„5 pytań do…” – Leonard Szydłowski

Zawód leśnika to coś więcej niż tylko praca – to sposób patrzenia na świat, rytm życia i głęboki szacunek wobec przyrody. Leonard Szydłowski z Leśnictwa Wilia od lat pracuje wśród drzew, błota i zwierząt. I choć nie lubi wielkich słów, potrafi mówić o lesie z pokorą i czułością. W rozmowie opowiada o dzieciństwie w krzakach, hipokryzji współczesnego myślenia o ekologii, magii olchowych zagajników i spotkaniu z łosiem, które pamięta do dziś.

Kazimierz Liplański
„5 pytań do…” – Leonard Szydłowski

fot. archiwum prywatne

Kazimierz Liplański: Pamięta Pan ten moment, kiedy las przestał być tylko miejscem spacerów, a stał się codziennością, odpowiedzialnością – i zawodem? 

Leonard Szałkowski: Pierwszy raz w lesie – to jeszcze w dzieciństwie. Znalazłem dwa wielkie osiniaki i do dziś mam je w oczach. Ale pierwszy raz jako leśnik? To już poważnie – praktyki studenckie. Mimo że las znałem od dziecka, to zderzenie z wiedzą naukową i zorganizowaną gospodarką leśną było czymś nowym. Ale też bardzo satysfakcjonującym. Czułem, że rozumiem ten świat. Las zawsze był dla mnie czymś więcej – miejscem, w którym czuję się jak w domu. Nieraz żartuję, że w lesie lepiej się odnajdę niż w mieście. 

K.L.: Czy miłość do przyrody towarzyszyła Panu od zawsze? Kiedy po raz pierwszy poczuł Pan, że las to nie tylko pasja, ale i przeznaczenie? 

L.Sz.: To przyszło naturalnie. Od dziecka byłem zakochany w przyrodzie. Miałem przezwisko „Papuas”, bo całe dnie spędzałem nad jeziorem, w lesie, gdzieś w krzakach. W domu trudno mnie było znaleźć. I choć lubię ludzi – naprawdę – to jednak przyroda zawsze dawała mi coś głębszego. Spokój, sens, równowagę. Zawód leśnika był więc po prostu logiczną drogą. Nie było żadnych wielkich decyzji – po prostu wiedziałem, że to moje miejsce. 

K.L.: W lesie każdy ma swoje miejsce – a czy Pan ma swoje ulubione zakątki, drzewa, chwile? Gdzie bije serce Pana lasu? 

L.Sz.: Oczywiście. Każde drzewo ma swoją „osobowość”. Czarna olsza nie urośnie bez wysokiego poziomu wód, jesion lubi wapienne gleby. Ale jeśli chodzi o miejsce – najbardziej kocham wysokie i niskie błota. Olszynki, w których rosną mech, żurawiny, paprocie. One mają w sobie coś bajkowego. Mówię czasem żartem, że Baba Jaga mogłaby tam mieszkać. Są dzikie, niedostępne, pachnące, prawdziwe. Tam człowiek czuje, że wchodzi do innego świata – nie wyasfaltowanego, tylko żywego. 

Las to też nie tylko śpiew ptaków i promienie słońca. To błoto po kolana, komary, wysiłek. Ale właśnie to wszystko razem sprawia, że naprawdę go poznajesz. 

K.L.: O gospodarce leśnej mówi się dziś wiele – czasem głośno, ale bez wiedzy. Co najbardziej boli Pana jako praktyka, kiedy słyszy Pan te publiczne oceny? 

L.Sz.: Z jednej strony dobrze, że ludzie interesują się przyrodą. Ale z drugiej – często nie mają wiedzy. Są pod wpływem emocji, dezinformacji. Każdy czuje się ekspertem, a tymczasem las to nie park narodowy, tylko miejsce, które żyje własnym rytmem. Drzewa nie są wieczne. Gdy dojrzeją, zaczynają się starzeć, gniją, łamią się. Tak jak człowiek – młody jest silny, zdrowy, a z wiekiem przychodzą choroby. I nie ma w tym nic złego – to cykl. 

