
„Z potrzeby serca i Bożego podszeptu”
Jak powstało polskie duszpasterstwo akademickie w Wilnie?
Kazimierz Liplański: Zaczęło się od pomysłu, ale pewnie też od potrzeby. Jakie wewnętrzne pytanie lub pragnienie sprawiło, że postanowiliście założyć Duszpasterstwo Akademickie? Czy to była tęsknota, a może coś, czego sami nie mieliście, a chcieliście dać innym?
Marcin: To dla mnie bardzo trudne pytanie. Często je sobie zadaję i wciąż nie mam jednej dobrej odpowiedzi. Myślę, że wszystko zaczęło się od ciekawości. Po pierwsze – dlaczego czegoś takiego jeszcze nie ma? Zwłaszcza w polskim środowisku religijnym. Po drugie – kto by do takiego duszpasterstwa w ogóle przychodził? Nie wiedziałem, co z tym zrobić, ale czułem, że to we mnie jest – pragnienie. Zawsze uważałem, że jeśli w sercu pojawia się pragnienie, to nie jest przypadek. Wierzę, że to Pan Bóg daje takie wewnętrzne impulsy – i że jeśli je zlekceważymy, możemy później tego żałować.
I rzeczywiście – spotkałem Jarka, który miał bardzo podobne przemyślenia. Potem poznaliśmy ojca Jurka, który nas przyjął, wsparł i po prostu dał nam przestrzeń. Wszystko na początku układało się zaskakująco łatwo – jakby Pan Bóg sam nas prowadził.
Nawet jeśli nie potrafię dziś dokładnie nazwać, skąd to się wzięło, wiem, że to było od Boga. I choć może nie powstało to dla mnie – może właśnie dla kogoś innego – to czuję się szczęśliwy, że mogę być częścią tego procesu. Może komuś to zmieni życie. A ja miałem tylko być narzędziem.
Jarosław: Dla mnie to była pewna droga. Moja pierwsza wspólnota, do której dołączyłem, to duszpasterstwo akademickie w Warszawie – tam, gdzie kiedyś studiowałem. To było bardzo dobre doświadczenie. Zobaczyłem, czym jest wspólnota, jak działa, jak wiele daje.
Po powrocie do Wilna poczułem się dość samotny. Długo byłem za granicą, więc trochę wypadłem z rytmu. Dołączyłem do Katolickich Dni Młodzieży w Szumsku i tam poznałem różnych ludzi – m.in. młodzież z oazy.
Oaza to świetna wspólnota, ale bardzo młodzieżowa – głównie dla uczniów szkół średnich albo młodszych studentów. Ja, jako osoba już po studiach, od razu trafiłem w rolę animatora. I choć to piękne zadanie, to trudno mi było duchowo wzrastać, nie mając wokół siebie osób w podobnym wieku.
Zrodziło się więc we mnie pragnienie stworzenia wspólnoty „dla nas” – ludzi, którzy już trochę przeszli, są na innym etapie życia niż licealiści. Duszpasterstwo akademickie wydało się naturalnym rozwiązaniem, inspirowanym tym, co znałem z Polski.
Porozmawialiśmy o tym z uczestnikami KDM-u w Szumsku. Marcin był wtedy bardzo zaangażowany – jako wolontariusz i animator. Postanowiliśmy coś stworzyć. Nie wiedzieliśmy jeszcze dokładnie co – ale chcieliśmy się spotykać, modlić się, rozmawiać, spędzać razem czas.
Marcin mówił: „Chcę czytać Biblię”. Ja dodawałem: „Chcę się modlić”. A jednocześnie – chcieliśmy też po prostu normalnie żyć. Spotkać się na herbatę, pójść razem do kina, a może i na piwo. Chcieliśmy stworzyć przestrzeń dla ludzi wierzących, ale też zwyczajnych – takich jak my.
Kazimierz Liplański: Czyli – jak to się mówi – „i do tańca, i do różańca”. Po prostu grupa dobrych przyjaciół. Zrzeszyć wokół siebie ludzi w podobnym wieku i o podobnych wartościach. Można tak to podsumować?
Jarosław: Dokładnie. Przypomina mi się tu myśl św. Teresy od Jezusa. Mówiła, że człowiek bez wspólnoty duchowej jest jak łódź bez steru – płynie, ale łatwo ją znieść na manowce.
