, kompozycyjnych, kolorystycznych, czyli mnóstwa kwestii profesjonalno-malarskich.
A co z natchnieniem?
Nie lubię takich sformułowań, jak natchnienie, chociaż to brzmi poetycko. Na natchnienie czekają amatorzy , gdybym czekał na natchnienie, to nigdy bym niczego nie namalował. Przychodzę po prostu codziennie do pracowni, biorę pędzel i się wyłączam. Jestem w innym świecie. Nie muszę mieć natchnienia, żeby malować. Malarstwo stało się koniecznością.
Czyli nie musi Pan przeżyć jakiegoś wstrząsu emocjonalnego, żeby pod wpływem właśnie tych emocji coś stworzyć?
Nie, wręcz przeciwnie. Sztuka pozwala mi uciec od wszelkich wstrząsów tego świata. Wówczas jestem najszczęśliwszym człowiekiem i nic mnie nie obchodzi, czy to są kwestie polityczne, finansowe. Wszystko odchodzi na drugi plan. To jest doskonałe.
Podobno rozpoczął Pan doktorat. Co Pana tknęło?
Tak, w ubiegłym roku otworzyłem przewód doktorski na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. To nie jest tak, że mnie tknęło. Znam dobrze tamto środowisko akademickie, od kilku lat byłem zachęcany przez panią prof. Marzannę Wróblewską oraz dr.hab. Grzegorza Mroczkowskiego i w końcu się zdecydowałem. Dr. hab Grzegorz Mroczkowski jest moim promotorem . Nie była to łatwa decyzja, ponieważ wiąże się to z wielkim poświęceniem oraz wyczynowo z ogromnym zaangażowaniem. W ubiegłym roku złożyłem papiery i zostałem przyjęty przez Radę Wydziału. Co ciekawe, podczas rozmowy wstępnej jeden z profesorów u którego w pracowni nie studiowałem pamiętał moją pracę dyplomową sprzed kilkunastu lat. Było to dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem.
Prowadzi Pan studio rysunku i malarstwa, kto może tam uczęszczać i uczęszcza?
Są grupy dziecięce oraz młodzieżowe. Uczęszczają również osoby dorosłe, które przychodzą na zajęcia indywidualne. Mój najstarszy uczeń ma 52 lata. Generalnie osoba w każdym wieku może się zapisać na zajęcia do studia. Najważniejsze są chęci. Każdy może się uczyć, ale nie każdego stać na to emocjonalnie.
Miał pan kilkadziesiąt wystaw. Gdzie najdalej można było obejrzeć pana obrazy?
Z tego co wiem, w Rzymie. Była to wystawa zbiorowa pt. ,,Barwy polskie w Rzymie”. Ponadto wielokrotnie brałem udział w zbiorowych wystawach Związku Malarzy Litewskich (artysta należy do Związku Malarzy Litewskich przyp. red.), którego kolekcja podróżowała po całym świecie i prawdę powiedziawszy nie śledziłem tego. Po czasie otrzymuję jakieś maile, potwierdzające pobyt moich prac np. w USA itd.
Czy niektóre namalowane obrazy traktuje Pan jak swoje dzieci? Czy bardzo emocjonalnie jest Pan z niektórymi związany?
No pewnie, obrazy, tak jak dzieci – zaczynają żyć swoim życiem. Jak namaluję obraz, to jeszcze przez kilka dni stoi na sztalugach, a ja chodzę i patrzę, zastanawiam się nad dodaniem plamki, kropki.
Ogromnie się cieszę, kiedy ktoś nabywa mój obraz i że ten obraz będzie dekorował wnętrze. Zawsze to jest radość, że to co robisz ma odbiór, że nie jesteś siedzącym w piwnicy wariatem, który coś tworzy i jest całkowicie oderwany od rzeczywistości (śmiech).
Robert Bluj (ur. 1970 w Wilnie) wileński malarz, doktorant Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, członek związku malarzy Litwy. Na koncie ma kilkanaście wystaw autorskich, uczestnik kilkudziesięciu wystaw zbiorowych. Niektóre obrazy artysty można zobaczyć w wileńskich kościołach.