Tniemy nie dlatego, że jesteśmy chciwi, tylko dlatego, że to potrzebne. I po to, żeby później sadzić nowe. Młody las produkuje więcej tlenu, działa lepiej. Las to też miejsce pracy – z tego są podatki, utrzymanie rodzin. Ale o tym już nikt nie mówi. Ludzie chcą mieć podłogi z drewna, meble, papier – ale protestują, gdy się drzewo zetnie. To jest właśnie ta hipokryzja. 

K.L.: Pracując w lesie spotyka się i ludzi, i zwierzęta – i ich reakcje bywają zaskakujące. Czy jest jakieś spotkanie, które zapadło Panu szczególnie w pamięć? 

L.Sz.: Takich historii jest sporo. Najbardziej zapadła mi w pamięć rozmowa z pewną kobietą. Mówiła, że jej syn nie je mięsa, a jak łowi ryby, to je wypuszcza, bo nie chce ich krzywdzić. I zaraz dodała, że drzewa cierpią, kiedy się je ścina. Zapytałem: skoro syn łowi ryby, to czy wyciąganie ich na haczyku – nawet jeśli się je wypuszcza – nie jest dla nich cierpieniem? Przecież to stres, ból. To taka dziwna, ale typowo ludzka hipokryzja – ktoś potępia jedno, a robi drugie, nie widząc w tym sprzeczności. 

A z przyrody – najbardziej pamiętam spotkanie z łosiem, jeszcze w dzieciństwie. To było przed nocą świętojańską. Zbierałem pierwsze grzyby i nagle widzę – duża biała plama, jakby śnieg. Podchodzę bliżej, a to nie śnieg, tylko łoś – leżał spokojnie, a jego biały brzuch wyglądał jak śnieg. Kiedy się zorientował, zerwał się i uciekł. Ja też – każdy pobiegł w swoją stronę, a moje grzyby przepadły. Ale takie spotkania zostają w człowieku na zawsze. 

Ludzie boja się zwierząt, ale to zwierzęta boja się ludzi. Jeśli nie wchodzimy im w drogę – nic nam nie grozi. Oczywiście, trzeba uważać przy młodych – locha, klępa – potrafią bronić. I dobrze. Matka, która nie broni młodych, to żadna matka. Takie są prawa natury – mądre i proste. 

K.L.: Gdyby stanął Pan dziś przed grupą dzieci, które po raz pierwszy przyszły do lasu – co powiedziałby im Pan na powitanie tej przygody? 

L.Sz.: Powiedziałbym: ucz się korzystać z tego, co daje las – ale rób to z szacunkiem. Przyniosłeś do lasu pełną butelkę wody i kanapki, to potrafisz wynieść pustą butelkę i papier. Zawsze mówię dzieciom: nie łam, nie śmieć, nie hałasuj. To nie jest plac zabaw, tylko żywa przestrzeń. Las to dar. Człowiek dostał go od Boga – i powinien o niego dbać. A nie niszczyć, bo mu się wydaje, że wszystko mu wolno. 


Leonard Szydłowski to człowiek, który nie tylko zna las, ale naprawdę go rozumie. Nie patrzy na drzewa jak na tło do zdjęć, ale jak na żywe istoty w ekosystemie, który wymaga wiedzy, pracy i szacunku. Dla niego las to nie modna etykietka, lecz codzienność – czasem pachnąca mchem, czasem przesiąknięta błotem, zawsze prawdziwa. I właśnie takiej prawdy o przyrodzie dziś potrzebujemy. 


„5 pytań do…” to nowa rubryka na portalu ZW.LT, w której publikowane są wywiady z Polakami z Wileńszczyzny. W ramach tej serii omawiane są ważne wydarzenia, a także kluczowe daty, które mają szczególne znaczenie dla naszej społeczności. 

PODCASTY I GALERIE