Wspólnota jest absolutnie kluczowa. Wierzący człowiek bez niej prędzej czy później odczuwa braki – i duchowe, i emocjonalne.
Myślę, że właśnie to nas popchnęło do działania. Nie tylko chęć stworzenia „czegoś”, ale prawdziwa potrzeba duchowego domu. Dla siebie – i dla innych.

„To nie liczby tworzą wspólnotę, tylko twarze”
O tym, co naprawdę zaskakuje, kiedy zaczynasz budować duszpasterstwo
Kazimierz Liplański: Duszpasterstwo to nie tylko msze i spotkania to budowanie wspólnoty. Co najbardziej Was zaskoczyło, kiedy zaczęliście spotykać się z ludźmi? Jakie historie, reakcje, obecności pokazały Wam, że to ma sens?
Marcin: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Jarek wtedy nie dotarł – a ja byłem zestresowany jak nigdy wcześniej. Nie miałem żadnego planu, wszystko wydawało się bardzo chaotyczne. Drugie spotkanie było zupełnie inne – przyszło dużo osób. Poczuliśmy z Jarkiem, że to zaczyna nabierać realnego kształtu. Uczestnicy sami z siebie zaczęli coś współtworzyć. Ale później przyszła trudniejsza faza – liczba osób zaczęła się zmniejszać.
I właśnie wtedy zrozumiałem, jak trudne jest prowadzenie wspólnoty. Na początku myślałem, że to proste – zebrać ludzi, poprowadzić spotkanie. Okazało się, że to coś o wiele bardziej wymagającego.
Prawdziwy sens zobaczyłem dopiero wtedy, gdy mimo malejącej frekwencji, kilka osób zaczęło przychodzić regularnie. Nawet jeśli spotkania nie były spektakularne, bez znanych gości czy efektownych prezentacji – oni chcieli być. Chcieli wspólnoty, modlitwy, rozmowy. Może też kogoś w podobnym wieku, kto mówi po polsku – nie wiem. Ale wiedziałem, że to ma dla nich znaczenie. Zrozumiałem, że to, co robimy, naprawdę jest komuś potrzebne. Nawet jeśli dziś to kilka osób – to warto. I ja też się uczę, że nie chodzi o fajerwerki, ale o to, żeby być i dawać przestrzeń.
Z czasem też zauważyliśmy różnicę między duszpasterstwem akademickim a oazą. W oazie są dzieci i młodzież, które nie mają tylu obowiązków. U nas – studenci, ludzie pracujący, niektórzy w związkach. Inna dynamika, inne tempo życia.
W dodatku studentom zależy często na formie – grafika, sposób prowadzenia spotkania, atmosfera. A przecież życie studenckie to też ciągły balans: między nauką, pracą a odpoczynkiem. Porównując do oazy – tam bywa więcej osób. Ale dla mnie osobiście, cenniejsze było to, że niektórzy wracali, nawet jeśli nie mieliśmy nic „atrakcyjnego”. Przychodzili, by być. I to mówiło mi: warto.
Jarosław: Dla mnie największym zaskoczeniem było… że ludzie w ogóle przyszli.
Pamiętam, jak poszliśmy z Marcinem porozmawiać z ojcem Jurkiem. Powiedzieliśmy, że chcemy coś robić – ale sami nie wiedzieliśmy, co konkretnie. Zorganizowaliśmy pierwsze spotkania… i naprawdę ktoś się pojawił.
Oczywiście, to nie jest wielka wspólnota. Zazwyczaj to około dziesięciu stałych uczestników. Ale moim zdaniem nie liczba jest tu najważniejsza.
Najważniejsze jest to, że ktoś przychodzi. Że nie jesteśmy sami. Że komuś naprawdę zależy. I co więcej – te osoby stają się coraz bliższe. Wielu znałem wcześniej z innych środowisk kościelnych, ale tu te relacje się pogłębiły. To już nie tylko znajomi – to przyjaciele. Tacy, których bez wahania zaprosiłbym na urodziny czy wesele.
Fajnie spędza się z nimi czas – razem wyjechaliśmy do Białegostoku, co było naprawdę wartościowym doświadczeniem. To już nie jest tylko grupa uczestników – to grono bliskich sobie ludzi.
Marcin: Zgadzam się. Myślę, że duszpasterstwo jest miejscem, gdzie przyjaźnie rozwijają się szybciej niż „na zewnątrz”.
