
Jego zdaniem prowizoryczny jak na standardy europejskie terminal naftowy w Butyndze jest raczej utrapieniem niż ważnym aktywem logistycznym Możejek. Ekspert zwraca uwagę, że Lukoil ma na siedem razy więcej stacji niż Orlen, a białoruskie rafinerie w Mozyrze i Nowopołocku z łatwością są w stanie zaopatrzyć niewielkie rynki krajów nadbałtyckich.
„Obecny zarząd Orlenu dokonywał cudów zręczności aby utrzymać pozytywną rentowność litewskiej rafinerii i kilkakrotnie próbował sprzedać tę inwestycję. Sytuacja się jednak znacznie pogorszyła, bo zamknął się jeden z głównych kanałów zbytu paliw, czyli USA. Po rewolucji łupkowej cały świat spodziewa się zobaczyć Amerykanów w roli eksportera węglowodorów i paliw” – podkreśla Janusz Wiśniewski w rozmowie z wnp.pl.
W jego opinii Możejkom pozostaje eksport na Ukrainę i niepewność uzyskania zapłaty, eksport do Polski ze szkodą dla Lotosu i Orlenu lub eksport do blendowni paliw w Venspils czy Rotterdamie, gdzie trudno jest uzyskać dodatnią marżę.
„W tej sytuacji nie dziwi zapowiedź premiera Litwy o zmianie negatywnego nastawienia do interesów Orlenu na Litwie. Jednak pozwolenie na budowę rurociągu produktowego czy obietnica odbudowy linii kolejowej nie zmienią krytycznej sytuacji Możejek, bo jest już na to zwyczajnie za późno” – przekonuje rozmówca wnp.pl. Nie ukrywa, że jego zdaniem Litwini znowu próbują ograć polski rząd i naciągnąć polskie firmy na kolejne zbędne wydatki na Litwie.