W dzisiejszych czasach trudno o bliską relację – potrzeba czasu, zaangażowania, odwagi. A tu… to dzieje się naturalnie.
W przeciwieństwie do Jarka ja wcześniej nie znałem tych osób. A dziś są mi bliżsi niż wielu ludzi, z którymi chodziłem do szkoły.
I chyba dlatego, że szukamy podobnych wartości. Przyszliśmy do tego miejsca nie z przypadku – ale dlatego, że czegoś w nas brakowało. I znaleźliśmy tu odpowiedź.

„Tu możesz pytać – i nie usłyszysz, że to zły znak”
O wątpliwościach, które są ludzkie – i o Kościele, który nie musi bać się pytań
Kazimierz Liplański: Jesteśmy w świecie, gdzie młodzi ludzie często szukają sensu, ale boją się Kościoła. Jak rozmawiacie z osobami, które noszą w sobie wiarę, ale też wątpliwości? Czy duszpasterstwo może być przestrzenią na zadawanie trudnych pytań – nie tylko na dawanie gotowych odpowiedzi?
Marcin: Najważniejsze to nie narzucać niczego siłą. Nie próbować kogoś przekonać czy „nawracać” na siłę.
Najlepsze, co można zrobić, to dać przykład – swoim życiem, postawą, obecnością. Warto też powiedzieć głośno, że każdy z nas ma wątpliwości. I to jest zupełnie normalne.
Sam kiedyś myślałem, że jeśli ktoś wierzy, to nie powinien mieć żadnych rozterek. Że powinien być pewny, stabilny, „bez skazy”. A potem zrozumiałem, że to nieprawda. Każdy z nas się z czymś zmaga. I właśnie dlatego jesteśmy ludźmi – nie aniołami.
Dla mnie ważne jest, żeby osoba, która ma pytania, wiedziała, że jestem – i że nie oceniam. Nie stoję nad nią, nie udaję „lepszego”. Po prostu – jestem. I jeśli ktoś będzie gotów, to przyjdzie. U każdego to inny czas.
Duszpasterstwo może być takim miejscem. Miejscem, gdzie nie boisz się zapytać. Bo pytanie staje się trudne dopiero wtedy, gdy nie masz komu go zadać. Z własnego doświadczenia wiem, że to właśnie rozmowy we wspólnocie – z innymi – pomogły mi samemu uporządkować wiele spraw.
Nie przez suche nauczanie, tylko przez bycie razem, przez szczerość, przez autentyczność.
Dlatego tak – duszpasterstwo to miejsce, gdzie pytania są mile widziane. I gdzie odpowiedzi szuka się wspólnie – niekoniecznie szybko, ale za to głęboko.
Oczywiście, trzeba chcieć. Trzeba szczerze szukać. Ale jeśli ktoś przyjdzie z sercem otwartym – to znajdzie.
Jarosław: Mogę się tylko pod tym podpisać. I dodać coś z perspektywy samego prowadzenia wspólnoty.
Ostatnio coraz częściej nasze spotkania budujemy właśnie wokół tematów, które przynoszą uczestnicy. Każdy może powiedzieć: „Słuchajcie, chciałbym porozmawiać o tym i o tym” – i wtedy to robimy.
Nie ma sztywnego programu. Nie ma etapu „teraz pora na formację X”. Jesteśmy elastyczni. Bo ludzie, zwłaszcza młodzi, nie chcą już gotowych schematów.
Chcą odpowiedzi na to, co boli ich dzisiaj. Chcą móc zapytać: „Czy naprawdę muszę być idealny, żeby być blisko Boga?” albo „Co mam zrobić, jeśli nie rozumiem Kościoła?”. I my na te pytania nie mamy gotowych recept – ale mamy gotowość do rozmowy.
Ta otwartość, elastyczność – to nas wyróżnia. I myślę, że właśnie w niej jest coś bardzo wartościowego. Bo dzisiaj młodzi nie chcą być tylko słuchaczami. Oni chcą być uczestnikami. I my chcemy im to dać.

„Święty Kazimierz? To nasz człowiek”
O patronie, który łączy duchowość z lokalnością – i z młodością
Kazimierz Liplański: Dlaczego właśnie św. Kazimierz? Czy jego postać, jego styl świętości, coś Wam mówi jako młodym mężczyznom, jako organizatorom, jako ludziom wiary w XXI wieku?
Jarosław: To może ja odpowiem – bo, można powiedzieć, to ja byłem „winowajcą” tego wyboru.
Święty Kazimierz jest mi bardzo bliski z wielu powodów. Pochodzę z parafii jego imienia w Miednikach. Ukończyłem też szkołę, która nosiła jego imię – niestety, dziś już nie istnieje, ale mam z nią wiele wspomnień.
W naszej franciszkańskiej parafii św. Kazimierz był zawsze obecny. Jego wizerunki, modlitwy, atmosfera wokół jego święta – to wszystko bardzo silnie na mnie działało. A potem, gdy zamieszkałem w Wilnie, znowu natknąłem się na jego obecność – tym razem w samej katedrze. Tam przecież znajduje się jego kaplica i grób. To robi ogromne wrażenie. Daje poczucie lokalnej duchowej więzi.
Ale to nie tylko kwestia geograficzna. Święty Kazimierz to postać, która bardzo pasuje do dzisiejszych czasów – choć może na pierwszy rzut oka się tak nie wydaje.
Był królewiczem. Miał wszystko: pozycję, władzę, pieniądze, wpływy. Mógł żyć wygodnie, niczego sobie nie odmawiać. A jednak świadomie z tego zrezygnował. Wybrał coś zupełnie innego – drogę ciszy, modlitwy, pokory.
Unikał dworskiego zgiełku, nie szukał splendoru. Kiedy musiał czymś zarządzać, robił to sprawiedliwie i z rozsądkiem. Był bardzo konsekwentny w wartościach: czystość, odpowiedzialność, wiara.
I choć te słowa – czystość, pokora, wyrzeczenie – mogą dziś brzmieć niemodnie, dla wielu młodych ludzi są wciąż aktualne. A może nawet coraz bardziej – bo pokazują, że można iść pod prąd. Że można być młodym, mieć przed sobą wszystko – i wybrać głębię.
Właśnie dlatego jego postać tak mocno do nas przemówiła. To nie tylko patron młodzieży. To ktoś, kto pokazuje, że świętość to nie ucieczka od życia – tylko wybór innej jakości życia. I to jest bardzo inspirujące.

„Wtedy poczułem: to ma sens”
O chwilach, które potwierdzają, że warto było zacząć
Kazimierz Liplański: Czy pamiętacie konkretny wieczór, moment, spotkanie, w którym poczuliście, że to, co robicie, naprawdę ma głęboki sens? Co sprawiło, że pomyśleliście: „właśnie po to to powstało”?
Marcin: Nie potrafię wskazać jednej konkretnej chwili, ale za to pamiętam bardzo dobrze pewne uczucie. To było, kiedy otworzyłem naszą grupę na Messengerze i zobaczyłem, że ktoś planuje spotkanie… bez nas. Bez mojego i Jarka udziału. Po prostu – ktoś napisał, że może by się umówili na kawę.
I wtedy pomyślałem: „Wow. Udało się”.
To był taki cichy, ale bardzo mocny moment. Poczułem, że zadziałało. Że nie chodzi tylko o duchowość czy jakieś wzniosłe treści, ale o coś bardzo konkretnego – o relacje, więzi, wspólnotę. Ci ludzie naprawdę się ze sobą zżyli.
A od samego początku miałem w głowie marzenie: żeby ta wspólnota potrafiła działać bez nas. Żeby była żywa sama z siebie. Żebyśmy któregoś dnia mogli po prostu wejść na spotkanie i zobaczyć, że ono się toczy – bez naszego prowadzenia, bez przypominania, bez presji.
I kiedy zobaczyłem, że ludzie spotykają się sami, rozmawiają, zapraszają innych – to był dla mnie jeden z najważniejszych momentów.
Wtedy pomyślałem: „To jest to”. I zyskałem nową motywację, ogromną radość – i taką pokorę wobec tego, co się wydarzyło. Bo to już nie było tylko „nasze” dzieło.
Jarosław: Ja też nie mam jednej sceny jak z filmu. Ale pamiętam to uczucie lekkości, takiej naturalności, które towarzyszyło nam od początku.
Wiesz, wszystko zadziało się bardzo organicznie. Mieliśmy pomysł, pojawił się ojciec Jurek – duszpasterz, który był otwarty, wspierający, nie narzucał się, ale dawał nam przestrzeń.
A potem… pojawili się ludzie. Bez wielkiej promocji, bez pieniędzy, bez reklam – wystarczyła grafika i post na Facebooku. I co najważniejsze – oni nie tylko przyszli raz. Oni zostali. Przychodzą do dziś. Chcą być razem, chcą tworzyć coś więcej.
I właśnie to jest dla mnie najpiękniejsze. Nie chodziło o to, żeby stworzyć coś dla samego tworzenia. Ale o to, że to wyszło z potrzeby serca – naszego i ich.
Nie da się tego zaplanować w tabelce. To musiało się wydarzyć w sercach. I to się dzieje nadal.

„Gałąź większego drzewa”
O miejscu duszpasterstwa akademickiego na duchowej mapie Wilna
Kazimierz Liplański: Wilno to miasto duchowości i historii. Znajdują się tu relikwie świętych, działa wiele Kościołów i wspólnot: katolickich, prawosławnych, protestanckich. Każda z nich niesie swoje duchowe dziedzictwo. Jak odnajdujecie się jako duszpasterstwo akademickie w tej przestrzeni? Czy czujecie się jej częścią? A może pojawia się w was jakieś poczucie konkurencji? Czy raczej potrzeba współpracy?
Marcin: Zdecydowanie czujemy się częścią tej duchowej przestrzeni. I właściwie mógłbym to pytanie odwrócić: są wspólnoty, które od początku zaprosiły nas do współpracy.
Choćby Centrum duszpasterstwa akademickiego w Wilnie „VASC”, które działa przy kurii archidiecezjalnej. Już w pierwszym miesiącu naszej działalności odezwali się do nas, zaprosili na spotkania, networking, rozmowy.
Nie tylko nie byliśmy traktowani jako konkurencja – wręcz przeciwnie. Od razu pojawiła się otwartość, ciekawość, zachęta. Było to dla nas bardzo budujące. Poczułem, że jesteśmy zauważeni – nie tylko jako wspólnota akademicka, ale jako młodzi ludzie, którzy chcą coś robić w Kościele.
Jarosław: Tak, to prawda. Współpraca przyszła bardzo naturalnie.
Byliśmy nawet na spotkaniu z arcybiskupem, razem z koleżanką z naszej wspólnoty. To było bardzo wartościowe doświadczenie – bo usłyszeliśmy, że jesteśmy potrzebni. Z tego samego centrum duszpasterstwa akademickiego otrzymaliśmy konkretne wsparcie. Odezwał się do nas ksiądz Linas, zaproponował pomoc merytoryczną: jakie tematy poruszać, jak prowadzić spotkania, co może być ważne dla młodych ludzi.
Do dziś pytają nas, co słychać, jak idą spotkania. To pokazuje, że jesteśmy częścią czegoś większego. Nie czujemy się odłączeni, raczej jak gałąź większego drzewa – Kościoła w Wilnie, który jest żywy, otwarty i wielowymiarowy.
Kazimierz: Czyli można powiedzieć, że Wilno daje wam duchową „żyzną glebę”, przestrzeń do wzrostu?
Jarosław: Zdecydowanie. To duchowo bardzo bogate miejsce.
Wilno to przecież miasto Bożego Miłosierdzia – to tutaj Jezus objawił się świętej Faustynie, tutaj powstał pierwszy obraz „Jezu, ufam Tobie” i tu został po raz pierwszy publicznie wystawiony. Jest też sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej – miejsce szczególnej modlitwy i obecności Maryi, tak ważne dla wielu wierzących, zwłaszcza tu, na Wileńszczyźnie.
W katedrze mamy kaplicę św. Kazimierza – z jego relikwiami.
To wszystko tworzy bardzo solidny, duchowy fundament. Mamy z czego czerpać.

„Nie trzeba być gotowym, żeby przyjść”
O wchodzeniu do wspólnoty, które zaczyna się od zwykłej herbaty
Kazimierz Liplański: Jeśli ktoś dziś się waha – nie zna nikogo, nie wie, czy „pasuje” – co chcielibyście mu powiedzieć? Co mówicie temu, kto stoi w drzwiach, ale jeszcze nie wszedł?
Marcin: Myślę, że to bardzo naturalne uczucie – niepewność wobec nowego środowiska, szczególnie duchowego. Sam to przeżywałem.
Pamiętam, że kiedy ludzie zapraszali mnie do różnych wspólnot, zamiast poczuć się mile widzianym, byłem trochę przerażony. To nie wynikało ze złej woli – raczej z braku zrozumienia, z tego, że jeszcze nie byłem gotów.
Z perspektywy czasu wiem, że najważniejsze to nie robić niczego na siłę.
Być sobą, pozwolić sobie na szczerość. To nie jest wyścig – tu nie chodzi o to, żeby się „zmieścić” czy „nadrobić zaległości”. Dla osoby, która się waha, powiedziałbym: to bardzo dobrze, że się zastanawiasz. Wahasz się? To znaczy, że ci zależy. I to już jest bardzo dużo.
Jeśli chcesz – jesteśmy. I będziemy, nawet za dziesięć lat. Czekamy z otwartym sercem.
Kazimierz Liplański: A gdy już ktoś się pojawi – nowy, nieznany – witacie go jakoś szczególnie? Czy raczej nie wyróżniacie, żeby nie krępować?
Jarosław: Nie mamy żadnego rytuału powitania – to wszystko dzieje się naturalnie. Ale bardzo ważna jest atmosfera. Nie chcemy nikogo zniechęcić ani przytłoczyć.
Wilno ma wiele wspólnot polskojęzycznych – każda ma swój styl. Niektóre są bardzo charyzmatyczne, modlą się językami, używają flag – i dla niektórych to jest coś pięknego, a dla innych trudnego do zrozumienia.
My staramy się być po prostu – na luzie. W dobrym tego słowa znaczeniu. Spotkania są proste, przyjazne, czasem planszówki i herbata, czasem rozmowa o Bogu, czasem po prostu wspólne bycie.
Nie ma tłoku, nie ma presji. Każdy jest zauważony i ważny.
A jeśli ktoś jeszcze się waha… to może warto pomyśleć też praktycznie: dla młodej osoby często ważne jest znaleźć dobrego męża lub żonę.A gdzie spotyka się wartościowych ludzi, z wiarą, szacunkiem i chęcią życia w prawdzie? No właśnie – w takich miejscach jak to.

„Nie chodzi o sterowanie, tylko o inspirowanie”
O marzeniach, planach i wizji rozwoju duszpasterstwa
Kazimierz Liplański: Czy zdarza się Wam przysiąść razem i pomyśleć: „a gdyby tak za kilka lat…?” Jak wyobrażacie sobie rozwój duszpasterstwa? Co Was porusza, motywuje, co chcielibyście kiedyś stworzyć?
Marcin: Jednym z pomysłów, który bardzo mnie zainspirował, był kurs biblijny, który zaproponował nam ksiądz Linas z Kalwarii. To były tzw. Bible studies – bardzo ciekawe spotkania tematyczne, oparte na Piśmie Świętym.
Poruszano tam konkretne tematy, np. jak być mężczyzną, jak być kobietą w świetle Biblii, jak rozumieć swoje powołanie. Mnie to bardzo zaciekawiło – taka forma jest naprawdę wartościowa, bo łączy duchowość z życiem codziennym.
Chciałbym w przyszłości zaproponować coś podobnego w naszej wspólnocie. Ale ogólnie moim marzeniem jest, żeby nasza wspólnota rozwijała się w sposób naturalny – żeby wychodziły z niej inicjatywy oddolne, żeby każdy mógł coś zaproponować i się zaangażować. Żebyśmy jako organizatorzy nie musieli wszystkim sterować, tylko inspirować i wspierać.
Jarosław: Tak, dokładnie. W przyszłości, jeśli wspólnota będzie się rozwijać i liczba uczestników wzrośnie, można by pomyśleć o tworzeniu mniejszych podgrup – skupionych na konkretnych zainteresowaniach. Mogłyby to być np. grupy biblijne, jak skrutacja (czyli modlitewne czytanie Pisma Świętego), ale też grupy sportowe, artystyczne. Chodzi o to, żeby stworzyć przestrzeń dla różnych form rozwoju – nie tylko duchowego, ale też kulturalnego i społecznego.
Poza tym myślimy też o współpracy z innymi środowiskami – szczególnie akademickimi. Już teraz mamy pewną współpracę z Filią Uniwersytetu w Białymstoku w Wilnie, ponieważ nasz duszpasterz jest kapelanem tej uczelni.
Wierzymy, że to początek czegoś większego – że można zapraszać studentów, rozwijać inicjatywy wspólnie, tworzyć coś, co naprawdę ma sens i daje młodym ludziom wartościową przestrzeń.
